Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Consercius [NZ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna -> "Czynić myśl widzianą" / Proza / Biblioteka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 18:48, 20 Mar 2010    Temat postu: Consercius [NZ]

Przepraszam za ew. wulgaryzmy i sceny erotyczne (łagodne). Jeśli moderatorzy będą mieć zastrzeżenia, usunę. Póki co publikuję prolog i siedem rozdziałów. Proszę o krytykę. Tekst jest, jaki jest, to jedna z moich pierwszych prób literackich, więc proszę o zmieszanie mnie z błotem, jeśli czujecie taką potrzebę :-)

PROLOG


Powiało chłodem.
- Zamknij okno, Józiu! – dziewczynka posłusznie przymknęła okienko pokryte mlecznymi błonami. Podniosła z podłogi swoją najukochańszą laleczkę. Wpatrywała się z zaciekawieniem w wielkie oczy z guzików. Trzasnęły drzwi, ojciec wpadł wściekły do domu.
- Józka! – wrzasnął, a jasnowłosa dziewuszka natychmiast przybiegła do kuchni. Rudy mężczyzna w sile wieku ubrany w lnianą koszulę i spodnie chwycił ją za ramiona, potrząsnął silnie i krzyknął:
- Jak pilnowałaś kurnika?! No jak?! Pytam się Ciebie, odpowiadaj?! Kury wybite, wyduszone! Niedorajdo! Wyplenię ja Ci z głowy te głupoty! – dziewczynka otworzyła szeroko oczy i spojrzała na ojca oczami pełnymi lęku. „Już zaraz, chwyci rzemień i wygrzmoci mnie tak, że ani nie wstanę, jak ostatnio było.” – pomyślała.
- Zygfryd, przestań! – jęknęła młodsza od niego ciemnowłosa kobieta w prostej beżowej sukni. – Toć to smarkacz jeszcze! Na ósmy rok dopiero idzie jej! Dać Ty jej spokój! A kury Barty wydusili, boć Ty do łoża z ichnią żoną się pchał! – wrzasnęła kobieta i przysunęła dziewczynkę do siebie.
- Zawrzyj gębę Miłka i do jadła wracaj, bo tam twoje miejsce jest! A tą gamratkę przegrzmocę ja zaraz rzemieniem, że mnie popamięta i lepiej kurów pilnować będzie! – krzyczał mężczyzna w amoku i sięgnął do ściany, gdzie zawieszony miał długi ojcowski rzemień. Pociągnął dziewczynkę za rękę i uderzył mocno cztery razy. Miłka zakryła usta dłonią, ale bała się sprzeciwić mężowi. Józia padła na podłogę i popłakiwała jak najciszej umiała, bo gdy zaczynała szlochać, ojciec uderzał kolejny raz. Zygfryd wyszedł trzaskając drzwiami chaty. Dziewczynka pobiegła na górę, spojrzała przez okno. Ojciec okładał pięściami Tilisa Barta – znanego we wsi garbarza. Nie przejęła się, że Bart przygrzmocił staremu po łbie tak, że tamten padł na wznak na ziemię. Bo teraz przejmowała się już tylko swoją szmacianą laleczką.

Józefina płakała. Jak chciałaby, żeby stary ojciec zlał ją rzemieniem, och, jak strasznie by tego chciała. Znowu przyszedł zły, bo córka Gilberta Helsa dała mu w twarz. Doria była charakterną elfką i nie dawała się bałamucić, jak byle wieśniaczka. Józka podeszła do ojca siedzącego na zydlu ze spuszczoną głową.
- Tatko… - powiedziała cicho.
- Odejdź! – krzyknął Zygfryd odtrącając rękę dziewczynki.
- Ale tatko…
- Odejdź! Tyś taka sama jak i ona!
- Ojciec, przecież ja żem wasza. – zaśmiała się dziewczynka.
- O nie nie, tyś wcale nie nasza! Bo tyś też elfi pomiot! Jak ta zaraza! Tfu!
- Zostawiam tatkę, bo tatko zły. – Józefina fuknęła, wyszła na podwórko. W pobliżu bawiły się dzieci, ale ona nigdy nie goniła z nimi, ona sama w domu siedziała szyjąc chusteczki, laleczki, serdaczki dla panienek z miasta, które często przysyłały po te wyroby swoich sługusów.
- Matuś… - odezwała się do matki karmiącej indyki. Słowa ojca uraziły ją.
- Matuś… czy ja wasza jest? – spytała niespodziewanie. – Bo ojciec rzekł mi, żem ja elfia, żem ja nie waszą córą jest… - Miłka zesztywniała, a jej spracowana, blada twarz nabrała smutnego wyrazu. Postanowiła, że nie będzie okłamywać dziewczynki, bo było to zbyt rezolutne dziecko, by nie mogło rozpoznać czającego się między wyrazami fałszu. - No bo tyś nie nasza Józuś… Bo tu elfka przyszła, z dawnego pogromu uciekająca… Ciebie urodziła i od boleści wielkiej umarła li tutaj, w wiosce. I Ci Regan kazała dać na imię, ale my Cię jak swoją wzięli, Józią nazwali… córuś moja! Nie frasuj się! Bo ja Ciebie za swoją mam! A ojca gadaniem nie przejmujta się! – Miłka przytuliła dziewczynkę, ale ta była dziwnie sztywna i chłodna.
- Idę… matuś. Powyszywam serwetki. – powiedziała cicho Józia i pobiegła do swojej malutkiej izdebki tupiąc chodakami.
- Regan… Regan… - myślała i dotknęła delikatnie leciutko szpiczastych uszu. Brzydziła się ich, jak całej siebie. „Ja nie ichnia, ja wezmę Barta konia i ucieknę stąd, do zakonników, do miasta, gdziekolwiek, ale tu już nie będę…” – pomyślała. Kiedy w wiosce pogasły pochodnie i ogniska w domach, dziewczynka wymknęła się cichcem przez okno. Czuwając, czy nikt nie idzie, weszła do stajni, w której Bart swoje skóry i konie trzymał, bo na budowę warsztatu brakło mu pieniędzy. Wzięła za uzdę gniadego konia i wyprowadziła na podwórze. W kieszeni cienkiego płaszczyka miała wyhaftowaną chustkę i swoją kochaną szmacianą laleczkę. Wyjeżdżając nie spojrzała w stronę domu. Pogalopowała szybko przed siebie, traktem kupieckim do Aruzis, z jej oczu kapały łzy wzlatujące w powietrze w pędzie jazdy. Wyruszyła w nieznany świat w dzień swoich trzynastych urodzin.

