Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nowy Brzask [nz]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna -> "Czynić myśl widzianą" / Proza / Biblioteka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 13:43, 26 Gru 2009    Temat postu: Nowy Brzask [nz]

Hej, hej, to znów ja. tym razem próbuję sił w prozie.
Przedstawiam wam moje ukochane dziecko, czyli kontynuacje sagi "zmierzch". Historia jest tylko oparta na kanonie, natomiast pojawiają się zupełnie nowi bohaterzy, więc mam nadzieję, że nawet zagorzałym przeciwniczkom wampirków, akurat to opowiadanie przypadnie do gustu. Jest to na razie niezakończony fanfick, jednakże postaram sie w miarę zainteresowania systematycznie dodawać nowe rozdziały. Dodatkowo chciałam sie tylko pochwalić, że wraz z tym opowiadaniem znalazłam sie w krajowym rankingu twilight-fanficków w listopadzie na 8 miejscu, więc uważam to za swoisty sukces.
Dobra, koniec tego okropnie nudnego wstępu. Zapraszam do czytania.
KK mile widziane ;]


Prolog
Dawno, dawno temu, była sobie dość niezwykła para. Dziewczyna i wampir. Niesamowite połączenie, które w normalnym świecie nie miało prawa bytu. Jednak to była rzeczywistość. Nie wszystko, co bierzemy za fikcję, nie jest prawdą. Ta dwójka bardzo się kochała. Po dwóch latach bycia ze sobą i ciężkiej próbie, w którą wmieszał się pewien "zwyczajny" chłopak, odbył się ich ślub.
Ten zwyczajny z pozoru chłopak również należał do nierealnego świata dla zwykłych ludzi. Pierwszą rzeczą, która go wykluczała było to, że potrafił zmieniać się w wilka. Podobnie jak jego przyjaciele z rezerwatu La Push.

Jednak wracając do tej cudownej pary. Nowożeńcy pojechali na wyspę, gdzie doszło do kilku nieprzewidzianych wypadków. Musieli szybciej stamtąd wrócić, a ludzka dziewczyna była już wtedy na skraju wyczerpania.
Do akcji wkroczyły wilki, które nie wiedziały, co wyjdzie z tego niezwykłego stanu dziewczyny. Miało dojść do bitwy, jednak wszystko zmienił poród i jeden moment. Moment, w którym Jacob Black spojrzał na Renesmee Cullen.
Od tej pory wilkołak nie odstępował małej na krok. A jak musiał, robił to z wielkim bólem. Kim ona była? To hybryda. Połączenie wampira z człowiekiem.

Wkrótce po jej narodzinach, jej matka została wampirzycą - inaczej by nie przeżyła. Cała rodzina postarała się zaakceptować nawzajem i tak żyli do czasu, gdy nadeszli Volturii - zły klan wampirów z Europy. Jednak dzięki kilku osobom, udało się odwrócić bieg zdarzeń i wszystko wróciło do normy. Z czasem, gdy dziewczynka dojrzała, Jacob zaczął się zachowywać jak przystało na chłopaka z krwi i kości. Byli dla siebie wszystkim. Nie zawsze to odpowiadało ojcu Renesmee, gdyż wiele razy przyłapał oboje na sprośnych myślach i czynach. Jednak najgorzej zareagował wtedy, gdy jego córka oświadczyła, że wyprowadza się z domu. Jej matka również była w szoku, ale wiedziała, że nic jej nie grozi ze strony Jacoba.
Młodzi zamieszkali razem, a potem postanowili wziąć ślub. Była to piękna uroczystość. Niektórzy Cullenowie twierdzili nawet, że piękniejsza niż zaślubiny rodziców Nessie. Najbardziej jednak elektryzującą wiadomością, która postawiła na nogi wszystkich, była ciąża Reneesme. Wszyscy byli tak zaskoczeni i zastanawiali się, czy to w ogóle możliwe, co z tego wyjdzie, czy przeżyje. Ta sytuacja była jeszcze bardziej zaskakująca niż ciąża ludzkiej dziewczyny. Nie było to już tak przyspieszone, jak w przypadku, gdy miała się urodzić jej córka. Teraz ciąża trwała sześć miesięcy. Jake był strzępkiem nerwów. Nie wiedział nawet, czy jego ukochana przeżyje, czy też nie. Pomimo obaw ze wszystkich stron, na świat przyszła śliczna, zdrowa dziewczynka. Jej uroda zwaliła z nóg nawet jej babcię, która sądziła, że to Nessie była najpiękniejszym dzieckiem na świecie.


Rozdział 1
Od zawsze żyłam w przekonaniu, że jestem zwykła. Jadłam normalnie. Podobnie jak mój ojciec. Mama też starała się z nami jeść, ale człowiecze posiłki nie dawały jej tyle siły, co krew. Wiedziałam doskonale kim są moi przodkowie, kim są moi rodzice, babcia, dziadek, wujkowie, ciocie i czym jesteśmy wśród ludzi. Rosłam normalnie, więc mogłam chodzić do szkoły. Nie wiadomo było, czy będę się starzeć, tak jak ludzie, czy tylko do uzyskania pełnej dojrzałości. Byłam w końcu mieszanką wszystkiego, więc wszystko było możliwe. Miałam dokładnie piętnaście lat, gdy rodzina Cullenów w komplecie znów zawitała do Forks. Podobno się tu bardzo zmieniło. Jednak ja nic nie pamiętałam. Po tym, gdy moi rodzice się pobrali, wyjechali do małego miasteczka Picacho w stanie Arizona. Tam się urodziłam. Reszta rodziny rozjechała się po świecie, głównie na Alaskę i do Skandynawii. Tylko moi rodzice wybrali południe. Nie znałam Forks. Było to dla mnie zupełnie nowe miejsce i doświadczenie. Przytłaczała mnie wszechobecna ciemność, deszcz i zimno. Jako jedyna z Cullenów odczuwałam chłód. Tyle czasu spędziłam, żyjąc w pustynnym klimacie, że ciężko było mi się przestawić.
- Nareszcie w domu! - pisnęła uradowana mama.
Patrzyłam na pobliski las. Nagle coś mi mignęło przed oczami.
- Widziałaś to? - zapytałam zszokowana.
- O! To pewnie wujek Emmett albo ciocia Alice. Widać, nie mogą się już doczekać. Czyż to niesamowite? Jacob, a ty co taki przybity?
- Nic. Zastanawiam się, czy reszta sfory jeszcze tu jest, czy w czasie, gdy wyjechaliśmy przestali się zmieniać i założyli własne rodziny. – Tata był wyraźnie przybity. Z opowieści rodzinnych wiedziałam, że wilki były naturalnym wrogiem wampirów, ale dzięki mojej babci doszły do porozumienia.
Właściwie nie znałam mojej rodziny dość dobrze. Tylko tyle co ze zdjęcia. Nigdy nie miałam okazji poznać cioci Rosalie, wujka Emmetta i Jaspera. Wszystko to było dość pokręcone, bo wyglądałam bardziej jak ich młodsza siostrzyczka niż jak dziecko z drugiego pokolenia. Dziadka Edwarda i babcię Bellę widywałam dość często. Na wszystkie święta i uroczystości starali się do nas przyjeżdżać. Choć nie zawsze to było takie proste, bo pustynia, to słoneczne miejsce, a wszyscy w mojej rodzinie oprócz mnie i taty mieli dziwną cechę. Iskrzyli się na słońcu, co było dość widoczne i nieco abstrakcyjne dla zwykłego śmiertelnika. Byli jeszcze Alice, Esme i Carlisle, którzy również przyjeżdżali dość często. Carlisle głównie odwiedzał nas wtedy, gdy byłam chora. Przecież nie mogłam chodzić do normalnego lekarza, bo z pewnością wysłałby mnie na dodatkowe badania.
Niemożliwie szybka praca serca, twarda i bardzo ciepła skóra, świetny słuch, wzrok bez zarzutu, szybkość i siła. Wszystkie cechy, które wiązały mnie z tym dziwnym, magicznym światem, były według mnie przekleństwem.
No i pozostawała jeszcze jedna słabość. Gdy czułam gdzieś świeżą krew, dostawałam kręćka. Niby jej nie potrzebowałam do normalnego funkcjonowania, ale dzięki niej byłam silniejsza i szybsza. Doktor twierdził również, że dzięki krwi szybciej się regeneruję. Więc zamiast antybiotyków – posoka*. Cudowna kuracja dla każdego żądnego krwi wampira.
- Kochanie, chodź już. Dojechaliśmy. - Z zamyślenia wyrwała mnie moja mama.
- Mamo?
- Tak?
- Mam pytanie. Jak powinnam ich tytułować? Po imieniu? Czy praciociu, pradziadku? - Te pytania naprawdę mnie gnębiły. Przecież to nie było normalne. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Edward.
- Dzień dobry, kochana rodzinko! - przywitał się, po czym zwrócił się do mnie. - Najlepiej mów wszystkim po imieniu, mała. W końcu nie każdy niespełna 20-latek chciałby być dziadkiem, czy praciocią.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Oprócz mnie. Nie wiem czemu, ale jakoś mnie to nie śmieszyło.
Edward, słysząc moje myśli, umilkł. Odchrząknął i zaprosił nas do środka. Tata mocował się z naszymi walizkami. Mi przydzielono stary pokój Edwarda. Obecnie on i jego żona mieszkali w małym domku za rzeką. Natomiast Rosalie i Emmett zamieszkali w starym domu ojca Belli. No to czeka mnie zapewne zwiedzanie - pomyślałam, a Edward tylko spojrzał na mnie, jak na niesfornego dzieciaka.
To prawda, nigdy nie byłam grzeczna. Nie wiem nawet, czy mój dziadek mnie zaakceptował. Właściwie, to od początku był przeciwny mojemu tacie i nie podobało mu się to, że Renesmee tak szybko została matką, ale przecież on dokładnie w tym samym czasie zrobił dzieciaka Belli! Nie wiedziałam, o co mu tak właściwie chodzi.
- O! Już jesteście! Jejku, czy to możliwe, że jeszcze urosłaś, Nessie? - Z niezwykłą serdecznością podbiegła do nas Alice. Tę małą dziewczynę, o urodzie chochlika i kruczoczarnych włosach, polubiłam od razu podczas naszego pierwszego spotkania. Miałam wtedy chyba z pięć, czy sześć lat. Zawsze była do wszystkich przychylnie nastawiona i nigdy nie robiła o nic wyrzutów. Co innego jej mąż - Jasper. Z opowieści mamy, wiele razy słyszałam, że Jasper lubił się wściekać na wszystkich, podobnie zresztą do Edwarda.
Wszyscy na razie zachwycali się Nessie, a ja stałam w kąciku przy drzwiach. Nigdy nie byłam pewna, czy mnie zaakceptowali, czy cały czas, do momentu mojego urodzenia, mieli nadzieję, że może jednak Jacob zostawi Reneesme i będą mogli mnie zabić lub zniszczyć. A tu się nie udało. Z tego co wiem, tylko trzy osoby tak nie myślały. Bella, Esme i Alice, jako jedyne podzielały zdanie mamy, że ma ona prawo do własnego życia i własnych dzieci.
Dzieci! Gdy moja matka powiedziała to przy Edwardzie, ten podobno wpadł w taki atak furii, że omal nie zdemolował pół ich ówczesnego domu. A nienawiść, jaką pałał do mej osoby, czułam tak wyraźnie, że nieraz chciało mi się płakać. Jacob skończył już wnosić walizki i przysiadł na fotelu obok mnie.
- Co jest, księżniczko?
- Nic. Czuję się tu obco - odpowiedziałam szczerze. Prawdopodobnie nie uszło, to uwadze reszcie osób siedzących w salonie, ale puścili tę uwagę mimo uszu.
Widząc, że nikogo nie obchodzę, wyszłam na dwór i przysiadłam na ganku. Tata tylko zerknął przez drzwi, gdzie poszłam, a gdy zauważył, że grzecznie siedzę, przyłączył się do rozmowy z wampirami. Gdy miałam już pewność, że nikt mnie nie obserwuje, rozpłakałam się. Byłam tu obcym człowiekiem. Właśnie. To było to. Najmniej tu pasowałam. Bliżej mi było do człowieka niż wampira, czy wilkołaka. Poza tym nie byłam tak uzdolniona, jak reszta mojej rodziny. Większość z nich miała jakiś dar, nawet moja mama. Ja za to byłam hybrydą. Kiepskim połączeniem, które nie miało prawa bytu. Poczułam się bardzo przygnębiona. Spojrzałam na niebo i zobaczyłam chmury.
- To nie Picacho, księżniczko. Tu czyste niebo to rzadkość - powiedziałam do siebie i znów zaczęłam szlochać. Płakałam nad swoim losem i nad tym, że będę codziennie z wytęsknieniem wyczekiwała słońca, czystego nieba oraz gwiazd.

________
*posoka – krew zwierzęca


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Sob 22:52, 26 Gru 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 22:24, 26 Gru 2009    Temat postu:

Na razie nie odniosę się do fabuły powieści, ponieważ jest to pierwszy rozdział, a jestem przeciwniczką oceniania powieści właśnie po pierwszym rozdziale. Uważam, że wtedy jeszcze nie wiele można się dowiedzieć, dlatego wolę poczekać na więcej.
Powiem tylko, że jak na razie nie jest źle. Prolog mnie nie bardzo bawi, ale prologi rzadko mnie bawią.

Przyznam się, że w pewnym momencie się zaczytałam, więc mogła nie zauważyć paru błędów. Co jednak dobrze świadczy o twym tworze.

Annie napisał:
Jets to na razie niezakończony fanfick, jednakże postaram sie w miarę zainteresowania systematycznie dodawać nowe rozdziały.

Chyba nie muszę mówić. A zaznaczyć muszę. Wiem, że to przez zwykłą nieuwagę i pośpiech w pisaniu, bo sama takie błędy popełniam, aczkolwiek radziłabym zwracać na to uwagę.

PROLOG

Annie napisał:
Kiedyś dawno, dawno temu, była sobie dość niezwykła para.

Skoro dawno, dawno temu to wiadomo, że kiedyś. Wywaliłabym to niepotrzebne słowo.

Annie napisał:
Podobnie jak jego kumple z rezerwatu La Push.

Trochę dziwnie mi brzmi to słowo. Zbyt potocznie.

Annie napisał:
Wszyscy byli tak zaskoczeni i zastanawiali się, czy to w ogóle możliwe, co z tego wyjdzie, czy przeżyje itp.

Skróty w opowiadaniu? Nie! Zdanie napisałabym inaczej.
Wszyscy byli tak zaskoczeni (jak zaskoczeni?) i zastanawiali się, czy to w ogóle jest możliwe i jakie będą tego konsekwencje.

Annie napisał:
Ta sytuacja była jeszcze bardziej zaskakująca niż ciąża ludzkiej dziewczyny. Nie było to już tak przyspieszone, jak w przypadku, gdy miała się urodzić ona.

Niż jak kto się miał urodzić? Ludzka dziewczyna? Mało precyzyjne zdanie.

ROZDZIAŁ 1

Annie napisał:
Miałam dokładnie piętnaście lat, gdy rodzina Cullenów w komplecie znów zawitała do Forks. Podobno się tu bardzo zmieniło. Jednak ja nic nie pamiętam.

Konsekwencja czasów. Zdecyduj się w jakim piszesz.

Annie napisał:
Z opowieści mamy wiele razy słyszałam, że Jasper lubił się wściekać na wszystkich podobnie zresztą do Edwarda.

Przecinek po z opowieści mamy oraz przed podobnie zresztą do Edwarda.

Czekam na więcej, żebym mogła znowu błędy powytykać. Bo to jest coś, co Tygryski lubią najbardziej ;P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shelley
brytyjska herbatka



Dołączył: 12 Lis 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lębork.
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 18:04, 27 Gru 2009    Temat postu:

chyba ja będę musiała popracować na swoją krytyką, bo w życiu nie przyczepiałabym się do takich błędów jak Tygrysek.

ale co do opowiadania. czytałam już wiele twoich prac, nawet jedną pisałyśmy wspólnie. z tego wynika, że jestem przyzwyczajona do twojego stylu i na prawdę go lubię.
Annie, wiesz bardzo dobrze, że nie lubię historii o wampirach. nie lubię, gdy ktoś wymyśla własną kontynuację jakiejkolwiek książki. ale ty postanowiłaś wymyślić, dlatego ja poczekam na rozwinięcie się akcji i wtedy będę mogła lepiej ocenić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 19:42, 27 Gru 2009    Temat postu:

Wiem, Shell, wiem. Moze też je tu opublikujemy? xDD Najpierw bym jednak była za podszlifowaniem niektórych rozdziałów.

A teraz drugi rozdział, mam nadzieję, że się spodoba.
Miłego czytania ^^

Rozdział II
Siedziałam na schodach oparta o barierkę. Bawiłam się włosami, gdy nagle usłyszałam, że głosy w salonie ucichły. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie musiałam się odwracać. Wiedziałam, że to Nessie się zastanawia, co ja tu robię. Była doskonałą przyjaciółką, koleżanką, siostrą, ale jako matka często się gubiła. Ona była wychowywana w atmosferze wielkiej rodziny, pełnej miłości, gdzie ludzie nie robią nic innego, tylko się nią opiekują. Ja natomiast byłam wychowywana przez dwójkę nastolatków, parę, która chciałaby się wiecznie bawić. Fizycznie rzecz biorąc, mój ojciec był tylko półtorej roku starszy ode mnie! Gdzie miałam znaleźć wzorce? Kochałam ich, ale nie zmieniało to faktu, że byłam jak młodsza siostra, a nie córka. Czułam się najbardziej zagubionym dzieckiem na ziemi. Mama zrezygnowała, bo usłyszałam, jak się oddala. Pewnie poszła skonsultować się ze swoim ojcem, żeby wiedzieć, o czym rozmyślam. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak tego, żeby Edward nie potrafił czytać mi w głowie. To było moje marzenie, ale nie do wykonania. Przecież tylko Bella była taka niesamowita, że nie działały na nią bodźce umysłowe. Westchnęłam.
- O czym myślisz? - usłyszałam za sobą.
Przestraszyłam się. Nie znałam tego głosu. Odwróciłam się szybko i dostrzegłam mężczyznę, który posturą przypominał bardziej niedźwiedzia niż człowieka.
- Ach, gdzie moje maniery. Przecież mnie nie znasz. Tylko tyle, co na zdjęciu. - Zachichotał cicho.
- Emmett? - zapytałam nieśmiało.
- Dokładnie, mała. W sumie, to wciąż jesteś mała. Jak to jest być najmłodszą spośród nas?
- Nie wiem. Normalnie. - Byłam zagubiona, ale rozluźniłam się dzięki temu, że wreszcie ktoś łaskawie okazał mi swoje zainteresowanie.
- Pamiętam cię, jak byłaś taka malusieńka... - Znów się zaśmiał i pokazał swoimi wielkimi dłońmi, jak drobna byłam.
Znów westchnęłam. Nie rozmawiałam z ludźmi zbyt często, tylko tyle, co na ulicy, w szkole, trochę w domu. Nie byłam towarzyska. Zupełne przeciwieństwo mojej matki.
- Wy to chyba macie w genach. - Znów uśmiech i znaczące spojrzenie na mnie.
- Ale co dokładnie?
- To, że ty, Nessie i Bella jesteście śliczne, to, że jesteście swoimi zupełnymi przeciwieństwami i to, że jesteście twarde jak skały...
- Ja, śliczna? I wcale nie jestem twarda. - Odwróciłam się z powrotem do swojej starej pozycji. Emmett znalazł się tuż obok mnie. Miałam wrażenie, że zaraz zgniecie mnie na kwaśne jabłko, jeśli tylko przesunie się o centymetr.
- Ależ ty się mylisz. Bella, gdy była człowiekiem, też była śliczna, ale i równie nieśmiała, co ty. Miała charakterek, nie powiem, ale często zamykała się w swojej skorupie. Natomiast Nessie. Wszędzie jej było pełno. Tu, tam. Była wszędzie. Towarzyska, śmiała i otwarta na wszystko. A ty, Amando, jesteś niczym Bella. Moim skromnym zdaniem, to jest dziedziczne. Nessie odziedziczyła szaleństwo po Renee, a ty spokój po Belli. - Zamilkł.
- Dziękuję - powiedziałam po chwili. Wbiłam wzrok w ciemny las, znajdujący się przede mną.
- Ale nadal nie wiem, o czym myślisz.
- Nie chcesz wiedzieć.
- Ależ chcę. Mam się zapytać Edwarda?
- Idź, jak musisz.
- Nie lubisz go, prawda?
- Szczerze, to raczej sądzę, że to on nie przepada za mną. Chyba mnie nie akceptuje.
- Nie przesadzaj. On też nie potrafi się odnaleźć w tej sytuacji. Bo powiedz, jak ty byś się czuła, gdybyś była nim. W czasie niecałych trzydziestu lat zakochał się wreszcie po dość długiej abstynencji, potem ożenił się, urodziła mu się córka, po drodze jego żona omal nie zeszła z tego świata, później w jego córeczkę wpoił się jakiś wilkołak i gdy już stała się dorosła, wyprowadziła się z domu. I nagle został dziadkiem, znów drżąc o życie, nie żony, ale córki.
- Nie zmienia to faktu, że mnie nie lubi.
- Jakbym słyszał Bellę.
- Przestań.
- Dlaczego? Nie wiesz, że lubię wkurzać wszystkich dookoła? - Zachichotał.
- Zauważyłam - szepnęłam.
Zapadła cisza.
- Chodź, przebiegniemy się. To się trochę rozładujesz.
- Nie mam ochoty.
- Ej, mała... - Spojrzał na mnie surowym wzrokiem, lecz już po chwili roześmiał się donośnie. Dojrzałam kątem oka, że reszta rodziny zaczęła się nam przyglądać.
- Nie, to nie. To, chociaż wejdź do środka, bo jest zimno. To znaczy ja nic nie czuję, ale Jacob mówił, że odczuwasz temperaturę jak zwykły człowiek.
- To prawda. - Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły mi się trząść ręce, a zęby stukały o siebie.
Weszłam do środka, pełnego światła. Znów zajęłam swoje miejsce w kącie.
- Nie, nie, nie. Idziesz na kanapę. - Od razu podbiegła do mnie Alice i siłą zaprowadziła na śnieżnobiałą sofę, pomimo moich wyraźnych protestów.
- A teraz grzecznie czekaj, aż przyniosę ci kakao!
Siedziałam skulona na środku kanapy. Było tak cicho, że słychać było, jak wali mi serce. Zarąbiście - pomyślałam. Jednak teraz obyło się bez wzroku Edwarda. Nagle ze schodów zeszła powoli dziewczyna, której nie miałam okazji wcześniej poznać. Zapewne musiała to być Rosalie. Z opisów znałam tylko jedną blondynkę o tak nieskazitelnej urodzie supermodelki.
- O! Czyż to nie Amanda? - Podeszła do mnie i serdecznie mnie uściskała.
Albo ktoś jej zrobił pranie mózgu i teraz nagle wszystkich polubiła albo po prostu udawała.
- Co u ciebie?
- Aaa, hmmm, dobrze - odpowiedziałam z bladym uśmiechem. I znów się wszyscy rozgadali.
Przysłuchiwałam się jak rozmawiali o podróży, którą wszyscy przebyli, o tym jak to teraz będzie, wrócić znów do szkoły, tej samej szkoły, którą już kończyli. Dla mnie było to nowe. Chodziłam do szkoły, ale do normalnego środowiska i prawie wszędzie nie otaczały mnie wampiry oraz jeden wilkołak.
- Bella, spójrz, masz swoją kopię. - Emmett spojrzał na Bellę, a potem na mnie znacząco. - Też jest taka nieśmiała i bezbronna, jak ty kiedyś.
- Emmett, przywalić ci? - Bella była rozbawiona.
- Zrób to! Zrób to! - kibicowała jej Rosalie. - Przydałoby mu się trochę orzeźwienia od tych jego głupich żartów.
Bella skoczyła do kuchni, po czym wróciła z wielkim kubłem wody. Odruchowo odsunęłam się na drugi koniec sofy. Esme patrzyła z niedowierzaniem, a Edward odchrząknął.
- Kochanie, Esme będzie chyba niezadowolona, jeśli zaplamisz jej ukochaną sofę. - Spojrzał jej w oczy. Po czym skinął głową. - Nie, no spoczko.
Jasper!
Dopiero teraz dojrzałam stojącego w rogu, po drugiej stronie pokoju, blondyna. Było w nim coś dziwnego, tajemniczego i... strasznego. Szczerze mówiąc, to bałam się jego. Edward uśmiechnął się kpiarsko. On mnie naprawdę wkurzał! To miała być moja rodzina? Zachowywał się, jak jakiś pomylony człowiek, który w ogóle nie traktował mnie poważnie. Jasper i Edward wywlekli śmiejącego się Emmetta, a reszta towarzystwa ruszyła za nimi. Było mi go szkoda. Chyba, jako jedyny z rodziny poświęcił mi więcej niż pół sekundy, żeby mnie poznać. Obeszłam powoli cały dom, wciąż słysząc chichoty i krzyki na podwórku.
Byłam zupełnie inną osobą niż oni. Nie cieszyły mnie tak proste i mało zabawne żarty.
Wreszcie doszłam do swojego pokoju. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że urządzą go w ten sposób, w jaki chciałam. Tym razem Alice się spisała.
Całe pomieszczenie było w odcieniach błękitu i czerni. Piękne czarne łóżko zajęło jedną ścianę, a błękitna wykładzina idealnie z tym współgrała. Do tego dostałam własny komputer! Tak! Takie zwykłe, codziennie przyjemności mnie cieszyły. Momenty, w których mogłam poczuć, że jestem normalną, ukochaną córeczką rodziców.
Rozpakowałam swoją walizkę, wzięłam piżamę i ruszyłam do łazienki, która zapewne nigdy nie była używana od czasu wyjazdu moich rodziców. Spotkała mnie jednak niespodzianka, bowiem wszystko było czyste i w powietrzu unosił się śliczny zapach.
Po kilku minutach byłam już z powrotem w swoim pokoju. Czyściutka i bardzo zmęczona. Rzuciłam się na łóżko i opatuliłam puchową kołdrą.
- Może nie będzie tak strasznie - szepnęłam do siebie i zatopiłam się we śnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Nie 19:43, 27 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Wto 23:51, 29 Gru 2009    Temat postu:

Naprawdę? Co to ma być? Żeby Tygrysek nie miał się do czego przyczepić? Czy Ty chcesz, żeby moje poczucie własnej wartości się gdzieś zgubiło?

A tak na poważnie - już było o wiele lepiej, ale Tygrysek nie byłby sobą, gdyby się do czegoś nie przyczepił. Ale o tej jednej drobnej rzeczy później.
Nie wiem, czy się za bardzo zaczytałam, czy naprawdę nie ma tutaj błędów, jednak nic znaczącego nie znalazłam (nie staraj się tak następnym razem).

Trochę zachowanie Edwarda mnie zastanawia, ponieważ poznaliśmy go w powieściach Meyer jako odpowiedzialnego i inteligentnego. Nie rozumiem trochę dlaczego "nie lubi" swojej wnuczki, a dokładniej dlaczego nawet nie chce z nią porozmawiać. Nessie pokochał, gdy dowiedział się, że ta kocha Belle, więc Amande też powinien lubić.

Kolejne sprawa - imię głównej bohaterki. Jak dla mnie wydaje się być bardzo zwykłe. Trochę za zwykłe, ale to akurat nie jest wielkim problemem.

Annie napisał:
- Chodź, przebiegniemy się. To się trochę rozładujesz.

Bardziej by mi pasowało: Rozładujesz się trochę.

Chyba wszystko... Aż mi smutno, że tak mało błędów ;P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Śro 16:28, 30 Gru 2009    Temat postu:

Cieszę się z tak znikomej krytyki ;]]
Wiesz, Edward nie jest do końca kanoniczny. Zresztą chciałam wprowadzić trochę świeżości w te przesłodzone i idealne wampiry, stąd też są one lekko odmienne.
A teraz 3 rozdział ;]