ROZDZIAŁ I

Błoto chlupało pod kopytami galopującego konia. Właśnie minęła rzemieślniczą osadę Trothein. Na horyzoncie zachodziło słońce. Do miasta jechało się cały dzień i noc. I wtedy wyczerpana długą jazdą Regan zobaczyła w oddali Aruzis, miasto, w którym nigdy nie była, miasto tajemnicze, niebezpieczne i pełne zagadkowych ludzi, czego na wsiach spodziewać się nie dało. Przejechała przez boczną bramę tuż po świcie, strażnik niechętnie przepuścił ją na rogatkach. Wjechała prosto w środek jarmarku. Nieco przestraszona, brudna od błota i pyłu Regan zsiadła z kulbaki. Natychmiast poczuła niemiłe strzyknięcie w krzyżu i syknęła z bólu. Przywiązała uzdę konia za bramą i weszła w tłum ludzi.
- Maść na czyraki! Afrodyzjaki! Napary ziołowe! – krzyczała młoda zielarka tuż koło jej ucha.
- Mięso z Paidr! Świeże mięso i owoce morza! Świeże i tanie! Kraby morskie za dwa grosze srebrne! – tłusty handlarz w złoconym stroju potrząsał udkiem kurczaka przez nosem pańszczyźnianego chłopa, któremu ślina ściekała niemal po brodzie.
- Biżuteryja!
- Chleb i smalec!
- Miecze najwyższej klasy!
- Żywe kury i kurczęta!
Regan zrobiło się niedobrze od mieszaniny różnorodnych głosów klientów i kupców przekonywujących do kupna ich wyrobów. Miała ochotę zajrzeć do straganu pod wielkim krwistoczerwonym baldachimem, jednak tłoczący się tam osobnicy płci męskiej w różnym wieku uniemożliwiali jej zbadanie, co też tak może ich ciekawić. Dziewczynka wspięła się na palce, zachwiała i spadła prosto na niewielkiego chłopca stojącego tuż przed nią. Po otrzepaniu swoich i tak już brudnych ubrań przyjrzała się chłopcu próbującemu bezskutecznie podnieść się z ziemi. Był na oko w jej wieku, barczysty, o długich, krzywo przyciętych włosach koloru przybrudzonej słomy, szczupłej twarzy i ciekawskich piwnych oczach.
- Przyjmij moje przeprosiny o cna pani! – zaskowyczał cienko, klęcząc, do zdziwionej elfki, która oblała się rumieńcem.
- Przyjmuję. Jak Cię zwą, cny rycerzu? – spytała niepewnie Regan przestępując z nogi na nogę. Chłopiec podniósł się.
- Jestem Jan Skowron.
- Regan. – dziewczyna wystawiła po chłopsku rękę do uściśnięcia. Janek na dźwięk jej imienia wykrzywił nieznacznie twarz i zapytał podejrzliwie mrużąc oko:
- Czyś ty człek? Bo tu nieprzychylnym okiem na nieludzi się patrzy. – Regan wzdrygnęła się i ściągnęła wargi. Po każdym pogromie przez rok czy dwa nieludzie nie byli mile przyjmowani w dużych miastach.
- Elf. – odpowiedziała, spuszczając głowę. Chłopiec machnął ręką. – Wiesz gdzie tu można nocleg znaleźć? – dodała.
- W oberży „Pod rozklekotanym szyszakiem” mają pokoje, ale tyś smarkacz, jako i ja, na zbity pysk Cię wyrzucą i nahajką ze dwa razy smagną, a tamtejszy karczmarz, mimo, że już niemłody to siłę w rękach ma… - Skowron zamyślił się na chwilkę i skrzywił się, jakby przypomniało mu się jakieś bolesne doświadczenie. – Zakonnicy sieroty przygarniają, ale teraz pomarło im tam na zarazę dwóch młodzików i czym innym zajmować się muszą. Jest jedno miejsce, gdzie Cię zawsze z chęcią przyjmą, ale… ale tam nie idź. – Janek zarumienił się i pomyślał, że mógł w ogóle nie poruszać tego tematu.
- Gdzież to?! No gdzie? Powiedz żesz. – wrzasnęła Regan i tupnęła nogą w zniszczonym trzewiczku.
- Za targowiskiem zaraz jest zamtuz, ale tam pracować trzeba…
- Ja na polu na wsi robiłam, wyszywałam, ptactwo karmiłam! Praca i trud mi swat!
- Ale tam nie taka jako w polu praca…Jeno tam chłopy przychodzą na wieczór…- Janek był już czerwony jak burak. Regan nie rozumiała wstydu chłopca.
- No… no wiesz, co robią… no, tam chędożyć się przychodzą… - chłopiec odwrócił wzrok i starał się ukryć zarumienioną twarz w ramieniu. Elfka nareszcie zrozumiała.
- Aha, czyli tam kurwy siedzą? – wypaliła niespodziewanie głośno zasłyszane od chłopów na wsi hasło. Kilku okolicznych mieszczan spoglądało na nią z nieukrywaną ciekawością.
- Z ust takiej panienki, takie przebrzydłe słowa wychodzą? Tak pijaczyny z karczmy mówią i to tylko, jak im piwo mózgownice zamroczy! Nie wstyd panience? – bąknął zdegustowany Jan.
- Nie wstyd. A ja tam pójdę do tegoż, jak to tam, zamtuza, bo gdziesik spać trzeba, choćby za to chłopom trzeba było się oddawać. – rzekła beznamiętnie Regan nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego, co mówi. Dwie podlotki zatrzymały się nieopodal i uważnie przysłuchiwały się rozmowie cicho chichocząc. Janek potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- A to idź sobie, idź, niech Cię bogi prowadzą! – chłopiec fuknął i odszedł pospiesznie.
- Phi, królewicz chędożony. – burknęła Regan powtarzając kolejne hasło.
Po dziesięciu minutach Janek wrócił na targ, ale elfki już tam nie było.