Rozdział III
Rano wyrwał mnie ze snu dźwięk budzika, jednak pomimo to wstałam wypoczęta. Powoli zaczęłam się przeciągać. Wsunęłam nogi w moje kapcie i ruszyłam do szafy. Wybrałam coś klasycznego, zwykłą tunikę i rurki - nic specjalnego.
W starej szkole, jeślibym nawet zarzuciła na siebie worek jutowy i tak rówieśnicy uznaliby mnie za śliczną i uroczą, pomimo tego, że byli do mnie przyzwyczajeni. Nie mogłam, tym bardziej w tej nowej i obcej szkole, się wyróżniać. Ruszyłam powoli na dół. Śniadanie dla mnie i dla taty było już gotowe. Reszta wampirów pewnie poszła na dodatkowe polowanie, tak na "wszelki wypadek".
- Cześć, córeczko.
- Cześć, tato.
- Dziś czeka nas ciekawy dzień. - Jacob usiadł do stołu, który, zapewne dopiero teraz, był używany w celach gastronomicznych.
- To wszystko jest dla mnie strasznie dziwne. Czemu właściwie wyjechaliśmy? Źle nam było w Picacho?
- Kochanie, zrozum. Sąsiedzi zaczęli coś podejrzewać. Wiecznie niestarzejąca się para z dzieckiem, które rośnie normalnie. To nie było dla nas bezpieczne.
- Mogliśmy się przeprowadzić na inną pustynię. Z dala od zimna, chłodu i deszczu. - Spojrzałam mimowolnie za okno, gdzie widać było tylko ścianę deszczu.
- Nie martw się. Będzie fajnie. Poza tym, pamiętaj, że jestem twoim kumplem.
Uśmiechnęłam się. Rodzice zawsze byli dla mnie przyjaciółmi, więc właściwie, to żadna zmiana. No może pomijając, mówienie do nich po imieniu. Czułam się z tym dziwnie. Byłam najmłodsza w realnym życiu i w udawanym. Miałam do czynienia z osobami, które posiadały bogaty bagaż doświadczeń.
A ja?
A ja byłam tylko ich nieudanym potomkiem. Dzieckiem, które nie miało prawa istnieć. Po śniadaniu wróciłam z powrotem na górę po śliczną, nową torbę do szkoły. Jeśli chodziło o gadżety, to miałam ich mnóstwo. Rodzice dbali o to, żebym miała wszystko, co było mi potrzebne do funkcjonowania w środowisku ludzi. Czasem jednak odnosiłam wrażenie, że mnie przekupywali. Chcieli przyćmić swoje poczucie winy - że nie są najlepszymi rodzicami - drogimi gadżetami, które miały pokazać, jak bardzo mnie kochają. Zbiegłam po schodach i ruszyłam do wyjścia. Wszyscy już tam stali i, oczywiście, ostentacyjnie na mnie czekali.
- Przepraszam, nie jestem taka szybka jak wy - powiedziałam i szybko wyszłam. Prosto w strugę deszczu... - Cholera - mruknęłam. Już wiedziałam, że pierwszy dzień w szkole zapowiada się fatalnie. Reszta rodziny ruszyła do samochodów w moim tempie. Akurat nikt nie pomyślał o tym, że warto by było zostawić je w garażu, zamiast wystawiać na dwór w taką ulewę. Carlisla już nie było. Zapewne miał poranny dyżur w szpitalu. Esme wyglądała na tyle dorosło, że również nie potrzebowała chodzić do szkoły.
- Jake, Nessie i Amanda pojadą swoim samochodem. Ja pojadę z Bellą, Alice i Jasperem, a Rosalie z Emmettem. Pasuje wszystkim? - Jak zwykle dowodził Edward. Czy on naprawdę lubił wszystkim tak rozkazywać? I czemu nikt nigdy mu się nie sprzeciwił?
Nie miałam jednak teraz ochoty na bunt. Co by to dało? I tak by zrobili po swojemu. Banda wampirów kontra hybryda. Moje szanse równały się zeru. Wsiadłam do naszego granatowego Chevroleta. Kochałam ten samochód. Był szybki, a jednocześnie bardzo bezpieczny. Podróż minęła nam w ciszy. Wiecznie rozgadana Nessie była zamyślona jak nigdy. Widocznie odbyła już rozmowę z piorącym mózgi Edwardem, który nastawił matkę na własne dziecko. Gdy dojechaliśmy, zostałam łaskawie poinformowana, że lekcje zaczynam w budynku B, zaraz obok sekretariatu. Reszta rozeszła się w swoich kierunkach. Rosalie, Emmett i Jasper jak zwykle udawali najstarszych z nas. Poszli więc do
przedostatniej klasy. Gdyby nie ja, prawdopodobnie zaczęliby jeszcze wcześniejszą. Ale jak zwykle byłam przeszkodą i koniecznie musiałam być w tej samej szkole, co oni. Bella, Edward, Alice i Reneesme oraz Jacob byli w klasie drugiej. Mi pozostał najmłodszy rocznik, zgodny z moim wiekiem. Powoli ruszyłam do wskazanego mi budynku. Od dziś miałam być znów samodzielna. Niestety, było to trudne, gdyż co chwila spotykałam kogoś z rodziny.
Udało mi się jednak nawiązać kilka kontaktów z rówieśnikami. Pierwsza była niejaka Kimberly Evans, szkolna gwiazdka i największa plotkara, która wymyśliła, że w sumie lepiej jest się ze mną przyjaźnić niż mi szkodzić. Druga była Candy Brown, córka miejscowego pastora. Niezwykle przyjazna. Usiadła nawet ze mną na biologi i pomogła mi przy bardzo trudnym zadaniu. Trzeci był Jason Kloom. Po dłuższej rozmowie z nim w czasie wfu, dowiedziałam się, że również wychował się na pustyni. Z powodów rodzinnych musiał przeprowadzić się do matki, mieszkającej w Forks. I tak, utknął w tej dziurze. Ostatni był Christopher Newton. Miły chłopaczek, który od momentu poznania, prawie nie odstępował mnie na krok. Najbardziej ta informacja rozbawiła Bellę, która była pewna, że zna dokładnie jego rodziców.
- No tak, wszystko by się zgadzało - zaczęła przy lunchu w szkolnej stołówce. Zajęliśmy naszą dziewiątką prawie cały stolik, oprócz jednego wolnego miejsca. - Jessica wreszcie dopięła swego i Mike został jej mężem. Czyż to nie zabawne?
Przytaknęłam grzecznie, lecz bardziej byłam zajęta obserwowaniem uczniów oraz ich reakcji na nasz widok. Niektórzy byli zaintrygowani, niektórzy nieco przestraszeni na widok rosłego Emmetta. Inni nie chcieli się gapić, jednak co chwila czułam na sobie czyjś wzrok.
- Nie rozglądaj się tak. - Nagle szepnął mało przyjaznym tonem Edward.
- Dlaczego? Chyba mam prawo zobaczyć, z kim chodzę do szkoły? - Byłam z siebie dumna, że udało mi się trochę zbuntować przeciwko niemu. Dziewczyny patrzyły na mnie zdezorientowane. Czułam jak Jasper próbuje dobić się do moich emocji i mnie uspokoić. Nie potrafił jednak nic zdziałać.
- Edward? - Spojrzał wymownie na brata.
- Nic...
- Alice?
- Pustka. Amando, co ty zrobiłaś? - Dziewczyna była wyraźnie podenerwowana.
- Kto? Że ja? Przecież ja nic nie robiłam!
- Chwileczkę. Dajcie jej spokój na chwilę. - Nessie wreszcie zainterweniowała. - Mandy, podaj mi rękę, proszę.
Po chwili na twarzy mojej matki przeszła niepewność. Była tak zdezorientowana jak małe dziecko.
- Bella! Czy to ty? - Edward robił się coraz bardziej nerwowy, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Co ja niby takiego zrobiłam?
- Ed, jak mogłam to być ja? Przecież na moją tarczę moce Nessie, Jaspera i Alice działają.
- Uspokójcie się. Jak tak dalej pójdzie, to cała stołówka zacznie się na nas gapić. - Alice patrzyła się w przestrzeń. Postanowiłam działać. Wzięłam swoją tacę i ruszyłam w stronę wolnego stolika. Usiadłam i zaczęłam mieszać widelcem w coś, co nosiło wdzięczną nazwę Raviolli. Wzięło im się na włoską kuchnię, nie ma co. Wiedziałam, że moja rodzina świdruje mnie teraz wzrokiem, jednak nie miałam tyle sił i odwagi by na nich popatrzeć. Wystarczy, że robiła to reszta uczniów. Podejrzewałam, że ludzie zastanawiali się, kim jesteśmy.
Dlaczego ta mała dziewczyna, o złotych włosach i brzoskwiniowej skórze, zadaje się z potężnie zbudowanymi, bladymi jak ściana osiłkami. No, poza wyjątkiem Jacoba. On akurat miał skórę ciemniejszą od mojej. Ale był mięśniakiem oraz istotą nierealną i to bardziej wiązało go z Cullenami niż ze mną. Po chwili usłyszałam jak ktoś odsuwa krzesło i się do mnie przysiada. Nie obchodził mnie ten ktoś.
- Cześć. Ty jesteś, Amanda, prawda?
Milczałam, ale pokiwałam głową.
- Kiepski dzień w szkole, co?
- Można tak powiedzieć. - Odważyłam się spojrzeć na mojego rozmówcę. Miałam przed sobą uroczego blondyna o szafirowych oczach. Był niezwykle przystojny, a jednocześnie swoją postawą okazywał nieśmiałość i zagubienie.
- Oj, ale ze mnie kretyn. Jestem Andy McKay. Rodowity Kanadyjczyk.
- Amanda Black, rodowita Amerykanka. - Roześmiałam się. Tym razem nie sztucznie, jak to miałam w zwyczaju przebywając w domu, tylko tak normalnie. Jak człowiek, który jest rozbawiony. Poczułam przeszywający wzrok Edwarda na sobie. Spojrzałam w ich stronę. Wyglądali na bezsilnych, zszokowanych i złych. Wszyscy, oprócz Jacoba, który po prostu nie mógł uwierzyć, że się zbuntowałam. A ja czułam satysfakcję. Radość z tego, że jestem samodzielna i niezależna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coel
cudzoziemiec



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: B-B
Płeć: pisarka

PostWysłany: Śro 16:43, 30 Gru 2009    Temat postu:

Strasznie podoba mi się całe twoje opowiadanie. Jeszcze nigdzie nie znalazłam żadnej wzmianki o córce Nessie i Jake'a. Troszkę współczuję Amandzie, że jest takim wyrzutkiem w swojej rodzinie. A Edward się strasznie zachowuje xd Czekam na kolejne części xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 23:26, 31 Gru 2009    Temat postu:

Ze mną zaczyna być coraz gorzej. Nic sobie nie skopiowałam do notatnika, z czego możesz być dumna.

Nie będę czepiać się bohaterów, że nie zachowują się tak jak ci, których dobrze znamy. W końcu już napisałaś, że mają odbiegać od kanonu. Powiem jednak, że trochę dziwnie mi się to czyta z tego powodu. Chyba nie muszę tego tłumaczyć - niewątpliwie muszę się przestawić i odsunąć od siebie przyzwyczajenie.

Co do Amandy. Irytuje mnie jej ciągłe użalanie się nad sobą i swoją odmiennością. Mogłaby w końcu zaakceptować to, że jest inna i przede wszystkim spróbować spokojnie porozmawiać z Edwardem. Bo bez rozmowy według mnie się tutaj nie obejdzie, poza tym naprawdę nie wydaje mi się, żeby Edziu jej nie lubił.

A opowiadanie podoba mi się coraz bardziej, mimo że nie przepadam za fanfickami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 16:09, 01 Sty 2010    Temat postu:

To miło mi bardzo, że jednak cieszy się to zainteresowaniem ;]

Rozdział IV
Zadzwonił dzwonek na lekcje, więc szybko poderwałam się z miejsca. Nowi znajomi od razu mnie spostrzegli i przyłączyli się.
Ruszyliśmy całą grupą w kierunku wyjścia, odprowadzani surowymi spojrzeniami mojej rodziny.
Podejrzewałam, że potem dostanę za tą całą sytuację niezły wykład, ale nie obchodziło mnie to za bardzo.
Okazało się, że Andy ma teraz ze mną lekcje. Prawdopodobnie chemię, ale byłam bardziej zajęta wpatrywaniem się w jego oczy, niż sprawdzaniem planu zajęć.
- Więc mówisz, że jesteś najmłodszą siostrą z rodzeństwa Cullenów?
- Tak właściwie, to jestem ich kuzynką. - To kłamstewko sama wymyśliłam. Przecież ja i Jacob mieliśmy inne nazwiska. Nessie dla niepoznaki powróciła do nazwiska Cullen, co nieco zezłościło tatę.
- Różnią się.
- To fakt.
- Chodzi mi o to, że wyróżniają się wśród zwykłych ludzi. Są tacy...bladzi. A ty, ta rudowłosa dziewczyna i ten chłopak o oliwkowej karnacji, nie. Jak w ogóle możecie być spokrewnieni?
Przestraszyłam się. Czyżby Andy coś podejrzewał? Czy był tak mądry?
- Wiesz, to bardzo trudny temat. - Poczułam ból. Czułam, jakby ktoś się nade mną znęcał psychicznie. Czyżby to któreś z mojej pseudo - rodziny? Z tego, co wiedziałam, to nikt nie posiadał takiego daru. Chyba, że Jasper bawił się moimi emocjami i wywołał fałszywy ból. Gdy tylko się rozwścieczyłam, ustąpił. Zagadkowe.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. - Jego uśmiech był przepiękny. - A teraz zapraszam cię do klasy chemicznej - otworzył uprzejmie przede mną drzwi i puścił przodem.
Podobało mi się w nim praktycznie wszystko. Nie był jakimś wielkim przystojniakiem, ale do zwykłych również nie należał. I miał niesamowite maniery. Usiedliśmy w ostatniej, wolnej ławce.
- Fajna ta szkoła. Gdy mieszkałam w Picacho, musiałam dojeżdżać do najbliższej szkoły w Eloy.
- Nie znam się na geografii Arizony, ale zgaduję, że to był spory kawałeczek. - Miałam rację, Andy był mądry.
- Tak...Właściwie to tata odwoził mnie do szkoły, gdy jechał do pracy...- Ojej, zganiłam się w myślach. O mało co, wyznałam mu, że Jacob to mój ojciec. Niedobrze.
Na szczęście, w tym momencie, do sali wszedł nauczyciel i nie musiałam kończyć.
Po lekcjach chłopak nie odstępował mnie w drodze do samochodu ani na krok, wciąż o wszystko wypytując.
- Co z twoimi rodzicami? Też tu przyjechali?
- Książkę piszesz? - Uśmiechnęłam się, ale po chwili dodałam. - No cóż. Moi rodzice...oni...oni... wyjechali do Afryki. Prowadzą badania naukowe.
- Dlatego zamieszkałaś z Cullenami.
- Dokładnie. Powiedz coś teraz o sobie. - Mijaliśmy kolejne budynki, kierując się w stronę parkingu.
- No cóż. Moi rodzice zginęli, rozszarpani przez jakieś dzikie zwierzę. Nie znaleziono żadnych zwłok w okolicy, w której zniknęli, tylko sporo krwi. - Moja reakcja na te słowa była bardzo gwałtowna. Omal nie zakrztusiłam się własną śliną. Mój towarzysz natomiast kontynuował, nie zauważając niczego. - Uwielbiali przygody, mieli swój własny świat. Zwiedzili całą Kanadę i Alaskę. Twierdzili, że świat jest pełen tajemnic i rzeczy, o których przeciętni ludzie nie mają pojęcia. Mówili, że znają rozwiązania wielu zagadek, jednak nigdy nie chcieli się ze mną nimi podzielić. Po ich zaginięciu przeszukałem wszystkie książki, jakie mieliśmy w domu. Szukałem wskazówek, jak ich znaleźć. Nic nie rozumiałem ze skomplikowanych opisów i rysunków. Gdy w końcu dokończono wszelkie śledztwa, wykonano potrzebne badania i zakończono poszukiwania, zostałem odesłany tutaj, do bogatej babci, jedynej rodziny, jaką miałem. - Andy spuścił głowę. Czułam, że walczył sam ze sobą czy okazać słabość, czy też nie. Zdecydował się być twardy.
Jego opowieść mnie poruszyła. Posmutniałam. Dotknęłam lekko jego ramienia. Chciałam go podnieść na duchu tym gestem. I udało mi się.
- To by było na tyle - Andy odzyskał radość w oczach i znów się uśmiechał. Cieszyłam się, że postanowił się przede mną otworzyć.
Jednak miałam również dziwne przeczucie, że Andy to zagrożenie. Opisy, rysunki, tajemnicza śmierć. To wszystko prawdopodobnie sprowadzało się do mojej rodziny. Byłam ciekawa czy moja znajomość z nim coś zmieni. Nie, raczej nie. Dopóki będę trzymała buzię na kłódkę, wszystko mogło iść całkiem nieźle.
Doszliśmy na parking uśmiechnięci, jednak moje rozbawienie znikło, gdy tylko dostrzegłam, że na parkingu nie ma mojej rodziny. Jacob stał oparty o nasz samochód. Wyraźnie zakłopotany i lekko wściekły.
Pożegnałam się z Andy'm i podeszłam do ojca.
- Co jest?
- Nic, Amy. Jak zwykle Edzio ma jakieś problemy psychiczne.
Zaśmiałam się. Jacob, jak nikt, potrafił mnie zrozumieć.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy z parkingu.
- Jednakże, nie podobało mi się, że odeszłaś od naszego stolika.
- Zrozum, nie mogę znieść, jak ktoś mną manipuluje!
- Kochanie, rozumiem, ale nie jesteś zwykła, nasza rodzina też nie jest zwykła i trzeba sie przystosować.
- Tato, nie będę słuchała rad jakiegoś stetryczałego wampira!
Zamilkliśmy. Całą drogę do domu przebyliśmy w ciszy. Wiedziałam, że tata mnie popiera, ale nie mógł mówić tego oficjalnie. W końcu Edward traktował go jak syna i teoretycznie rzecz biorąc, powinien jemu się podporządkować.
Tak jak przewidywałam, gdy tylko weszliśmy do domu, Edward posłał mi spojrzenie, jakby chciał mnie zabić.
Poszłam do kuchni się napić i nawet nie zwróciłam na niego większej uwagi. To go zapewne jeszcze bardziej wkurzyło. Następnie przeszłam spokojnym krokiem do salonu po szkolną torbę i już miałam ją chwycić, gdy zniknęła mi sprzed oczu.
- Nie tak szybko - Jasper trzymał ją w dłoni.
- Amando, usiądź - Alice wyciągnęła do mnie przyjaźnie rękę. Usiadłam, choć wcale nie miałam na to ochoty.
- Musimy wyjaśnić parę rzeczy, które miały miejsce dziś w szkole - Bella spoczęła obok mnie. Spostrzegłam, że w pokoju nie ma Emmett'a, Esme i Jacoba. Ludzi, którzy nie robiliby mi wyrzutów. Dziwiłam się, że Nessie jeszcze nie zabrała głosu. Siedziała skulona w kącie i tylko mi się przyglądała. Teraz przypominała nastolatkę, jeszcze młodszą ode mnie. Była jak małe, skrzywdzone dziecko.
- A więc, Amando, powiedz jak to zrobiłaś? Interwencje Belli wykluczyliśmy, gdyż ona Jaspera nie potrafi zablokować - Rosalie przysunęła się bliżej.
- Ale co ja zrobiłam? - Byłam naprawdę zaskoczona tym, o czym mówili.
- Nie udawaj głupiej - burknął Edward.
Popatrzyłam się na niego wilkiem.
- Edwardzie, spokojnie. – Bella położyła mu rękę na ramieniu w geście uspokojenia.
- Nie, to niemożliwe - Alice upadła. Jasper szybko pomógł jej wstać i usiedli razem na sofie. - Nie, to..jest...niesamowite. - Dziewczyna wciąż była w wielkim szoku.
- Co się stało? - Bella pytała się zarówno Alice, jak i Edwarda.
- Alice przestała widzieć przyszłość Amandy. Widziała tylko urywek, gdy dziewczyna znika - mówił tak, jakby mnie tu nie było. - Zupełnie jakbyś rozpłynęła się w powietrzu. - Dopiero teraz łaskawie się do mnie zwrócił.
- Cholera.
- Co jest Jasper?
- Nie czuję jej. A ty Edwardzie?
- Amando, znowu to robisz!
- Nawet nie mam pojęcia, o czym mówicie. - Poczułam zawroty głowy od tej niewiedzy.
W tym samym momencie do pokoju wszedł Carlisle wraz z nieznanym mi wampirem.
- No, dzieci. Nasza zagadka niedługo się wyjaśni.
- Eleazar! - westchnął Edward
Mężczyzna przybliżył się do mnie i na jego twarzy odmalował się szok.

___
Mam nadzieję, że ten również się spodoba ;) enjoy! ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 13:45, 02 Sty 2010    Temat postu:

Ha! Opowiadanie się robi coraz ciekawsze. No to kiedy dodasz kolejny rozdział? Najchętniej przeczytałabym go już... za chwilę ;P Sama jestem ciekawa tej zagadki... i tego chłopaka. Nie ukrywam, że śmierć jego rodziców również jest wyjątkowo interesująca, aczkolwiek chyba nawet nie ma się czego domyślać. Pytanie tylko, co on wie.
Poza tym jestem jeszcze zadowolona, bo wreszcie coś znalazłam. Wprawdzie nic strasznego, nie ma się czego bać, ale zawsze coś. I Tygrysek dzięki temu czuje się lepiej.

Annie napisał:
- To by było na tyle - Andy odzyskał radość w oczach i znów się uśmiechał.

Kropka po skończonej wypowiedzi. Po myślniku nie kończysz zdania, tylko zaczynasz nowe. Gdybyś napisała: powiedział Andy, który natychmiast odzyskał radość w oczach i znów się uśmiechał, kropka byłaby niepotrzebna.

Annie napisał:
Byłam ciekawa czy moja znajomość z nim coś zmieni.

Przecinek przed czy.

Annie napisał:
- Kochanie, rozumiem, ale nie jesteś zwykła, nasza rodzina też nie jest zwykła i trzeba sie przystosować.

Głupia pomyłka, roztargnienie, zapomnienie. Bo się alt nie zgrał z klawiszem, ale zaznaczyć muszę. Brak ogonka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 22:37, 02 Sty 2010    Temat postu:

haha xDD
Rozwaliłaś mnie tymi błędami. Dobra, masz kolejny rozdział :D

Rozdział V:
- Nigdy nie spotkałem się z kimś takim.
Eleazar był bardzo zdziwiony i zszokowany moją osobą.
- A więc, czy wiesz, czemu Amanda nas zablokowała w stołówce i przed chwilą w domu? - Bella zapytała bardzo rzeczowo.
- Sądzę, że jej dar polega na pochłanianiu innych darów, gdy czuje zagrożenie lub zdenerwowanie.
- Pochłanianiu? - Wszyscy powtórzyli echem.
- Sądzisz? To nie wiesz na pewno?
- Tak, mnie też blokuje. Na razie nie jest jednak w stanie odwracać ich przeciwko innym. Tłumi je w sobie. Jest jeszcze zbyt młoda, by to dobrze kontrolować - mężczyzna zamilkł. Po chwili jednak dodał, intensywnie się we mnie wpatrując. - Nie wiem, czy wiecie, ale hodujecie tu żywą broń.
Poczułam przygnębienie. Było mi źle, że ten obcy wampir nazwał mnie rzeczą, albo, co gorsza, zwierzęciem hodowlanym.
Ukryłam twarz w dłoniach i skuliłam się jeszcze bardziej. Nagle poczułam czyjś dotyk na ramionach. Podniosłam głowę. To była Nessie.
Przytuliła mnie mocno i szepnęła:
- Nie martw się, kochanie. Ja tak nie myślę. Dla mnie jesteś moją kochaną córeczką. Bez względu na to czy potrafisz nas zablokować, czy nie.
Po moich policzkach popłynęło kilka łez.
- Mogę już iść? - Zapytałam się łamiącym głosem.
Atmosfera w salonie jakby zelżała. Nawet wiecznie nadąsany Edward był dziwnie zrelaksowany.
- Tak, kochanie. Chodź, odprowadzę cię - Bella wzięła mnie pod rękę. Była jak prawdziwa matka.
- Bello, ty też traktujesz mnie jak rzecz?
- Czemu ci to przyszło do głowy?
- Nie wiem. Odnoszę wrażenie, że przynajmniej połowa waszej, to znaczy, naszej rodziny mnie tak traktuje. Jestem z was najgorsza, wiem. Ale to nie moja wina - rozpłakałam się, siadając na swoje łóżko. Wampirzyca usiadła tuż obok.
- Ja cię tak z pewnością nie traktuję. Jesteś dla mnie jak córka. Tak jak Reneesme. A na to, co myśli Edward nie potrafię wpłynąć.
- Wiem, że on sądzi, że nie miałam prawa w ogóle się urodzić.
- Zapewniam cię, że aż tak źle nie jest. Naprawdę. A teraz kładź się spać. Jesteś zmęczona całym dniem, jutro będzie lepiej. Przynieść ci coś? Głodna?
- Nie, dziękuję.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pogodnie. Gdy zamknęłam oczy, wciąż głaskała mnie po ręce. A kiedy przestała, wciąż wiedziałam, że przy mnie siedzi.
Wiedziałam, że Bella zna mnie najbardziej. To chyba przez to, że sama jeszcze niedawno była człowiekiem. Wiedziała, jak się czuję w domu pełnym wampirów. Miałyśmy nawet podobne moce. Ona blokowała, a ja wchłaniałam dary. Nie chciałam nawet wiedzieć, co znaczyło " żywa broń ". Zasnęłam i śniłam o magicznej polanie. Pełnej białych kwiatów. Jednak mój sen szybko zmienił się w koszmar. Zobaczyłam na roślinach czerwone smugi krwi, wypływające z szyi pewnego niebieskookiego blondyna. Zabiła go pewna złotowłosa dziewczyna. Obudziłam się niemalże z krzykiem. Już świtało, więc stwierdziłam, że nie ma sensu się dalej kłaść. Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po pierwszą z brzegu książkę, leżącą na półce. Zatopiłam się w czytaniu, lecz usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Tak?
Zza drzwi wychyliła się mała, czarna główka.
- Witaj, Amy.
- Cześć, Alice. Wejdź.
Dziewczyna wślizgnęła się prawie bezszelestnie do pokoju. W ręku trzymała małe pudełeczko.
- Wiesz, chciałam cię przeprosić za wczoraj. I za wszystkich. Że cię zostawiliśmy na parkingu z Jacobem. Proszę - wręczyła mi pudełeczko.
- Nie trzeba było, naprawdę. Ja się nie gniewam. - Otworzyłam pudełeczko i dech mi zaparło. W środku znajdował się piękny naszyjnik z diamentową gwiazdką.
- Jest śliczny - wyszeptałam z zachwytu.
- Cieszę się, że ci sie spodobał. W każdym razie, po lekcjach zabieram cię moim porsche na zakupy do Seattle. Co ty na to?
- Dobrze.
Cieszyłam się, że wreszcie ktoś się mną zainteresował tak po prostu, a nie dlatego, że coś zrobiłam.
Dzień minął mi bardzo miło i przyjemnie. W szkole już wczesnym rankiem znalazłam Andy'ego. Przez cały czas rozmawialiśmy, nie zwracając uwagi na nikogo innego. Wyjątkiem był lunch, gdy dosiedli się do nas Kimberly, Candy, Jason oraz Chris. Cała paczka w komplecie. Śmialiśmy się cały czas, a gdy zerkałam na moją rodzinę, widziałam, że już się na mnie nie złoszczą. Musieli zaakceptować to, że się wyizolowałam i nie miałam ochoty siedzieć wśród posągów.
Po szkole pojechałam na zakupy i Alice wymusiła na mnie wykupienie praktycznie całego sklepu. Lubiłam się stroić, ale uważałam, że to była lekka przesada.
Tak mijały mi godziny, dnie, tygodnie.
Moja znajomość z Andy'm powoli zmieniała się z przyjaźni w coś więcej. Był dla mnie oparciem w każdej sytuacji. Zgadywał bezbłędnie, kiedy mam zły humor, kiedy źle się czuję, bo Edward na przykład źle na mnie spojrzał. Potrafił robić za brata, przyjaciela, a nawet chłopaka.
Widziałam, że czasami przeszkadzało to Edwardowi i Jacobowi, którzy nagle znów grali w tej samej drużynie. Nie lubili patrzeć, gdy Andy mnie przytulał, albo dotykał. Chłopak zresztą szybko się zorientował.
- Twój brat i kuzyn są strasznie o ciebie zaborczy - zagadał pewnego dnia podczas lunchu.
- Tak. Zauważyłam.
- Nie lubią, gdy cię przytulam. Dlaczego? Przecież nie robię nic złego.
- Wiem, Andy, ale oni już tacy są. Muszą się do tego przyzwyczaić - powiedziałam nieco głośniej, żeby podkreślić moje słowa. I tak je słyszeli, ale mogłam to mocniej zaakcentować.
- Jeśli chcesz, nie będę się do ciebie zbliżał - odsunął się ode mnie teatralnie. Szybko jednak złapałam go za nadgarstki i przyciągnęłam do siebie.
- Tylko spróbuj, a będę jak jakiś wampir...- Zamarłam na chwilę. Zrozumiałam, że chyba zagalopowałam się z otwartością. Chłopak jednak nie przejął się moimi słowami i zabrał się do jedzenia posiłku. Podczas, gdy on jadł, ja odwróciłam się nieznacznie w stronę stolika mojej rodziny. Edward właśnie rozwalił puszkę z napojem i omal nie urwał kawałka stołu. Jacob miał zaciśnięte pięści, a reszta Cullenów wyglądała, jakby ktoś ich poraził prądem. Szybko zorientowali się, że wyglądają dość dziwnie, więc na powrót przybrali swoje "ludzkie" pozy. Odwróciłam się z powrotem do stolika.
- Idziemy? - Andy już skończył.
- Tak. Tak... - Wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi. Chłopak wyprzedził mnie i otworzył je przede mną. Spojrzałam jeszcze raz w kierunku stolika rodziny, jednak nikogo tam nie było. Musieli wyjść drugimi drzwiami.
Znów za długo było dobrze. Jak ja nie cierpiałam wpadek. Z powrotem się zacznie gadanie, że nie powinni mnie spuszczać z oka. Proponowałabym im zamknięcie mnie w piwnicy. Przynajmniej mieli by spokój.
Poczułam czyjś zimny oddech na plecach i ciche warknięcie. Szybko się odwróciłam.
- Co jest? - Andy był jak zwykle czujny.
- Nic.. Tak mi się coś wydawało. - Musiałam kłamać. Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że właśnie widziałam Jaspera, jak szybko ucieka. Zwykły śmiertelnik przecież by go nie dostrzegł.
Wiedziałam, że to było ostrzeżenie. Ten najstraszniejszy z rodziny został wysłany przez Edwarda, który usłyszał moje myśli.
Ach, no tak. Nie byłam przecież wystarczająco wściekła, by uruchomić moją blokadę.
Reszta dnia minęła mi w ciszy. W swojej szafce znalazłam karteczkę od Edwarda: " Baw się dobrze, wracając sama do domu. Miłego spaceru. Dziadzio wamp." Rzeczywiście, poczucie humoru sie go tak trzymało, jak mnie szczęście i brak wpadek.
Tak, jak myślałam, na parkingu nie zastałam nikogo. Nawet Jacoba.
Westchnęłam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shelley
brytyjska herbatka



Dołączył: 12 Lis 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lębork.
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 14:58, 03 Sty 2010    Temat postu:

Cytat:
- Pochłanianiu? - Wszyscy powtórzyli echem.