Regan zatrzymała się zaraz za targowiskiem. Spojrzała na pierwsze drzwi po lewej stronie. Podeszła doń i przeczytała na szyldzie: „Zamtuz ‘Rozchełstana Koszula’”.
- Hmm… - mruknęła. – Przynajmniej nocleg mi dadzą.
Weszła do środka bez pukania. We wnętrzu było gorąco i duszno, pachniało mydlinami i perfumami z targu. Klepisko było wyłożone szorstkim dywanem. Naprzeciwko drzwi trzaskał wesoło ogień w kominku, wokół niego ustawione były cztery zydle i jedno podniszczone krzesło. Ktoś poruszył się obok kominka. Z zydla wstała wysoka, ciemnowłosa kobieta odziana w zielony gorset i oliwkową spódnicę z frędzlami do połowy uda.
- Czegoś chciała dziewko? – spytała basowo.
- Ja chciałam… znaczy ja proszę… noclegu szukam. – odparła dziewczyna udając pewną siebie.
- Tutaj nie przytułek, wyjazd mi za drzwi.
- Ale ja sobie na nocleg zapracuję… - twarz dziwki zmieniła się. Kobieta uśmiechnęła się promiennie i podeszła do Regan.
- Taka śliczna dziewczynka, nadasz się, damy ci nocleg, oczywiście, że damy.
- Dziękuję pani…
- Arvin. Zaczekaj tu chwilkę, naszykuję ci kąpiel, boś brudna. – powiedziała kobieta i pobiegła na piętro. Regan otworzyła oczy ze zdumienia, w domu nie często miała okazję się umyć.
- Skoro miłośnice witają kąpielą, to co będzie później, może błyskotkami mnie obwieszą i w bogate szaty przyodzieją? Może bycie kurwą nie jest takie złe…? - pomyślała dziewczynka. Jako, że była przyzwyczajona do typowo wiejskiego trybu życia wszystko, co nowe robiło na niej bardzo duże, pozytywne wrażenie.
Regan przysiadła przy kominku, nie czekała długo. Z pięterka zbiegły na dół cztery dziewczyny: ruda, smukła Leide, czarnowłosa, pulchna Ester, jasnowłosa Irmina i Miećka o włosach koloru kasztana, której w zamtuzie nadano imię Carmen. Jedna wyglądała na starszą, ale inne miały nie więcej, niż dziewiętnaście lat, Regan była wśród nich niewątpliwie najmłodsza. Wszystkie były odziane podobnie do Arvin i mocno, soczyście umalowane. Każda zniosła z góry niewielki tobołek. Leide podarowała jej fioletowe i zielone malowidła, Ester – rubinowe kolczyki i pierścionek, Irmina (nazywana Irmą) – króciutką spódniczkę obszytą na dole koronką i trzewiczki na niewielkim obcasiku, od Carmen otrzymała natomiast piękną aksamitną bluzkę w kolorze ciemnej fuksji. Dziewczęta uścisnęły elfkę i praktycznie bez słowa wbiegły z powrotem na górę. Chwilę później z pokoiku obok wyszła Arvin, widocznie zeszła na dół, kiedy dziewczynka otrzymywała podarunki.
- Proszę. Wykąp się porządnie i załóż nowe ubrania. – powiedziała uśmiechając się jak najmilej mogła. Regan zrzuciła z siebie cuchnące ubrania, wskoczyła do balii z wodą i mydlinami i myła się bardzo długo, każdy fragmencik ciała osobno. Potem wysuszyła się, ubrała i umalowała, jak umiała najlepiej. Arvin czekała na nią przy kominku.
- Jutro twój wielki dzień, zostaniesz przyjęta do naszego em… cechu. Zapowiedział się oddział doborowych żołnierzy króla, prosto ze stolicy. Mam nadzieję, że wiesz, jak tutaj się pracuje? A jeśli nie, to szybko wyuczysz się fachu. – zaśmiała się perliście kobieta, spinając włosy dziewczynki w prosty kok. Regan była wystraszona. Wręcz przerażona, ale nie dała tego po sobie poznać. Wstała, skłoniła się delikatnie i wzorem dziewcząt podążyła na górę. Próbowała zasnąć. Bezskutecznie.