To: Wszyscy powtórzyli echem, jakoś mi nie pasuje. Sama nie wiem czemu, ale dziwnie to brzmi w mojej głowie.

Cytat:
Jestem z was najgorsza, wiem.

I tu jest taka sama sytuacja. Ja bym chyba napisała: Jestem od was gorsza, wiem. Ale w sumie nie jestem pewna, nie znam się aż tak bardzo.

Cytat:
A na to, co myśli Edward, nie potrafię wpłynąć.

Wydaje mi się, że tam gdzie zaznaczyłam powinien być przecinek. Jednak głowy uciąć nie dam.

Cytat:
Jesteś zmęczona całym dniem,

To zdanie mi jakoś dziwnie brzmi, ale może mi się wydaje.

Dalej jakoś zapomniałam kopiować błędy, które zauważyłam, a później nie mogłam ich już znaleźć, więc pozostawiam je komuś innemu do wyszukania xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pon 17:54, 04 Sty 2010    Temat postu:

Czytałam wczoraj, miałam kilka błędów, ale mi się komputer zresetował i wszystko zniszczył. Nie chce mi się już konkretnie ich szukać, ale nie było tego dużo. Głównie interpunkcja, brak przecinka. Poza tym w zapisie dialogów dostrzegłam błędy, ale to już znajdę i zaraz wyjaśnię, o co mi chodzi.

Annie napisał:
- Tak, kochanie. Chodź, odprowadzę cię - Bella wzięła mnie pod rękę.

Wypowiedź bohaterki powinna zakończyć się kropką, ponieważ kończysz zdanie. Po myślniku zaczynasz pisać już coś innego, nie kontynuujesz wcześniej rozpoczętego zdania, dlatego jak najbardziej powinna znaleźć się kropka przed myślnikiem i wielka litera po myślniku.
Poprawnie: - Tak, kochanie. Chodź, odprowadzę cię. - Bella wzięła mnie pod rękę.

Annie napisał:
- Mogę już iść? - Zapytałam się łamiącym głosem.

Tutaj kontynuujesz wcześniej rozpoczęte zdanie, dlatego jak najbardziej mogłabyś zacząć po myślniku z małej litery. Nie ma znaczenia, czy wcześniej pojawił się wykrzyknik, czy znak zapytania, czy nawet wielokropek. Kontynuujesz zdanie. Oczywiście aktualnie nie jest zapisane błędnie, jednak bardziej rozpowszechnioną wersją jest mała litera po myślniku.

Annie napisał:
- Tak, mnie też blokuje. Na razie nie jest jednak w stanie odwracać ich przeciwko innym. Tłumi je w sobie. Jest jeszcze zbyt młoda, by to dobrze kontrolować - mężczyzna zamilkł.

Tutaj zdanie po myślniku nie jest kontynuowane, dlatego powinna pojawić się kropka i wielka litera. Nie będę już tego tłumaczyć, wydaje mi się, że udało mi się to wcześniej dokładnie wyjaśnić. Gdybyś jednak miała jakieś wątpliwości, zawsze możesz napisać do mnie na PW.

Teraz skupię się na samej treści. Amy ma naprawdę ciekawy dar i już się nie mogę doczekać, aż zacznie nad nim panować. Cały czas nie rozumiem, o co chodzi Edwardowi, bo mógłby się wreszcie zacząć zachowywać jak cywilizowany człowiek. I przede wszystkim - mało tutaj Emmetta, czyli mojego ulubionego bohatera całej powieści. Bo przy nim zawsze było wesoło, więc mogłabyś dorzucić jakieś jego durne żarty.
Opowiadanie bardzo mi się podoba i już to wcześniej mówiłam nie raz. Pisz dalej ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pon 20:51, 04 Sty 2010    Temat postu:

Okey. Mówisz, masz ;] Mam nadzieję, że mniej błędów, bo betowane. Ale wiadomo człowiek, nie maszyna, wszystkiego widzieć nie może ;]

Rozdział VI:
Szykował się ciekawy spacer. Do willi Cullenów było parę kilometrów. Ale co to dla mnie. Jęknęłam.
- Wystawili cię? Jakie chamy. - Andy jak zwykle był tuż obok. - To pewnie przeze mnie.
Chłopak spuścił głowę.
- Nie, to nie przez ciebie. Po prostu zrobiłam coś, czego nie powinnam.
- Co takiego?
- W domu, rano.. Nieważne.
Chłopak zamyślił się na chwilę.
- No dobrze, w takim razie będziesz skazana na moje towarzystwo. Chyba, że masz zamiar iść na piechotę. Z tego, co wiem, to miałabyś kawałeczek. - Puścił do mnie oczko.
- No chyba tak.. Może do wieczora dojdę.
- Okej, nie będę się z tobą kłócił.
Myślałam, że odpuści tymczasem złapał mnie wpół i zabrał do swojego samochodu. Nawet nie wiedziałam, że ktoś oprócz Cullenów ma w tym mieście sportowe auto. Przede mną stał piękny Aston Martin Vanquish.
- Wow - zdołałam wydusić.
- Fajny, nie? Też mi się podoba. To było moje dziecięce marzenie. - Otworzył drzwiczki i zaprosił mnie do środka.
- Masz już prawko?
- Tak. Jestem nawet starszy od ciebie o rok.
- Jak? - Tego jeszcze nie wiedziałam. Usiadłam wygodnie na miękkim fotelu i poczekałam, aż on zrobi to samo. Byłam ciekawa, dlaczego Andy mi jeszcze o tym nie powiedział.
- Dokładnie to jestem starszy o dziesięć miesięcy. Nie zdałem w czwartej klasie.
- Ale numer.
Tego się nie spodziewałam. Ruszyliśmy. Silnik wydawał ciche pomrukiwanie.
- Co ty na to, żebyśmy jeszcze gdzieś pojechali?
- I tak nie śpieszy mi się jeszcze do domu. - Wyznałam szczerze.
Zjechaliśmy w leśną ścieżkę. Wcale mi to nie przeszkadzało. Nie miałam się w końcu, czego bać. Jeśli chciałby zrobić coś dziwnego i tak bym go powaliła na łopatki, gdyż byłam silniejsza.
Zgasił silnik, obszedł samochód i otworzył drzwiczki po mojej stronie. Następnie pomógł mi wysiąść i od razu mnie mocno przytulił.
Musieliśmy przejść jeszcze kawałek, po czym chłopak odezwał się:
- To tutaj. Moje magiczne miejsce.
Byliśmy na malowniczej polanie w kształcie elipsy. Zdawała się tak piękna, że aż zapiszczałam z radości.
- Ale tu ślicznie.
- Wiem. Odkryłem to miejsce zaraz po przybyciu tutaj. Zawsze przyjeżdżam tu, żeby móc pomyśleć.
Wtuliłam się w pierś chłopaka. Było mi tu tak przyjemnie i błogo. Wiedziałam, że to moje miejsce na świecie.
Andy usiadł na ziemi, ciągnąc mnie za sobą. Zaczęliśmy się śmiać. Wszystkie troski odeszły na bok. Byliśmy tylko my. Ja i on.
Leżeliśmy chwilę na trawie, gdy nagle chłopak przysunął się bliżej. Podświadomie wiedziałam, co chce uczynić.
- Amando Black, czy mogę panią pocałować? - Chłopak znów zaszczycił mnie tym swoim czarującym uśmiechem.
- Wyrażam łaskawie zgodę... - Nawet nie czekał, żebym dokończyła. Wpił się w moje usta i całował mnie z taką pasją i z takim zaangażowaniem, że aż się dziwnie poczułam. Pieścił językiem moje wargi. Czułam jak płoną mi policzki. Podczas pocałunku jego ręce, co rusz wędrowały od moich ramion, aż po uda.
Gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy, oboje ciężko dyszeliśmy.
- To było całkiem smakowite - skwitował.
- Tak, bardzo przyjemne - uśmiechnęłam się do niego.
Oboje siedzieliśmy jeszcze długo w milczeniu, wciąż w siebie wtuleni. Zaczęło już zmierzchać, więc zarządziłam powrót.
Jechaliśmy szybko. Poprosiłam Andy'ego, żeby wysadził mnie tuż przed zjazdem na drogę do Cullenów. Chłopak trochę protestował, ale gdy po raz setny zapewniłam, że to tylko mały kawałeczek, wreszcie zgodził się, żebym poszła pod sam dom na piechotę.
- Do jutra w szkole. - Już chciałam wysiąść, gdy postanowiłam zrobić coś jeszcze. Tym razem, to ja go pocałowałam.
- Ach, jak tak ma wyglądać każdy dzień, to ja chcę żyć wiecznie.
- Każdy by chciał - powiedziałam i lekko posmutniałam. Wiedziałam, że w wykonaniu mojej rodziny jest to możliwe. Jednak Andy'ego to niestety nie dotyczyło.
- Do zobaczenia jutro, piękna! - Chłopak pomachał mi i odjechał.
Ruszyłam w kierunku domu. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka rozmowa i trudne starcie.
Ponieważ dom był pozornie uśpiony, weszłam do środka po cichutku, na paluszkach.
- Stój - usłyszałam zimny głos, gdy już chciałam wchodzić po schodach na górę. Światło się zapaliło, a na kanapie siedział Edward z Jacobem. Nessie i Bella stały przy oknie.
- Amy, usiądź, proszę. - Zwróciła się do mnie mama.
Usiadłam. Czekał mnie kolejny wykład. Edward uśmiechnął się krzywo.
Cholera! Znowu czytał mi w myślach.
Po chwili jednak na jego twarzy zamiast złośliwego uśmiechu pojawił się grymas. Zrozumiałam, że właśnie go zablokowałam.
- Może to i lepiej - westchnęła Bella. - Przynajmniej wszyscy będziemy wiedzieli, co myślisz, Amando.
- A więc, mogłabyś nam powiedzieć, co to miało znaczyć? - Jacob zaczął rzeczowo.
- Wymsknęło mi się.
- To może następnym razem, wymsknie ci się, że jesteś córką wilkołaka i pół-wampirzycy!
- Edward, spokój! - Bella musiała interweniować, gdyż wampira już nosiło.
- Przepraszam was. Jednakże sądzę, że karteczka była trochę nie na miejscu. Przez was byłam prawie zmuszona wracać na piechotę.
- Jak to, prawie? - Edward był w niemałym szoku.
- Kolega mnie odwiózł.
- To coś długo jechałaś z tym kolegą. - Jacob zaczął się śmiać, jednak gdy tylko Reneesme na niego spojrzała, od razu przestał.
- Byłam z nim gdzieś jeszcze. Mówię wam, bo i tak byście się dowiedzieli, ale też dlatego, że jesteście moją rodziną. I albo zaakceptujecie to, że już jestem dużą dziewczynką, albo po prostu zakażcie mi wszystkiego. - Definitywnie skończyłam. Ruszyłam w kierunku schodów i tym razem nikt mnie nie zatrzymał.
Rzuciłam się na łóżko i myślałam o dzisiejszym dniu. Był tak nieoczekiwany i tak nieprzewidywalny, że kręciło mi się w głowie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Wto 12:27, 05 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pon 21:34, 04 Sty 2010    Temat postu:

Nawet nie wiem, co napisać. Bo jak mi się coś bardzo podoba, to ja nigdy nie wiem, co napisać. Zdecydowanie bardziej wolę się czepiać, niż chwalić ;P
Edward mnie wkurza. Ale nie postać, tylko fakt, że nie wiem, o co mu chodzi. Denerwuje mnie to strasznie, bo w sumie nie wiem, co on ma do Amy. No bo dlaczego miałby być na nią zły i jej nie lubić? Już prędzej Jacoba.
I w ogóle Emmetta nie było ;P
A scena na łące ;) Och, ach... nic nie powiem ;P

I jeszcze jedna mała uwaga:
Annie napisał:
- Fajny, nie? Też mi się podoba. To było moje dziecięce marzenie - otworzył drzwiczki i zaprosił mnie do środka.

Zastanawiam się, czy wskazać to, o co mi chodzi, czy zostawić Tobie, abyś sama zauważyła. Biorąc pod uwagę fakt, że wspominałam o tym już wcześniej - zostawię Tobie, bo wiem, że odkryjesz, o co chodzi. Zawsze możesz napisać na PW, ale wiem, że dasz radę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Wto 12:30, 05 Sty 2010    Temat postu:

Sama zauważyłam ;DD Jestem bosss xDD

Rozdział VII

part Amandy
Są rzeczy, o których zwykły śmiertelnik teoretycznie rzecz biorąc, nie może mieć pojęcia. Zdarzają się jednak ludzie, którzy wiedzą o nas.
Nie, oni wiedzą o nich. O moim istnieniu nikt nie wie.
Wilkołaka i wampira łatwo sobie wyobrazić. Dhampira* również. Ale hybrydę, taką jak ja?
Nie, to już wykracza poza wszelkie teorie.

Siedziałam w swym pokoju na podłodze. Robiłam tak przez cały weekend. W ciszy. Bella i Esme pukały do mnie co godzinę i pytały się, czy chcę coś zjeść. Nie byłam głodna. A do łazienki na szczęście miałam blisko, więc przemykałam szybko, by na nikogo nie wpaść.
Nie potrafiłam ogarnąć swoich myśli. Uciekały mi z szybkością błyskawicy. Nie mogłam się na niczym skupić. Czułam sie jak poturbowana, szmaciana lalka. Ale właściwie dlaczego? Być może powodem mojego rozkojarzenia był Andy? Ten pocałunek? Może wyjawienie prawdy wampirom. Czy to coś zmieniło?
Zastanawiałam się, czy jutro w szkole będzie znów normalnie. Czy Edward i Jasper dalej będą dawać mi ostrzeżenia? Najważniejsze pytanie brzmiało jednak zupełnie inaczej.
Czy chciałam, by Andy się do mnie zbliżył? Czułam, że moje ciało pragnie tej bliskości. Ale nie byłam pewna, czy nie przekraczam granic, które powinnam zostawić w spokoju.
Pytań za dużo, a odpowiedzi wcale.
Dziś postanowiłam wyjść. Musiałam pobiegać. Wyrzucić z siebie krzyk na wolnym powietrzu. Ubrałam się szybko i wyskoczyłam przez okno. Pierwsze piętro w końcu nie było czymś niezwykłym. Od zamortyzowania upadku zabolały mnie nogi.
To chyba jednak nie był dobry pomysł. Cóż, przeceniłam swoje możliwości. Po chwili otrzepania się z piachu, na który wpadłam, ruszyłam do przodu. Pobiegłam prosto w las, który okalał posiadłość Cullenów.
Biegłam ludzkim tempem, mogłabym przyspieszyć, ale przypomniałam sobie, że dawno nic nie jadłam i lepiej było nie nadwyrężać organizmu.
Myślałam, że nie znam kierunku, w którym biegnę. Jakże się myliłam! Dopiero, gdy dobiegłam do owego punktu skojarzyłam fakty. Biała łąka. Ta łąka.
Rozejrzałam się nerwowo. Nie było go. A ja byłam głodna. To był błąd. Ogromny błąd, którego nigdy nie powinnam popełnić. Nigdy, przenigdy.
Usłyszałam samochód.
Cholera. To się nie zdarzy. Amando, opanuj się! Błagałam samą siebie w myślach. Jednak część mnie, powoli zaczynała przeważać. Czułam krew. Tętnice, żyły, pulsująca czerwona i słodka maź.
Nie!
Wysiadł, ruszył tu. Niósł coś. Ciekawe co?
Schowałam się za drzewem. Nie chciałam go wystraszyć. Ta zła część chciała, ale ja nie. Musiałam nad tym zapanować. Na polowaniu byłam tylko trzy razy. Głównie dlatego, że potrzebowałam krwi tylko i wyłącznie do regeneracji.
Ach, nogi. Byłam obolała, ale niezraniona. Może jednak się myliłam.
Jedna była lekko posiniaczona na kostce, a na drugiej zauważyłam krew. Miałam rozcięte udo.
- Cholera - pisnęłam cichutko.
Nie mogłam się jednak skupić za bardzo na moich ranach, gdyż wyczułam go bliżej, niż bym się spodziewała. Wszedł na polanę.
Odetchnęłam głęboko. Nie był to Andy. Miałam przed oczami młodego mężczyznę o oliwkowej skórze. Jego krew pachniała cudownie. Słyszałam swój własny charkot. Chłopak odwrócił się. Patrzył się wprost na mnie. Czyżby mnie dostrzegł? To niemożliwe. Stałam za grubym drzewem, ukryta szczelnie krzakami.
Przestałam oddychać, on również wstrzymał oddech. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Zupełnie jakbym stała odsłonięta na łące, a nieukryta za krzakami.
Chłopak ewidentnie zastanawiał się, kim jestem i co tu robię. Pociągnął nosem i się skrzywił. Usłyszałam trzask gałęzi tuż za plecami. Odwróciłam się szybko, nie zważając na chłopaka na polanie. Przede mną stał wilk. Ale nie jakiś zwykły, normalny wilczek, którego Rosalie preferuje na śniadania.
To ewidentnie istota myśląca. W dodatku był ode mnie z pięć razy większy. Wielkością dorównywał pewnie koniowi.
Wilk.
Przemknęło mi przez myśl oczywiste rozwiązanie tej zagadki. Jacob był przecież wilkołakiem. Widziałam go nie raz w postaci tego zwierzęcia. Ten, stojący przede mną i mierzący mnie wzrokiem był rozmiarów mojego ojca.
Zwierzę pociągnęło nosem i głośno prychnęło. Z boku usłyszałam drugi trzask.
Miałam przed sobą nie jednego, a dwa wilki. Pięknie, po prostu cudnie.
Przysunęłam się bliżej drzewa, kurczowo łapiąc się kory. Stałam oko w oko z dwoma wilkołakami. Czego ode mnie chcieli? Przecież nie mogłabym ich skrzywdzić, bo niby w jaki sposób? Przysunęli się bliżej.
Obaj znów pociągnęli nosami i ponownie się skrzywili. Usłyszałam warknięcie.
Przekrzywiłam głowę. Bałam się.
Wilki gwałtownie podniosły łby. Zza nich dojrzałam znajomą rdzawą postać.
- Tata - szepnęłam.
Dałabym sobie rękę obciąć, że w momencie, gdy to powiedziałam, wilki wydały odgłos zdziwienia i lekkiego szoku. Pytanie tylko czy to był odgłos, a może myśli.
Jacob głośno warknął, jakby nakazywał tym dwóm się odsunąć. Najwidoczniej tak właśnie było, gdyż odskoczyli ode mnie. Ojciec podszedł do mnie.
Byłam przerażona. Czy oni zamierzają walczyć? Nic się nie działo. Wyglądało to tak, jakby rozmawiali w myślach.
W pewnym momencie napastnicy gwałtownie się odwrócili i ruszyli w kierunku polany.

part Jacoba
- Wyskoczyła z okna? - Moje nerwy były już na wyczerpaniu. Wiedziałem doskonale, że przeprowadzka z powrotem do Forks to nie jest dobry pomysł. Każdy kolejny dzień. Każda sprzeczka pomiędzy moją córką, a Edwardem doprowadzała mnie do szału. Fakt, Amanda święta nie była, ale to chyba do mnie należało wychowanie jej, a nie do mego teścia.
- Nie mogliśmy jej zatrzymać. Nie mogłam ryzykować. Czuć tu jej krew.
- Nessie! Pozwoliłaś by twoja ranna córka włóczyła się sama po lesie?
Dziewczyna zamilkła. Zauważyłem w jej oczach łzy.
- Kochanie, przepraszam, ale nie powinnaś jej tak narażać. Czemu od razu do mnie nie zadzwoniłaś? Wróciłbym szybciej z Port Angeles!
- Bo byłam zajęta.
Zgłupiałem.
- Czym?
- Zacieraniem śladów. Jasper jak wyczuł jej krew zaczął prawie chodzić po ścianach. Ledwo z Emmett'em udało nam się go usidlić.
Spojrzałem na wijącego się na kanapie Jaspera. Miał zatkany nos klamerką. Emmett również siedział niespokojnie, ale raczej z nerwów niż z głodu.
- Rosalie i ja musiałyśmy posprzątać na dworze...
- Dobrze, okey. Rozumiem, jasne? - Przytuliłem Nessie do mojej gołej klaty.
- Znajdź ją, Jacob. Błagam. - Dziewczyna zaczęła szlochać. Dotknęła mojego policzka i pokazała Amandę wyskakującą przez okno. Sprawiła mi mimowolnie ból, ale nie dbałem o to.
Moja córka zaginęła.
Po chwili ruszyłem za nią. Czułem jej zapach. Wyróżniał się na tle tego wampirzego odoru.
Gdzie ona pobiegła i po co?
Zdjąłem szorty i przeobraziłem się w wilka. To było niesamowicie miłe uczucie znów mieć tę siłę w łapach. Puściłem się pędem w kierunku, gdzie czułem jej woń.
Oprócz Amandy w powietrzu było coś innego. Coś, od czego zdecydowanie się odzwyczaiłem od czasu naszego wyjazdu z Forks.
Zapach innego wilka. Dwóch. Oznaczało to, że Amanda ma kłopoty. Przyspieszyłem.
Zobaczyłem ją. Stała wręcz przytulona do drzewa. Trzęsła się jak liść ze strachu.
Tuż przed nią widniały dwie ogromne sylwetki. Warknąłem, by zaznaczyć swoją obecność. Wilki odwróciły głowę. A Amy pisnęła cichutko.
- Tata.
Jacob?
Niemożliwe. Wyjechaliście.

Byłem w niemałym szoku. Oto przede mną stali moi przyjaciele. Dla bezpieczeństwa podszedłem do mojej córki. Była roztrzęsiona.
Co wy tu robicie?
Spotkaliśmy ją. Czemu jej bronisz? Śmierdzi wampirami na kilometr. Ty zresztą też.
Nie macie prawa jej tknąć
To nie jest człowiek. Nie jest też wampirem. Jacob powiesz nam wreszcie, kim ona jest?!
To moja córka.
Co?
- Obaj wrzasnęli w myślach.
Jacob, żartujesz sobie z nas, prawda?
Przykro mi Embry, ale to prawda.
Skoro zadajesz się z wampirzymi dziećmi, spoko. Choć Embry, ruszamy.
Paul!
Nie tłumacz się Jacob. Twoje życie. Ale skoro wróciliście. Pilnujcie lepiej paktu.

Odeszli, a Amanda spojrzała się na mnie z tyloma pytaniami w oczach, że aż sam poczułem bezradność. Postanowiłem zabrać ją do szpitala, tam Carlisle mógłby ją w spokoju opatrzyć, bez niepotrzebnych "interwencji" Jaspera.


*dhampir - czyli połączenie człowieka z wampirem


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Wto 18:50, 05 Sty 2010    Temat postu:

Annie napisał:
Każda sprzeczka pomiędzy moją córką, a Edwardem doprowadzała mnie do szału.

Bez przecinka: ...moją córką a Edwardem...

Jak zwykle niezwykle cudownie, że aż nie wiem, co mam powiedzieć.
Myśli... Myśli... Myśli...
Gdzie Emmett? Wrzuć go chociaż na dłuższą chwilę, tak specjalnie dla mnie ;)
Scena z wilkami bardzo mi się podobała. I przez chwile miałam nadzieję, że Amy zje sobie swojego chłopaka na śniadanie, ale to nie był on. Szkoda, byłby ciekawiej. Albo może raczej trochę śmiesznie, bo nie ukrywam, że bardzo by mnie to rozbawiło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Wto 21:34, 05 Sty 2010    Temat postu:

No wiesz?? Jakby go zjadła, to by dalej love story nie było xDD

Rozdział VIII
Znajdowałam się w szpitalu. Na zamkniętym oddziale. Krew z mojej nogi nie przestawała lecieć. Byłam słaba.
Carlisle co chwila przychodził sprawdzić, czy kroplówka już zeszła.
Leżałam skulona. Zamknęłam oczy. Wciąż nie rozumiałam, co się stało.
Jacob odstawił mnie do szpitala, a następnie pobiegł po Nessie. Mieli tu być za pół godziny. Głowa mi pękała z bólu.
- I jak, Amando? Lepiej się czujesz? - Doktor podszedł do mojego łóżka, a ja uniosłam lekko powieki.
- Nie - wyszeptałam i wskazałam na nogę.
- Ojej. Niedobrze. Że też akurat teraz zabrakło w szpitalu krwi!
Był zdenerwowany. Jak nigdy dotąd.
Zamknęłam z powrotem powieki. Nie czułam już nic. Ból odszedł. Cała odchodziłam.
Przypomniałam sobie twarz Andy'ego. Widziałam, jak płacze. Szlochał. Zresztą nie tylko on. Spoglądałam jakby z boku po kolei na wszystkich członków rodziny. Nessie i Jacob zalani łzami. Bella, Esme, Alice, Rosalie i Emmett oraz Carlisle zdruzgatani z minami męczenników. Jasper i Edward jako kamienne posągi z twarzami pokerzystów.
Dopiero po chwili zrozumiałam, cóż to za ponure miejsce. Znajdowaliśmy się na prywatnym cmentarzu. Stali przy czyimś pomniku. Podeszłam bliżej. Przeszłam niczym duch pomiędzy nimi.
Byłam duchem.
Podeszłam do grobu. Był już zakopany. Jacyś pracownicy właśnie stawiali kamienną płytę.
"Amanda Rachel Black
ur. dnia 10.10.2010 roku
zm. dnia 18.09. 2026 roku.
Nasza ukochana, na zawsze w naszej pamięci"
Byłam w szoku. Umarłam? Już? Teraz?
Chciałam żyć!
Z czarnej otchłani wyrwał mnie krzyk. Nie wiem, jak długo byłam w ciemności.
A właściwie krzyki. Słyszałam lament Nessie i Belli, czułam wściekłość Edwarda i bezradność Alice.
Zrozumiałam, że jeszcze żyję. To Alice widziała moją przyszłość.
Ktoś silnymi rękoma mnie reanimował. Czułam ucisk w klatce piersiowej.
- Zrób coś! - Ktoś krzyczał. Prawdopodobnie Bella lub Reneesme.
Nagle wszyscy się uciszyli. Do pokoju ktoś wpadł, ciężko dysząc.
- Mam! - Oznajmił znajomy, niski głos.
- Podajcie jej to, szybko.
Ciche warknięcie.
- Jak się nie powstrzymacie, to wynocha!
Wiele kroków. Wiatr od ich ruchu.
I coś jeszcze. Coś mną szarpnęło. Nie, to była reakcja mojego ciała na ten zapach.
Poczułam ten boski smak na ustach. Jeszcze ciepła.
Odzyskałam moje ciało. Znów nim panowałam. Łapczywie łykałam krew, którą Carlisle mi podawał.
Potrzebowałam jej jak tlenu.
Czułam, jak wlewa mi się do żołądka. Wszystkie funkcje życiowe przyspieszyły. Krew rozlała mi się po całym ciele. Ukłuło mnie w nodze. Wiedziałam oczywiście, że to dobrze świadczy.
Rany się goiły, a ja wracałam do życia.
Moje głośne westchnięcie przerwało nieznośną ciszę. Otworzyłam lekko oczy. Wiedziałam doskonale, że moje tęczówki są idealnie czarne. W przeciwieństwie do Cullenów, u mnie oznaczało to nasycenie.
Podniosłam się lekko na łokciach.
- Mandy! - Nessie wprost rzuciła się mi na szyję. - Kochanie. Połóż się i odpoczywaj.
- Nic mi nie jest mamo.
- Tak się martwiliśmy.
- Jest ok. Naprawdę czuję się świetnie.
Reszta rodziny wróciła do nas. Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały czas była przy mnie Nessie, Jacob, Bella i Carlisle. Czyżby reszta musiała wyjść przez krew?
To było prawdopodobne.
- Możemy już wrócić do domu? Ten szpital mnie przytłacza - zapytałam cicho, bo nie miałam ochoty siedzieć tu ani minuty dłużej.
Ruszyliśmy do domu. W między czasie, udało mi się zbliżyć do Alice, która jechała z nami samochodem.
- Alice, mogłabyś mi coś powiedzieć?
- Wiem, o co chcesz zapytać, ale nie wiem, czy taka odpowiedź cię zadowoli.
- Proszę powiedz mi po prostu.
- Nie powinnam, ale... Gdyby Emmett nie podjął decyzji o szukaniu krwi dla ciebie, ta wizja, którą według Edwarda widziałaś, najprawdopodobniej by się spełniła.
- Och.
- Ale dzięki temu, jesteś z nami. Nic się nie wydarzy.
- Alice, zastanawiam się jeszcze nad jednym. Dlaczego w twojej wizji pojawił się Andy?
Dziewczyna zamilkła. W całym samochodzie zapanowała nieznośna cisza. Alice błądziła wzrokiem po swoich dłoniach.
- Pewnie prędzej czy później dowiedziałby się o twojej śmierci.
- Powiedzielibyście mu?
- Nie ja, nie wiem tak naprawdę, kto.
Dalej jechaliśmy już w ciszy.
Czułam się na tyle dobrze, że od razu wbiegłam do domu. Nie miałam nawet pojęcia, jak długo mnie nie było. Dzień? Może więcej.
Na szczęście okazało się, że to tylko dwa dni. Wbiegłam do pokoju i chwyciłam za telefon.
Sto pięćdziesiąt osiem nieodebranych połączeń. Pięćdziesiąt od Candy, osiem od Chrisa, a sto od Andy'ego.
Sporo. Napisałam uspokajającego sms'a do przyjaciół.
Mojego chłopaka wolałam zostawić sobie na później. Musiałam się z nim spotkać. Koniecznie.
Na razie jednak potrzebowałam pomyśleć o tym wszystkim.
Byłam na skraju śmierci. Gdyby nie Emmett, pewnie by mnie z nimi nie było. Czy naprawdę nikt inny nie był skory do takiego poświęcenia? Mogłam zrozumieć, że Jacob, Nessie i Bella nie chcieli mnie zostawić, ale reszta? Ich przecież nie obchodziłam.
Zamknęłam drzwi, jednak nie minęła minuta, gdy się otworzyły z powrotem i pojawił się w nich nieceremonialnie Edward.
- Cześć mała.
- Cześć.
Cisza. Czyżby formułował jakieś zdanie?
- Wiem, o czym myślałaś. To nie było tak. Byliśmy w zbyt wielkim szoku, by coś zrobić. Tylko Emmett wpadł na ten pomysł.
- Ok, nie mam żalu przecież...
- Hmm. No cóż. To trochę stresujące, że raz cię słyszę, a kiedy indziej nie.
- Myślisz, że dla mnie to wszystko nie jest dziwne?
- Tak, masz rację. - Odchrząknął. - W każdym razie, chciałem cię przeprosić i obiecuję, a przynajmniej postaram się nie zwracać ci uwagi odnośnie tego śmiertelnika...
- Andy'ego.
- Tak, właśnie. Wiem, co oznacza miłość, więc nie będę sie wtrącał. Tylko proszę. Amando, błagam...
Spojrzał się na mnie dziwnym, łagodnym wzrokiem.
Jak to powiedzieć? - myślał. Byłam zaskoczona, że usłyszałam jego myśli.
- Edward, ja, ja...
- Poczekaj. Błagam nie zrób żadnego głupstwa, dobrze?
- Tak, ale posłuchaj. Usłyszałam cię.
- W myślach?
Pokiwałam głową. Mężczyzna wytrzeszczył oczy, bąknął coś w stylu "no to na razie i pamiętaj moje słowa" i wyszedł.
Sama miałam oczy jak spodki, więc tym bardziej wydało mi się to dziwne, zabawne i niezrozumiałe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Wto 22:13, 05 Sty 2010    Temat postu:

Wreszcie porozmawiali!!!
Może nie długo, ale porozmawiali. Edward zmądrzał? Czy tylko jakieś zwarcie miał w głowie? Nie mniej jednak, był Emmecik ;D Ale też mało go ;P Jedyny, który wiedział, co należy zrobić. Bo on jest przecież najlepszy.
Piękny rozdział. I małej wyszło odwrócić moc Edwarda przeciwko niemu.