ROZDZIAŁ II

Podniesione głosy i piski dziewcząt zbudziły Regan. Słońce leniwie przeciskało się przez niewielkie dziury w cienkich zasłonach z wyblakłych koronek. Elfka podniosła się z posłania i rozejrzała wokół. Na środku bielonego pokoju ustawiono dużą balię. Jej współlokatorki właśnie pluskały się w mydlinach i wylewały wodę na czerwony dywan.
- Wstałaś! – pisnęła Ester unosząc wysoko pulchne ręce. – Chodź do nas!
Regan leniwie wstała, z ociąganiem rozwiązując koszulę. Kiedy bluzka opadła na podłogę, dziewczynę ogarnęło poczucie wstydu. Elfka spięła się jednak w sobie i z zaciętą miną zrzuciła z siebie resztę ubrań, po czym wskoczyła do balii. Dziewczęta razem śmiały się i obryzgiwały pianą, do momentu, w którym do pokoju weszła rozzłoszczona Arvin.
- Wy jeszcze tutaj! Już dawno powinnyście stać na dole! W tym momencie się ubierać! – wrzasnęła kobieta machając im przed nosami króciutką nahajką. Dziewczyny wyszły z balii, Regan kątem oka rzuciła ukradkowe spojrzenia w ich stronę. Nawet zbyt pełna figura Ester wydawała się harmonijna i na swój sposób urocza. Elfka nie mogła narzekać na swoją budowę – miała trzynaście lat i niezwykle dobrze, jak na ten wiek, rozwinięte ciało, dopiero teraz zwróciła większą uwagę na średniej wielkości piersi, delikatnie zaokrąglone biodra. Kurtyzany wytarły się w lniane ręczniki i narzuciły na siebie ubrania. Grzecznie podążyły rzędem na dół. Regan zauważyła, że w dzień pokój z kominkiem był prawie tak samo ciemny jak w nocy. W pomieszczeniu, w którym poprzedniego stała balia był dziś suto zastawiony stół wraz z sześcioma krzesłami. Po krótkim śniadaniu dziewczyny udały się na górę, a Arvin zamknęła się w swoim małym pokoiku, do którego wejście znajdowało się przy kominku.
- Południem trzeba nam iść na jarmark. – rzekła Carmen. Zakupy należały do ich co piątkowych zajęć. – Kurwy też muszą coś jeść. – dodała z uśmiechem widząc nieco zdziwioną minę Regan. Miećka miała dwadzieścia-dwa lata, była najstarszą i najbardziej pogodną z dziewcząt, rzadko bywała smutna. Uwielbiała ogrody, mówiła, że jako dziecko pomagała matce w pielęgnowaniu niewielkich grządek.
- Regan…tak? Dzisiaj staniesz się prawdziwie jedną z nas, robiłaś to wcześniej? – zapytała ciekawsko Irma wytrzeszczając na nią zielone oczy. Irma z kolei miała skłonność do nagłej melancholii. W jednej chwili uśmiech znikał z jej twarzy, Regan była pewna, że dziewczyna uciekała wtedy w zmyślone krainy ze swoich barwnych opowieści.
- Nie… nie robiłam. – odparła elfka chowając głowę w ramiona.
- Nie wstydź się, w naszym fachu nie ma miejsca na wstyd. Nawet przed największym obwiesiem musisz się rozdziać. Ale sypią się za to denary. – powiedziała Irma, wyglądając przez okno.
- A lubicie to? Lubicie bycie… kurwami? Czemu nimi jesteście? – spytała Regan z naiwnie dziecięcą ciekawością, patrząc po kolei na wszystkie oskarżycielskim wzrokiem.
- Żadna nie lubi, my to z musu robimy. Ale jak było inaczej? Wszystkie nas Arvin wzięła, bo my sieroty albo wyrzutki, każda jest sama, gdyby nas nie przygarnęła, dawno z głodu byśmy wyzdychały w zatęchłych rynsztokach, a tak to i jadło mamy i nocleg mamy, a to, że się oddajemy to jakoż i zabawa. – zaśmiała się Leide malując usta karminową pomadą. – Teraz młode w cenie są, to i za nas dużo chłopy płacą, za to mamy co do gęby włożyć, a i te fatałaszki też kosztują, i to nie mało, oj, nie mało. Tu nie byle jaka gawiedź się bawi, tylko bogaci panowie, kupcy, żołnierze, doradcy królewscy, rzadkosz, ale i syn królewski do nas zawita. Tu nie biedne chłopstwo zaspokaja swoje chore żądze, oni to niech se w sianie wiejskie dziewki gwałcą, a nie nas, porządne kurwy chędożą! – zapiszczała ruda wykonując ręką władczy gest. – Bo my nie jesteśmy jakieś ulicznice, tylko luksusowe kurtyzany!
- Uspokój się, Leide. – warknęła Irma na chwilę przestając uporczywie rozczesywać swoje długie włosy. - Ten gaszek odjechał i nie wróci, już żeśmy o to zadbały.
- A co zrobił ten… gaszek? – zapytała Regan przykładając palec do ust.
- Brał się do naszej Leide, jak do chłopki, płacić nie chciał. Jak to się stało, że go Arvin wpuściła?! Aaa… ani mówić nie wypada. Popamiętał nas… oj popamiętał skurwysyn… już mu na jego wątpliwej męskości na zawsze wypalony ślad zostanie… - rzekła beznamiętnie Ester pryskając się perfumami o zapachu rzadko spotykanej przyprawy, wanilii. – A Ty na co czekasz, zbieraj malowidła i chodź tu. – Regan wyjęła z wydzielonej dla siebie, niewielkiej szufladki swoje kosmetyki i podeszła do toaletki, przy której przysiadły dziewczęta. Chwilę stała nad nimi wpatrując się w fantazyjne kształty, jakie malowały precyzyjnie na swoich powiekach pędzelkami zanurzonymi w płynnej barwiczce.
- Siadaj tutaj. – Irma wskazała na zydel obok toaletki. – Zamknij oczy. – kurtyzany stanęły wokół niej i poczęły ją stroić. Ester układała jej jasnawe włosy w nowy, bardziej skomplikowany kok, Leide pudrowała jej twarz, a Irma w tym samym czasie zajmowała się makijażem oczu elfki. Powieki szczypały Regan, włosy bolały wyrywane razem z cebulkami, w nosie czuła nieprzyjemny swąd wywołany przez pyły z pudru, siedziała jednak bez ruchu, wyprostowana i dumna, niczym księżniczka. Po czasie, który wydał się dziewczynce całymi wiekami pozwolono jej otworzyć oczy. Elfka zaniemówiła wpatrując się w swoje odbicie w kryształowym lustrze. Jej ciemne oczy otaczała zielono - fioletowo - czarna mocna, zbyt mocna oprawa, od oka ciągnęła się cienka linia, kończąca się przy linii włosów, niczym tatuaż, cera była bardziej matowa, a rzęsy porządnie wymalowane henną, usta miała mocno czerwone, jak unurzane we krwi, pachniała bzem. Ze zdziwieniem zauważyła również, ze miała inaczej zasznurowaną bluzkę, gdzie dekolt ukazywał teraz średniej wielkości rowek między piersiami, na jej dłoniach dźwięczały bransoletki z malowanej stali. Uśmiechnęła się, ale nie podobał jej się ten wygląd. Poczuła, że rumieni się ze wstydu w tak mocnym makijażu i wyzywającej bluzce, jednak dzięki grubej warstwie pudru dziewczyny nie zauważyły tego.
- No, jesteś gotowa. I jak podoba się? – zapytała Leide.
- Tak, podoba. – odparła Regan uśmiechając się półgębkiem.
- W takim razie idziemy na jarmark. – zarządziła Irma. Kiedy dostały od Arvin pieniądze burdelmama zatrzymała jeszcze na chwilę elfkę i powiedziała:
- Idziecie cały czas razem, nie wolno Ci nigdzie iść samej, ani z nikim rozmawiać, rozumiesz? Z nikim. – Regan posłusznie skinęła głową. Od razu, gdy przekroczyły próg zamtuza, na ulicy powitały ich krzywe spojrzenia przechodniów pełne obrzydzenia i nieżyczliwości. Biedni i bogaci wymieniali między sobą pełne wyższości spojrzenia. Publicznie czuli obrzydzenie do dziewcząt ich pokroju. Mało kto przyznawał się, że niemal co wieczór zasypia u boku właśnie takiej kobiety, zostawiając w jej kieszeni spory grosz. Pijani mężczyźni przy karczmie gwizdali i wykrzykiwali w ich stronę obrzydliwe słowa, jednak żadna nie odwróciła nawet głowy. Szły w stronę targu równo, pod rękę, nie oglądając się za nikim. Kupiły na jarmarku owoce, warzywa i mąkę, kiedy podeszły do stoiska piekarza Regan zapragnęła na chwilę odłączyć się od grupy. Mimo protestów dziewcząt, zabrała od nich pieniądze i podeszła do kramu rzeźnika. Przepychała się właśnie w stronę kupca, kiedy poczuła, że ktoś trzyma jej dłoń pod spódnicą, odwróciła się. Rudy mężczyzna wyglądający na miejscowego oprycha uśmiechał się do niej obleśnie posuwając rękę jeszcze wyżej.
- Może pójdziemy gdzieś sami…? – zamruczał, zbliżając swoją nieogoloną twarz do jej ucha. Śmierdział gorzałą i cebulą. Regan wstrząsnęło obrzydzenie. Prędko wyszukała w głowie kilka przekleństw i wrzasnęła na cały głos wytrącając jego dłoń spod spódnicy z frędzlami:
- Ochędoż się skurwielu! – sama korzystając z zamieszania wokół, odbiegła do kramu piekarza. Dziewczyny nie zapytały, co się stało, spojrzały tylko po sobie wymownie i ponownie wzięły się pod ręce. Kiedy wracały do zamtuza Regan zobaczyła gdzieś w oddali Janka. Poprosiła kurtyzany, żeby chwilę na nią zaczekały, a sama pobiegła w stronę chłopca co chwila potykając się na kamieniach w trzewikach na obcasie. Chciała przeprosić go za wczorajszy dzień, bo mimo, iż wydawał jej się nieco głupkowaty, uważała go za całkiem sympatycznego chłopca. Kiedy młody Skowron ujrzał Regan, otworzył usta ze zdumienia i odwrócił wzrok z zażenowaniem.
- Poszłaś tam? Poszłaś do zamtuza? – zapytał.
- Poszłam i dobrze mi tam. – odparła Regan potrząsając zadziornie głową.
- A więc, pani… co ja to chciałem… - Janek miał widoczny problem z powstrzymaniem uporczywego gapienia się na dekolt i spódniczkę Regan.
- Pani… - zaczął znowu – Pani… Jesteś piękna. – Regan zapłonęła rumieńcem, czego oczywiście chłopiec nie zauważył.
- Dziękuję, ale czy tylko to chciałeś mi powiedzieć? – bąknęła.
- Gdybyś zgodziła się, pani, żebyśmy widzieli się w tym miejscu, codziennie? – twarz Janka przypominała dojrzałego buraka.
- Dobrze. Jeśli towarzystwo płatnej miłośnicy ci nie przeszkadza, to mogę tu przychodzić. – Skowron uśmiechnął się.
- Janek! Janek! Zostaw mojego syna kurwo! Zostaw go nierządnico! Odejdź! – z tłumu przeciskała się w ich stronę tęgawa kobieta w zielonej sukni.
- Matuś… zostaw ją… - bąknął Janek.
- Z kurwami mi się tu zadajesz! Czekaj ino ojcu powiem! On ci pokaże!
- Matuś…
- Zamknij się! W tej chwili do domu! Już! Niech ja cię jeszcze raz z bałamutnicą zobaczę, a popamiętasz! – warknęła kobieta i pociągnęła za sobą chłopca trzymając go za koszulę. Regan zobaczyła, jak Janek patrzy na nią przepraszająco. Postanowiła, że nie będzie o tym myśleć, ale nie umiała wyrzucić ze swoich myśli karcącego wzroku kobiety.
- Właśnie dlatego mamy z nikim nie rozmawiać. – powiedziała Ester, kiedy Regan do nich dotarła. Dziewczęta wszystko widziały.
- Ale nie martwmy się tym, to chleb powszedni. Idziemy. – Leide pociągnęła resztę. Gdy wróciły do burdelu czekał już na nie obiad. W trzy godziny po obiedzie Arvin przywołała je do siebie.
- Za chwilę będą tu żołnierze z oddziału specjalnego. Polecił nas syn króla, więc bądźcie dla nich wyjątkowo miłe. – burdelmama pogładziła Irmę po jasnych włosach. – Siądźcie tam. – wskazała na pięć krzeseł obok kominka. Wystrój zamtuza zmieniał się wraz z mijającymi porami dnia. Usiadły, a Regan wzorem współlokatorek założyła kolano na kolano, odsłaniając zdecydowanie większą powierzchnię ud. Arvin stała niedaleko drzwi. Nie czekały zbyt długo, ktoś zapukał mocno do drzwi, kobieta otworzyła, a w progu stanęło sześciu żołnierzy, wszyscy w białych koszulach, kamizelkach i eleganckich spodniach, byli wyraźnie zadowoleni z obecności młodych dziewcząt.
- Witamy szanownych panów w naszym zamtuzie! Zapraszamy, zapraszamy! Tacy mili goście! – Arvin po kolei wprowadzała mężczyzn do środka.
- Cała przyjemność po naszej stronie. – rzekł wysoki, ostrzyżony na krótko mężczyzna, najpewniej kapitan, po czym delikatnie ucałował dłoń Arvin.
- Pana kapitana poproszę ze mną… - mruknęła kocio burdelmama biorąc go pod rękę. – A panowie proszę, dziewczęta są wasze. – dorzuciła wychodząc powoli na górę w towarzystwie kapitana i, chwilę później, zatrzaskując drzwi. Irma odeszła z tęgim brodatym blondynem, Ester z przystojnym brunetem, który od wejścia spoglądał na nią pożądliwie, do Leide podszedł chudy młodzik, kompletny gołowąs, a do Carmen najstarszy mężczyzna, już przysiwiały. Regan wzdrygnęła się, kiedy przysunął się do niej szczupły żołnierz o długich, czarnych włosach, całkiem przystojny, mimo, iż jego twarz szpeciła blizna na policzku.
- Greg z Ligger. – powiedział cicho, biorąc ją pod rękę. – Prowadź. – Regan domyśliła się, że musi zaprowadzić go na górę i tam… brr… nie chciała o tym myśleć. Odnalazła jedyne otwarte pomieszczenie, wprowadziła żołnierza do środka i zamknęła drzwi. Greg zdjął ciężkie buty, położył się na łóżku i spojrzał wyczekująco na Regan.
- Co? – spytał niecierpliwie. Elfka przypatrywała mu się ze strachem.
- Bo ja… ja jeszcze tego nie robiłam. Boję się. – przeraziła się swoją dosadnością. Greg uśmiechnął się ze zrozumieniem, ale nie zdołał ukryć satysfakcji z posiadania dziewicy.
- Połóż się obok mnie, obiecuję, będę delikatny, nic ci się nie stanie… - dziewczyna zdjęła buty i niepewnie ułożyła się obok. Młody żołnierz chwycił za kokardkę i delikatnie rozwiązał jej koszulę. Regan wstrząsnęły dreszcze, chciała odruchowo zakryć się dłońmi, ale strach paraliżował ją i nie pozwalał odtrącić ciepłej dłoni mężczyzny, która powoli zdejmowała z niej bluzkę. Gdy dotknął ustami jej obojczyka zatrzęsła się. Powoli przesuwał usta coraz niżej i niżej, a Regan leżała sztywno wstrząsana uczuciem rozkoszy, jakie nagle zaczęło ją wypełniać. Greg zdjął jej spódnicę. Zza ściany dobiegł ich przeciągły jęk, ale nikt się tym nie przejął. Mięśnie Regan rozluźniły się, poczuła, że jest gotowa ciałem, chociaż myśli zaprzeczały. Mężczyzna wyczuwając sytuację rozebrał się niespiesznie i przerzucił Regan nad siebie, zakrył ich gorącym futrem, pocałował… W głowie elfki zawirowało, ciepło rozlało się po całym jej ciele rozpalając do czerwoności ciało i duszę. Nie zdołała utrzymać głosu, jęknęła głośno wpijając paznokcie we włosy Grega. Nie pamiętała jak długo to trwało. Pamiętała tylko rozkosz, przyjemność, spełnienie. I kiedy obudziła się o świcie czuła się całkowicie swobodnie. Chciała to powtórzyć, chciała zrobić to jeszcze raz. Ale on nie chciał. Obdarzył ją na odchodne namiętnym pocałunkiem, zostawił samą wśród rozgrzanej i poskręcanej pościeli, wśród uczucia gorąca, wśród zapachu perfum wiszącego w powietrzu. Wokół było cicho. Regan narzuciła ubrania i wyjrzała przez okno. Kompania żołnierzy doszła już prawie do targu. Wnet do pokoju wpadły dziewczęta i rzuciły się na elfkę z uściskami wołając:
- Kobieta! Kobieta! Jedna z nas! Regan, nasza Regan!
„Kobieta” – pomyślała Regan uśmiechając się pod nosem.