Dobra, kończę ten swój krótki wywód. Piszesz naprawdę ciekawie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 16:52, 07 Sty 2010    Temat postu:

Jejku, jak miło ;DD

Rozdział IX
part Amandy
Przespałam się z tym wszystkim. Potrzebowałam dużo czasu, by to wszystko ułożyć. Ale w końcu nadszedł czwartek. Nie widziałam go pięć dni. To dużo.
Czy myślał o mnie? Chyba tak. Świadczyło o tym całe mnóstwo nieodebranych połączeń od niego. Podobno Candy już przekazała mu, że wszystko ok. Byłam ciekawa, czy go to uspokoiło.
Czułam się na tyle dobrze, że mogłam iść do szkoły. Jak zwykle pojechałam wraz z rodzicami. O dziwo, od rana nikt nie robił mi żadnych wyrzutów. Niesamowite. Czyżby nawet zgorzkniały Edward zaczął się do mnie przekonywać? To było całkiem prawdopodobne.
Wysiadłam z auta i od razu uderzył mnie pewien specyficzny zapach. Męskie perfumy? Dużo ich wszędzie.
Czyżby wszyscy chłopcy z mojego rocznika dowiedzieli się, że wracam i czy aby na pewno nie chcieli się mi w ten sposób przypodobać?
Szczerze mówiąc, było chyba na odwrót. Kichnęłam.
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Tak... - Już chciałam powiedzieć tato, ale ugryzłam się w język. Byłam przecież w szkole - ..Jacob.
- Jednak sądzę, że coś ci jest.
- Nie czujesz tego zapachu? - Ponownie kichnęłam.
- Faktycznie, niezbyt przyjemny. - Jacob zaśmiał się pogodnie i odprowadził mnie pod klasę.
Pierwsza chemia.
Nie było go jeszcze. Wydało mi się to dość dziwne.
Przecież zazwyczaj był szybciej niż ja. A może Andy'emu coś sie stało?
Nie! Nie mogłam tak myśleć. Niestety, co chwila miałam przed oczyma przykry widok. W każdej z wizji widziałam jak Andy'emu coś się dzieje. Czułam się z tym bardzo źle.
Na szczęście moje obawy rozmyły się w momencie, gdy poczułam na sobie czyjś cień.
- Andy! - wykrzyknęłam, mimo że klasa powoli się zapełniała.
Chłopak przytulił mnie mocno.
- Amando, boże, jak ja cię dawno nie widziałem.
Zobaczyłam w jego oczach łzy. Tak bardzo się o mnie martwił, a ja stchórzyłam. Nie zadzwoniłam do niego, gdy było już dobrze. Ależ ja byłam głupia.
- Przepraszam, Andy! Przepraszam! - zaszlochałam mu w ramię
- Nie masz za co, kochanie - wyszeptał mi do ucha, a ja mimowolnie drgnęłam.
Niestety naszą miłą chwilę przerwał nauczyciel, który właśnie wszedł do klasy i zakomunikował nam to głośnym chrząknięciem. Odskoczyliśmy od siebie, ale zaraz, gdy tylko usiedliśmy w naszej ławce, Andy złapał moją rękę i nie puszczał do końca lekcji.
Przez cały dzień byliśmy nierozłączni. Trzymaliśmy się za dłonie, przytulaliśmy. Zwracano na nas uwagę, ale nie nachalnie, tylko tak po prostu, przyjacielsko.
Nie potrzebowaliśmy słów, żeby się zrozumieć. Wystarczyło patrzeć sobie w oczy, dotykać się. Była w tym pewna magia.
Postanowiłam, że w tej chwili liczy się tylko Andy. Ale czy byłam w stanie kiedyś powiedzieć mu, kim jestem? Że nie jestem tą osobą, za którą mnie bierze?
To nie będzie takie proste.
Do końca tygodnia udało się przeżyć bez większych komplikacji. W sobotę byłam umówiona z Andy'm na wypad do La Push. Edward się sprzeciwiał, ale Jacob nie widział w tym niczego złego.
Jakby na to nie patrzeć, należałam również do wilkołaków, a to nie moja wina, że pachniałam jak wampir.
Moja rodzina była nieco zaskoczona, gdy zobaczyła, że Andy podjechał po mnie takim samochodem.
Łał. Może ten Andy nie jest taki straszny - Pomyślał Emmett, a ja się uśmiechnęłam. Edward wykrzywił usta.
- No nie. Amando, trzeba będzie nad tym popracować. Przyzwyczaiłem się już do mojego daru.
- Ed, nie marudź. Przynajmniej jesteśmy dzięki niej troszkę normalniejsi - Alice kopnęła go w łydkę. Ten tylko jeszcze bardziej się skrzywił.
- Dobrze, to ja idę. Nie wiem, kiedy wrócę.
Nessie posłała mi surowe spojrzenie.
- Kocham cię, mamo. - Rzuciłam i wybiegłam z domu.
Czułam się coraz lepiej. Czasami wręcz miałam wrażenie, jakbym była lepsza od mojej rodziny. Ale to było błędne myślenie.
- Cześć, kochanie. - Andy otworzył mi drzwi, zajęłam swoje miejsce i ruszyliśmy.

part Edwarda:
To było głupie, dziwne i niezrozumiałe. Jak ta mała osóbka mogła wchłaniać nasze moce?
Ostatnio poczuła się bardzo bezkarnie. Wiedziałem, że mam zbyt twardą rękę, ale chciałem tylko i wyłącznie jej dobra. Przecież nigdy nie zrobiłbym krzywdy komuś, kogo kocha moja rodzina. Nigdy.
Dziś naprawdę przegięła. Zamierzała wyjść na cały dzień z tym swoim kochasiem. Aż mnie krew zalała, gdy zobaczyłem niedawno jego myśli.
On sądził, że jest normalną nastolatką. Taką mieszanką Candy i tej córki pastora.
Ale Amanda była przecież zupełnie inna. Nie pasowała do typowych dziewczyn w szkole. Cechowała ją nieśmiałość, ale też lekka zadziorność i upartość. Zupełnie jak Bellę, moją Bellę.
Zatopiłem się w swoich rozmyślaniach i nie wiem kiedy zauważyłem, że w mej głowie panuje cisza. Skrzywiłem się.
- No nie. Amando, trzeba będzie nad tym popracować. Przyzwyczaiłem się już do mojego daru. - Nie kryłem konsternacji. Teraz dopiero skupiłem się, czym podjechał ten cały Andy.
- Ed, nie marudź. Przynajmniej jesteśmy dzięki niej troszkę normalniejsi - Alice kopnęła mnie w łydkę. Skrzywiłem się.
Amanda wyszła, a Bella przysunęła się do mnie.
- Spójrz, jaki on się wydaje być miły.
- Wydaje się...
- Oh, Edward. Gdy ty otwierałeś drzwi przede mną, to też tylko udawałeś miłego?
- Bella, słyszysz jego myśli? Ja owszem i wcale nie wydają mi się jakoś specjalnie miłe.
Nessie jęknęła i momentalnie pobladła.
- Słabo mi.
Jacob podskoczył jednym susem do niej i objął ją w pasie. Kiedyś irytowało mnie, gdy widziałem, jak ten wilkołak się przy niej zachowuje, ale cóż. Moja córka już była dorosła. Co więcej, miałem już wnuczkę, więc raczej zwykłe dotknięcie nie powinno być czymś sprośnym w wykonaniu Jacoba.
- Spokojnie, Reneesme. Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu raz ten cały..Andy pomyślał, że Amy jest jak zwykła nastolatka. Lubiąca ostrą jazdę.
- Ostrą? - Twarz dziewczyny pobladła jeszcze bardziej.
- Nie, nie, to znaczy, szybką. Tak, tak. Właśnie. - Cała rodzina się na mnie dziwnie spojrzała.
- Edward, chyba masz paranoję.
Alice ładnie to ujęła. To była właściwie prawda. Nie lubiłem tego Andy'ego głównie dlatego, że miał sportowy samochód oraz dlatego, że potrafił być taki ludzki. Z drugiej strony ciężko się dziwić, że był normalny, skoro to człowiek.
- Mam pomysł. Przez kilka dni, nie polegajmy na umiejętności myśleniowej Edka, bo coś ostatnio się psuje chłopaczyna. - Emmett jak zwykle potrafił rozładować sytuację.
- Jestem całkowicie za. - Nie spodziewałem się tego po mojej ukochanej, dlatego spojrzałem na nią spode łba. - Amanda jest rozsądna, nie pozwoli siebie skrzywdzić. Na pewno.
Oby Bella miała rację. Musiała...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 18:16, 07 Sty 2010    Temat postu:

No i kuźwa! Ja się zaczytałam w Twoim opowiadaniu i jadę dalej a tu kupa! Nic nie ma! :(
Musisz mi powiedzieć kiedy będzie następmy cud rozdział! Proszę?
Najlepsze jest to, że ja zazwyczaj prozy czytać nie lubię jeśli chodzi o ff a Twoje mnie powaliło i uzależniłam się od samego prologu. xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 21:10, 07 Sty 2010    Temat postu:

Dzięki i jedziemy dalej ;]