ROZDZIAŁ III


Minęły dwa lata. Kolejne dni, tygodnie mijały tak samo wolno. I była to kolejna z tych pięknych nocy, kiedy zdawało się, że nie ma nic na świecie poza karmazynowo-złotym pokojem. I miękkimi poduszkami na gładkim prześcieradle. Regan leżała pod gorącym okryciem wtulona w ramię Grega. Wodziła delikatnie dłonią po wyrzezanej w jego policzku szerokiej, półokrągłej bliźnie. Uśmiechała się. I tak jak zawsze z zamyślenia wyrywał ją szelest żołnierza gramolącego się z łóżka. Rutynowo, bez słowa, odrzuciła futro i przeczesała ręką długie ciemno-blond włosy sięgające jej do połowy nagich pleców. Kiedy za Gregiem trzasnęły drzwi, prędko ubrała się i zapukała do pokoju, w którym powinna znajdować się Arvin. Weszła bez odpowiedzi i zaraz tego pożałowała. Zastała burdelmamę i dowódcę oddziału w zdecydowanie dwuznacznej sytuacji.
- Przepraszam… - bąknęła nieśmiało elfka obciągając na sobie spódnicę i w pośpiechu wyszła nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Podeszła do granatowej balustrady i spojrzała w dół na ogarniających się żołnierzy. Greg posłał jej z dołu jedno z tych spojrzeń, którymi zwykł był raczyć ją w nocy.
„Kocham go. Kocham” – pomyślała Regan opierając brodę na dłoniach. Jednak on nigdy nie wyznał jej miłości. Mówił jej wiele rzeczy, wiele naprawdę znaczących rzeczy, które wyryły w pamięci dziewczyny nieśmiertelny grawer. Ale nigdy nie wypowiedział tych dwóch znaczących słów. Co miesiąc lub dwa oddział odwiedzał ochoczo ich zamtuz w mniejszym lub większym gronie, ale Greg zawsze był z nimi… i zawsze był z Regan. Dwa lata romansu, dwa najlepsze lata życia. I właśnie w ten dzień, 29 listopada, w elfkę wstąpiła wątpliwość…
Wzrok dziewczyny zawiesił się na żyrandolu ze świec i tam pozostał, ponieważ Regan zaczęła wspominać…

Janek czekał na nią na opustoszałym rynku. Od wielu tygodni w tym samym miejscu, o tej samej porze. W konspiracji spotykali się przy drzwiach do domu pewnego zielarza od długiego czasu. Co tydzień rozmawiali, śmiali się, sami nie zauważyli, kiedy ich prosta znajomość przerodziła się w przyjaźń. Wyrzuty sumienia i wątpliwości, które dręczyły Regan mogła powierzyć Skowronowi. On słuchał jej zwierzeń i zawsze doradzał, a mimo, iż był to prosty chłopak, mądrze doradzał. Za to elfka go uwielbiała. O jednym jednak nie powiedziała mu nigdy, ani raz nie wspomniała przy nim o Gregu, którym była tak zachwycona. Dziewczyna przystanęła przy murku i czekała. Nagle coś w nią wstąpiło. Uniosła dłonie, stanęła na palcach, zamknęła oczy i poczęła szybko okręcać się wokół własnej osi. Wirowała po placyku nucąc nieznaną sobie melodię i czując zapach palonych w ogniu kwiatowych wianków. Ocknęła się. Po chwili zza ogromnej studni wyłonił się Janek. Inny niż ten, którego poznała. Dwa długie lata zrobiły z niego prawdziwego mężczyznę. Jednak Regan pragnęła mu się dziś wyżalić i zarzuciła mu ręce na szyję.
Chłopak nie pytał o nic, tylko wskazał na wąską ławeczkę z kamienia.
- Janku… - zaczęła elfka szlochając – Czy dziwce wolno kochać? – syn kowala spłonął rumieńcem na każdym centymetrze swojej twarzy. Co jak co, ale to jedno się u niego w ogóle nie zmieniło. Nie odpowiedział.
- Przecież jestem tylko zwykłą kurwą, oddającą się za pieniądze. Czy taka jak ja zasługuje na szczęście? Na miłość? Na męża?
- Jesteś wspaniałą dziewczyną… a czemuż by nie, a może…
- Nie. Odpowiedz krótko. – przerwała.
- Zasługuje. Taka szczwana dziołcha jak ty zasługuje na szczęście. Gdybym ino ja mógł… gdybyś ty mnie ino chciała, to ja by za tobą poleciał i do samego Trydu!
- Nie zaczynaj. – Regan uderzyła go mocno łokciem w żebra, mimowolnie się uśmiechając. Tym razem to on nie chciał przestać.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką znam, mądrą, boś ty nie głupia, jakoż te wszystkie pannice. I zaradnaś, w pysk dasz, jak komu trzeba. Takiej tylko do żeniaczki iść… Regan… - elfka zesztywniała wiedząc, co chłopak za chwilę zrobi. „Tylko raz, nigdy, przenigdy więcej…” – pomyślała. Tylko to zdążyło przemknąć jej przez głowę, nim chłopak zbliżył do niej swoje usta. Trwali tak długo, w skupieniu i ciszy. Aż Regan przerwała piękną chwilę.
- Nie…nie. Nie mogę. Nie możemy. Nie chcę cię zranić, zrozum, lubię cię, ale nigdy nie będę twoja… - bełkotała, a słowa wylatywały z jej ust same, nie chcąc przestać. – Idź tam, jesteś dobry, panna zawsze się znajdzie, a ja… ja będę dziwką z zamtuza. Żegnaj. – dziewczyna odeszła pospiesznie, wycierając łzy płynące z oczu.
„I czemu płaczesz smarkulo…? Powiedziałaś mu prawdę.” – skarciła w myślach samą siebie.
Nigdy się już nie spotkali.

Regan żałowała, że powiedziała mu wszystko tak ostro. Straciła przyjaciela, ale miała kochanka. I to jej w zupełności wystarczało, a przynajmniej miała takie wrażenie. Oddział żołnierzy dawno wyszedł, Arvin trąciła jej ramię.
- Nigdy więcej bez pukania. – syknęła. – Na dół. – kurtyzana poczłapała leniwie na parter.
Przy stole w jadalni zasiadły już wszystkie lokatorki zamtuza. Regan zdziwiła zdezorientowana i wystraszona mina Ester, ostatecznie jednak przestała zwracać na to uwagę.
- Nasz kochany oddział idzie na wojnę. Służba nie drużba. – oznajmiła Arvin z kamienną twarzą. – Nie wrócą wcześniej, niż za pół roku, cóż… źródło zarobku chwilowo się zmniejszy. – odchrząknęła. Nastała grobowa cisza. Słyszalne było tylko nieznaczne chrupanie odcinanej kromki chleba, brzmiące w tej chwili niezwykle ordynarnie.

Trzy miesiące później.
Dziewczyny przetarły oczy ze zdumienia. Leide opadła szczęka, a Carmen zatkała usta dłonią.
- Co ty opowiadasz dziewczyno?! – wymamrotała Irma.
- Żartujesz, to żart, prawda…Ester? – Regan położyła przyjaciółce dłoń na ramieniu.
- Nie, to nie jest żaden żart. – odparła Ester pocierając swoje puszyste uda.
- Jak to się stało?! Coś ty zrobiła? Pierwszy raz to robiłaś, czy co? Arvin cię wypieprzy. Prosto do rynsztoka. – pisnęła przerażona Leide. Pulchna dziewczyna zaniosła się histerycznym płaczem.
- Ja nie…ja nie chciałam, bo on tak bardzo mnie kocha… i ja jego również pokochałam, tak mi było tego brak! – zawyła. – I raz zapomniałam wypić ziół! Tylko raz, jeden jedyny… nie, nie chciałam… Arvin nie może się dowiedzieć o tym dziecku, tym bękarcie dziwki!
- Żadna z nas jej nie powie. – wszystkie pokiwały głowami. – Jednak ona sama to zauważy, oko ma bystre, a pierwsze oznaki już się pojawiają. Ucieknij Ester, ucieknij.
- Nikt dziwki nie przyjmie, a za miastem nie mam czego szukać.
- W takim razie zaczekamy. Pomożemy ci, nie martw się. – powiedziała niepewnie Irma.
Był wieczór. Księżyc na niebie spoglądał w głąb pokoju ze swoistym spokojem, nie czekając na zbliżającą się burzę.

Miesiąc później.
- Co ty sobie myślisz?! No co?! – Arvin wymachiwała rękami przed oczami zapłakanej Ester. Reszta stała wyprężona przy kominku.
- Arvin… nie wypędzaj mnie… - zaszlochała ****** podtrzymując oburącz rysujący się wyraźnie pod bluzką wystający brzuch.
- Powinnam cię przegrzmocić z całej siły! To potwarz dla tego zamtuza! ****** w ciąży! – burdelmama zamachnęła się i uderzyła w twarz Ester z otwartej ręki. Chwilę później odsunęła się daleko. Dziewczyna siedziała zwinięta przy ścianie. – Przepraszam… przepraszam…odejdź, idź na górę. Muszę to przemyśleć… zostajesz. Ale nie pokazuj mi się na oczy kurwo… - warknęła Arvin ocierajac pot z wysokiego czoła i sapiąc donośnie.
Ester trzasnęła drzwiami na górze i aż podskoczyła z przerażenia. Coś w jej wnętrzu poruszyło się.

Dwa miesiące później.
Regan opierała się o balustradę i spoglądała z uwielbieniem w dół. Już, zaraz zobaczy jego, Grega, i znów wszystkie problemy odejdą. Jednak nigdzie nie dostrzegła jego twarzy. Do zamtuza weszło tylko dwóch żołnierzy – ojciec dziecka Ester oraz kochanek Irmy.
- Dlaczego nie zaszczyciła nas reszta panów? – zagadnęła pogodnie Arvin.
- Droga pani, nas zostało tylko tylu, wojna pozostawia po sobie trupy, z naszego oddziału zostaliśmy my dwaj, reszta już dawno w kurhanach pochowana… - burknął jeden. Regan odskoczyła od schodów i pobiegła do pokoju, w którym mieszkała z dziewczętami. Płakała.
- Zostało ich dwóch… - wyszeptała elfka - …reszta nie żyje, Greg, mój Greg nie żyje… - łkała dziewczyna. Reszta dziwek przytuliła się do niej. Po lewej stronie Regan wyczuła odstający brzuch Ester i załkała jeszcze głośniej. Wiatr hulał po izbie.

- Wstawać ludzie! Chłopy do broni! Wstawać komu życie miłe! Taramczyki idą! Zbrojna kupa ku miastu ciągnie! Do broni! – Regan obudziła się i wyjrzała przez okienko – była noc. Po podwórzu krzątali się ludzie, kobiety uciekały z dobytkiem, mężczyźni wymachiwali dzidami.
- Wstawać! – Arvin wpadła do ich pokoju z workiem w ręce. – Uciekać! Wstawać! Wojsko z Taramu na nas idzie! Zabijają, palą! Uciekajcie! Szybko! – nastała panika. Dziewczęta nawet się nie ubierały. Kiedy zbiegały po schodach w narzuconych na szybko prostych sukniach, na zewnątrz było już słychać odgłosy walki. Palił się dom po drugiej stronie uliczki. Drzwi otworzyły się z hukiem, Arvin i Carmen dobyły kordów schowanych widać na wypadek takich okoliczności. Żołnierze w szkarłatnych płaszczach wpadli do środka z obnażonymi mieczami.
- O, kurwy! Może pochędożymy? – zawołał jeden ze zbrojnych, chwilę później Arvin dziabnęła go nożem w plecy. Lokatorki rozpierzchły się i poczęły wrzeszczeć w niebo głosy. Zanim Regan runęła pod kominek rzucona przez rudego żołdaka zobaczyła, że Irmie udało się uciec na zewnątrz. Po posadzce płynęła krew. Elfka podpełzła do mężczyzny stojącego obok drzwi do pokoju Arvin, mocnym uderzeniem w zgięcie kolan zbiła go z nóg i wbiegła do izby. Nie myśląc długo otworzyła okno i rzuciła się przez nie wprost na dach domu obok. Ludzie krzyczeli, wrzeszczeli, dzieci płakały. Dym z palących się domów dusił i odbierał przytomność. Niezgrabnie przebiegła przez kamienną zabudowę, sukienka stargała się. Dziewczyna zwinnie przeskoczyła na następny dach mając już uwolnione nogi. Wtedy dziwnie piekący ból zapulsował jej w skroniach. Upadła.

Zbudził ją lodowaty deszcz bijący po twarzy. Wokół dymiło ze zwęglonych domostw. Był ranek. Słychać było płacz i nawoływania. Regan podniosła się i szybko pobiegła do okna, z którego wyskoczyła w nocy. Z zamtuza również się dymiło. Upewniając się, czy ogień został ugaszony, weszła do środka. O dziwo środek nie był ani trochę nadpalony. Schodząc z parapetu Regan nastąpiła na coś miękkiego i odskoczyła z krzykiem. Obok okna leżała Carmen z głową odwróconą w dziwny sposób, kord miała wbity w brzuch, niedaleko leżały ciała czterech żołnierzy. Leide leżała posieczona mieczem przy schodach, jej sukienka była potargana. Regan płakała i ostrożnie stąpała dalej, mijając ciała żołnierzy. Arvin powleczono do jadalni, leżała bezładnie rozłożona na stole, dziewczyna nie chciała podchodzić bliżej. Największym szokiem była Ester leżąca przy samych drzwiach. Elfka odważyła się jednak podejść do zwiniętego w kłębek ciała. Jej przyjaciółka miała usta skrzywione w potwornym grymasie, obejmowała brzuch dłońmi, na szyi miała odcisk od grubego powrozu. Regan było niedobrze. Odchyliła głowę w bok i zwymiotowała obficie. Nic w tej chwili nie miało dla niej wartości.
„Może chociaż Irma się uratowała.” – pomyślała Regan z nadzieją, kiedy torsje zelżały. Chwyciła jeden z mieczy zabitych i wyszła. Na zewnątrz śmierdziało spalenizną. W powietrzu czuło się śmierć. Trupy żołnierzy, dzieci, kobiet, zwykłych chłopów, można było zobaczyć niemal na każdym zakręcie. Na rynku gromadzono ciała. Regan pomyślała o Janku. I wtedy zobaczyła tęgą kobietę kuśtykającą do jednego ze zmarłych. Kobieta uklęknęła i przytuliła do piersi słomianą głowę młodego Skowrona. Scena działa się kilka metrów przed elfką, na jej oczach. Dziewczyna zawyła i uklęknęła na brudnej od krwi ziemi. Płakała wiele minut ze spuszczoną głową. W końcu powzięła się na to, żeby się podnieść. Nie spojrzała na ciała. Na potarganej sukni zawiesiła sobie pas z mieczem i powlokła się w stronę głównej bramy. Byle gdzie, byle przed siebie. Nie czuła już nic. Grzęznąc po kostki w błocie spojrzała gasnąco na zwęglone Aruzis opłakujące swoje dzieci. Ruszyła przed siebie drogą. Poranne niebo płonęło czerwienią.


ROZDZIAŁ IV


Regan pragnęła jak najszybciej się gdzieś zatrzymać. Wędrowała przez lasy już kilka dni. Zmęczenie dawało jej się szczególnie we znaki, ponieważ miała wielkie kłopoty ze znalezieniem dobrego miejsca na nocleg. Z jaskiń, w których chciała się przespać, przeganiały ją za każdym razem albo grupy uciekinierów i maruderów wojskowych, albo paniczny strach przed stworami, które warczały na nią z oddali. W jednej z nich ktoś ukradł jej miecz, jedyną ochronę przed ewentualnym