Rozdział X
Andy i Amy. Jak to ładnie brzmi.
Cieszyłam się jak głupia z dzisiejszej wyprawy.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo się martwiłem, gdy nie było cię tyle czasu. Bałem się, że coś ci się stało.
- Też się bałam, Andy. Naprawdę.
- Ale teraz jest już dobrze. - Chłopak zatrzymał samochód na parkingu przy plaży. Nawet nie zauważyłam, kiedy dojechaliśmy.
Wysiedliśmy i ruszyliśmy w kierunku plaży. Może to nie typowa pogoda na opalanie, ale przynajmniej temperatura była wyższa niż normalnie, a przez chmury nawet prześwitywało nieśmiało słońce.
Gdy doszliśmy, Andy rozłożył koc i wyciągnął wafelki oraz inne smakołyki, które niósł w swoim plecaku.
Mi nie pozwolił wziąć niczego, bo obiecał, że sam się wszystkim zajmie.
Usiadłam na kocu i popatrzyłam w morze. Miało taką cudowną barwę. Andy usiadł obok mnie i przytulił mocno.
- Dobrze mi z tobą - wyszeptał.
- Mi z tobą też.
Wciąż wpatrzona w morze, poczułam na sobie wzrok. Spoglądnęłam na chłopaka, jednak podobnie do mnie obserwował morskie fale. Odwróciłam się delikatnie w drugą stronę i zamarłam. Zza krzaków oddalonych o jakieś pięćdziesiąt metrów obserwowały mnie czyjeś oczy. Nie jakieś tam zwykłe oczy. One były czerwone.
Drgnęłam.
- Zimno ci?
- Nie, tylko tak jakoś. Zjedzmy coś. - Odwróciłam się jeszcze raz w poprzednim kierunku, ale para oczu zniknęła.
Nie chciałam psuć sobie tego dnia, jednak coraz bardziej się bałam. Gdybym tylko potrafiła sobie przypomnieć, kto ma czerwone oczy...
Podczas, kiedy ja szukałam we własnej głowie jakichś informacji, Andy opowiadał mi o tym, co robił, gdy mnie nie było.
Poczułam znajomą woń.
Wilkołaki. Było ich chyba czterech. Spojrzałam niby to na chłopaka, ale za nim dostrzegłam cztery postacie - wilki.
Jeden z nich coś wąchał, a pozostałe trzy bacznie mi się przyglądały. Ponownie drgnęłam. Zdałam sobie momentalnie sprawę, że błędem był przyjazd tutaj. Moja wilcza natura podpowiadała, że śmierdzę wampirami na kilometr, podobnie jak ten ktoś, który obserwował mnie wcześniej.
- Dobra, teraz już widzę, że dygoczesz jak liść. Chodź, pójdziemy już... - Andy zaczął zbierać rzeczy, a ja wciąż z obawą patrzyłam wprost na największego basiora.
Czy to wampir?
Nie, chyba...
Zamknij się Seth, ty to byś nawet dziewczynę Jacoba nie nazwał wampirzycą.
To źle?
Zamknijcie się obaj. Wali na kilometr wampirami, ale ma puls, to widać. - Słyszałam ich myśli. Ale jakim cudem? To oznaczało tylko jedno. Edward i reszta byli blisko, zbyt blisko.
Cholera.
Amando, jeśli mnie słyszysz... - Przez chwilę cisza. Musiałam się mocno skupić. Nie było to jednak łatwe, tyle głosów się zagłuszało, że aż kręciło mi się w głowie. - Amando! Musicie uciekać!
Tyle już sama wywnioskowałam.
Pociągnęłam już spakowanego Andy'ego w kierunku lasu, okalającego plażę.
- Musimy iść. Szybciej, proszę.
- Czemu? Źle sie czujesz? Czy coś się stało? Przecież było dobrze...
- Andy, przepraszam. - Momentalnie się zatrzymałam. Musiałam się w końcu przełamać. Czy był czas na zastanawianie się, co robić? Teraz albo nigdy. Potem już może nie być okazji.
- Słuchaj uważnie, bo nie mogę powtórzyć. Nie mogę...
Andy spojrzał na mnie z czułością.
- Zawsze cię słucham uważnie.
- Andy... - zaszlochałam.
- Kochanie, co jest nie tak? - Przytulił mnie, a ja miałam istny mętlik w głowie. Ale na szczęście juz nikogo nie słyszałam.
- Kocham cię...
- Ja ciebie też.
- Błagam, nie przerywaj i postaraj się... zrozumieć.
Tym razem milczał, więc przełamałam się i rozpoczęłam.
- Posłuchaj, nie jestem jak inne dziewczyny. Nie jestem... zwykła. - Oczy mi się zaszkliły, wiedziałam, że Andy nie będzie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. - Musimy się stąd szybko zabierać, gdyż...gdyż..Może stać się coś strasznego.
Chłopak patrzył tak, jakby nie za bardzo wiedział, co myśleć o tym, co mówię.
- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Mój świat jest zbyt niebezpieczny dla ciebie. - Ostatnie słowa wypowiedziałam najciszej, jak tylko umiałam.
- O czym ty mówisz? Bądź ze mną szczera. Masz jakieś kłopoty?
- Nie wiem czy zrozumiesz. Weźmiesz mnie za wariatkę. Ale nie mogę ci jakoś tego udowodnić, chociaż... - Sięgnęłam po małe drzewo i jednym ruchem ręki złamałam je. Andy spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Mówiłam. Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Jestem dla ciebie zbyt niebezpieczna. Jestem silniejsza od przeciętnego człowieka, szybsza, mam lepszy słuch, węch i wzrok. Dodatkowo moimi rodzicami są wilkołak i pół człowiek - pół wampir. Co ty na to? - Ostatnie zdania powiedziałam cicho i na jednym wdechu. - Znienawidzisz mnie, prawda? Uznasz za wariatkę i uciekniesz, gdzie pieprz rośnie, ale niestety... To jest prawda.
- Nie wiem czemu i kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak jest, ale ci wierzę. Wiedziałem, że z twoją rodziną jest coś nie tak. Oni są wampirami... A ty....Ty jesteś ich dzieckiem, tak?
- Tak, Andy. Ale musimy teraz uciekać. Banda wilków ma zamiar zrobić mi krzywdę, głównie dlatego, że pachnę wampirami.
- Jak dla mnie ładnie pachniesz.
- Dla nich nie. Chodźmy już, błagam.
Zaczęliśmy biec w kierunku samochodu. Nie spodziewałam się, że Andy tak gładko to przyjmie, ale być może na razie była to wina pierwszego szoku. Nie chciałam wnikać. Nie było czasu.
Na parkingu pojawiło się drugie auto. Srebrne Volvo. Gdy tylko wyłoniliśmy się z krzaków, wysiadł z niego Edward z Bellą i Alice.
- Amando! Czemu? - Mężczyzna prawie krzyczał.
Andy popatrzył się na mnie zdezorientowany.
- Może miał dalej nie wiedzieć, co?
- Jedziemy do nas. A ty, Andy, się nie bój. Nie zjem cię.
Chłopak zrobił wielkie oczy, ale następnie się wyprostował i hardo spojrzał na Edwarda.
- Niby ciebie miałbym się bać?
Edward tylko mruknął, ale nie mieliśmy czasu już na nic. Tuż za nami usłyszałam bardzo głośne i złowieszcze warczenie.
- Cholera, złamaliśmy pakt!
- Co? - Wykrzyknęłam zdezorientowana.
Odwróciłam się, a tam szczerzyło na nasz widok zęby pięć ogromnych wilków.
Byłam w niemałym szoku. Co to miało być?
Andy - tylko on sie teraz liczył. Bałam się. Naprawdę byłam przerażona. Przecież... Oni nie wiedzą, kim jestem. Dlaczego taka jestem oraz co, u diabła, robi z nami ten ludzki chłopak.
Łzy wisiały mi już na końcówkach rzęs. Chciałam zapłakać, jak małe dziecko. Na całe szczęście na parking wpadł jeszcze jeden wilk. Ten cudny, rdzawo brązowy. Jednym słowem - tata. Po raz kolejny ratował mi tyłek.
Wszyscy byli mocno skonsternowani. Czułam to wyraźnie. Nie potrzebowałam nawet żadnego daru, by móc sobie wyobrazić, jak Jacob próbuje wyjaśnić reszcie sfory, że jesteśmy tu w pokojowych zamiarach.
Ale czy było to takie proste? Zresztą moja rodzina nie pojawiła się tutaj z niekonkretnej przyczyny. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że tym powodem była niezaprzeczalnie owa tajemnicza postać o czerwonych, jak krew, oczach.
Basiory mierzyły się wzrokiem, a my staliśmy w niepewności. Poczułam, jak strużki potu lecą mi po plecach. Andy wciąż ściskał moją rękę. Nie wiem czy była to kwestia tego, że chciał mi pokazać, jak bardzo jest za mną, czy też po prostu bał się tak mocno, jak ja.
- Boisz się? - szepnęłam do chłopaka, przerywając tą okropną ciszę. Wzrok wszystkich przez chwilę zwrócił się na mnie, jednak po chwili wilki powróciły do swej niemej konwersacji.
- Nie. - Poczułam jego ciepły, ale i przyspieszony oddech na mojej szyi. Edward, który stał kawałek dalej, poruszył się niespokojnie. Nie wiedziałam czy to wina rozmowy sfory, wizji Alice, a może była to jakaś myśl Andy'ego. Nie chciało mi się nad tym rozprawiać, gdyż było to bezcelowe w tej sytuacji.
W końcu usłyszałam przeciągły ryk. Edward warknął, a sama poczułam na sobie jakiś ciężar. Potem były już tylko ostrza wbijane w mój umysł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 22:31, 07 Sty 2010    Temat postu:

PISZ KOLEJNY ROZDZIAŁ, BO UMIERAM Z NIECIERPLIWOŚCI!!!

Dobra, skończyłam krzyczeć, mam nadzieje, że usłyszałaś i wbiegniesz na forum dodać coś nowego ;)

I był Emmett, i Edward zmądrzał, i jestem tak ciekawie, że oderwać się nie idzie.
Bardzo Ci dziękuje za to opowiadanie i powiem, że i będzie lepsze od oryginału, jeżeli tej napiętej akcji nie rozwiążesz wyjaśnieniem sprawy. Tak zrobiła pani Meyer i zepsuła mi całą historię.

Życzę powodzenia w pisaniu!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 23:16, 07 Sty 2010    Temat postu:

Oj, ja tu jeszcze zagmatwam nie raz ;]]


Rozdział XI
- Bella, łap ją! - Nie byłam zbyt świadoma, ale zrozumiałam, że wpadłam w czyjeś silne ramiona i że udaliśmy się do któregoś z samochodów. Przez chwilę czułam się, jakby ktoś roztrzaskał mi czaszkę, jednak ta się szybko zregenerowała.
Gdy się ocknęłam, jechaliśmy z dużą prędkością w kierunku Forks. Prowadził Andy, a moja głowa leżała na ramieniu Belli.
- Już dobrze, kochana.
- Co...co się stało? Andy? Wszystko w porządku?
- Tak. O mnie się nie martw. - Jego głos ani na chwilę nie zadrżał. Co do stabilności swojego, nie mogłam być pewna.
- Gdzie jedziemy?
- Do naszego domu, Amy. - Bella pogłaskała mnie po policzku. Nie wiem, dlaczego, ale z oczu leciały mi łzy. Wciąż miałam w pamięci ten okropny ból, przez który straciłam przytomność.
- Okeeey, a możecie mi wyjaśnić, co się wydarzyło?
- Mandy, zaatakowano nas. To znaczy, mam na myśli ciebie. Padłaś ofiarą ataku Jane. Gdyby nie Edward, który wychwycił jej myśli, nie zdążyłabym cię osłonić tarczą. Ona chciała rozdrobnić twój umysł na malutkie wióry.
- Och - jęknęliśmy wraz z Andym.
Kiedy dojechaliśmy, Bella wzięła mnie na ręce, gdyż wciąż byłam bardzo słaba i zaniosła do salonu. Chłopak podążał tuż za nami. Po jakichś pięciu minutach do domu wpadli Edward, Alice oraz Jacob. Za nimi usłyszałam jeszcze ciche warczenie. Dopiero po krótkiej chwili do reszty dołączyło jeszcze sześciu Indian.
- Amando, czy wszystko ok?
- Tak, Edwardzie. Mogę wiedzieć dokładnie, co się zdarzyło?
- Dobra. Posłuchajcie. Nasi przyjaciele - tu Edward wskazał na Indian - wytropili wampirzycę, szukającą czegoś na ich terenie. Omylnie pomylili ją z tobą, Amando. My również wyczuliśmy ową pobratymczynię, chociaż to dyshonor tak o niej mówić. W każdym razie, zostałaś zaatakowana mentalnie przez Jane. Krąży tu gdzieś, ale nie podejdzie, gdyż Bella skutecznie wszystkich chroni.
- Przepraszam...
- Tak, Andy? - Oczy wszystkich zgromadzonych zwróciły się w kierunku chłopaka. Widziałam, jak lekko drgnął, jednak nie chciał, by było to widoczne.
- Mówicie, że jakaś...wampirzyca poluje na Amy, tak? Ale dlaczego?
- To ze względu na dar. Chodź, Andy, wyjaśnię ci to dokładniej. - Edward poprosił go do drugiego pokoju. Co ciekawe, chłopak w ogóle się nie bał. Poszedł, tak jakby to miało być spotkanie z człowiekiem, a nie oko w oko z wampirem.
- Kochanie, nasi przyjaciele z rezerwatu nie dopuszczą, by taka sytuacja sie powtórzyła...
- Przepraszam za to, ale po prostu zwariowaliśmy, gdy poczuliśmy zapach tej zdziry... A potem jeszcze ty, tam na plaży... - jeden z Indian zaczął mi to tłumaczyć. Powoli wszystko układało mi się w całość.
Niejaka Jane polowała na mnie. Dlaczego? Chyba ze względu na mój dar. Ciekawe tylko skąd się o nim dowiedziała. W każdym razie, owa dziewczyna jest w pobliżu, a wilkołaki z rezerwatu omylnie mnie za nią wzięły. Dodatkowo widziała ona również mnie w towarzystwie Andy'ego, a ten był w tej sytuacji najbardziej zagrożony.
Dlaczego zawsze wszystko, co złe, spotyka właśnie mnie? Cała ta przeprowadzka tutaj była bardzo złym pomysłem. Przecież ja tego nie chciałam! Pragnęłam mieszkać cały czas w Picacho. Z drugiej jednak strony, nie poznałabym nigdy mojego ukochanego.
Usiadłam niepewnie na sofie, ugięłam nogi i podciągnęłam kolana, a potem mocno je objęłam. Zawsze, gdy byłam czymś zmartwiona, tak robiłam.
Rozmyślałam nad tym, co może się stać. Mój pancerz obronny był tak naprawdę bardzo kruchy. Nie miałam się jak bronić. Podświadomie wiedziałam, co prawda, jak to zrobić, w jaki sposób obronić się przed niechcianymi darami, ale nie zawsze mi to wychodziło. Raz potrafiłam czytać w myślach, widzieć przyszłość, a także kontrolować emocje, ale zdarzało mi się to rzadko i na krótki okres czasu.
W starciu z tą całą Jane, prawdopodobnie nie miałabym większych szans. Zaskoczyłaby mnie, a ja nie mogłabym nic zrobić.
- Moim zdaniem nie masz racji... - Moje rozmyślania przerwał głos Edwarda. - Może i byś na początku miała problemy, ale potem... kto wie.
- Masz na myśli, że nasza mała Amanda rozwaliłaby samą sobą tą piekielną Volterrę? - Emmett ewidentnie podskoczył z radości. Jego zazwyczaj niespodziewany entuzjazm nieraz wszystkich rozbawiał.
- Brachu, nie ciesz się tak jeszcze, bo zacznę sie zastanawiać nad twoim zdrowiem psychicznym.
- Ekhem? Chyba straciłam wątek. - Nessie, która wcześniej nas opuściła, teraz weszła do salonu i z roztargnieniem zwróciła się w stronę dyskutujących mężczyzn.
- No cóż, twój ojciec właśnie opracowuje plan podbicia Volterry za pomocą twej córki.
- Dzięki, Rose, za informacje... - Moja mama zrobiła dziwną minę, a po chwili się do mnie zwróciła. - Amy, mogłabym cię prosić?
- Jasne.
Wstałam i ruszyłam do niej. Po drodze zauważyłam, że Andy usiadł sobie wygodnie na jednym z foteli i był pogrążony w rozmowie z Jacobem oraz pozostałymi Indianami. On naprawdę nie bał się tu siedzieć. Przyglądając się jemu jeszcze przez moment, zastanawiałam się, o czym myśli. Czy naprawdę przyjął tę moją tajemnicę z taką łatwością? A może obawiał się przed powiedzeniem mi całkowitej prawdy.
Nie zaprzątałam sobie dalej tym głowy, gdyż Nessie zerknęła na mnie niecierpliwie.
Usiadłyśmy w kuchni. Kobieta złapała za krawędź blatu i wbiła we mnie spojrzenie. Nie wiedziałam za bardzo, dlaczego tak robi.
- Amy, kochanie, wiem, że Andy jest dla ciebie ważny, ale w obecnej sytuacji... - zaczęła, jednak nie dokończyła, jakby zbierała myśli, a ja kompletnie nie wiedziałam, co robić.
Chcę ją usłyszeć... - pomyślałam i zajęłam się swoim umysłem. Szukałam we wszystkich zakamarkach, jak uruchomić ten mechanizm. Przeglądałam intensywnie, gdyż chciałam pomóc matce, a tym samym oszczędzić jej wylewania zbyt ciężkich słów.
Po długich zmaganiach, w końcu znalazłam odpowiednią dźwignię. Złapałam za nią i już miałam zamiar wyłapać jakieś dary, gdy nagle do kuchni wpadł Edward.
- Amando, nie teraz! Puść! - wrzasnął tak głośno, że zadźwięczało mi w uszach. Posłuchałam. Musiał to być naprawdę ważny powód, skoro mężczyzna musiał mi przeszkodzić. Nessie siedziała dalej, trzymając blat, ale tym razem jej zagubione oczy zwrócone były na Edwarda.
- Mamy informacje! Zgadnijcie, kto nas odwiedził. Albo nie, chodźcie do salonu.
Mama westchnęła.
- No to chyba koniec mojej rozmowy wychowawczej. Chciałam ci tylko powiedzieć, że musisz uważać.
Wróciłyśmy do salonu. W ciągu tych kilku minut tak wiele się tu zmieniło. Moja rodzina siedziała w jednym kącie, a wilkołaki wraz z Andym w drugim. W progu dostrzegłam niepozorną postać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 17:48, 08 Sty 2010    Temat postu:

No i kuźwa. Wróciłam zobaczyć, czy coś się pojawiło, a tu widzę aż DWIE niespodzianki!

KOCHAM! I już nie mogę doczekać się kim jest ta osoba. No poprostu mnie to męczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna -> "Czynić myśl widzianą" / Proza / Biblioteka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin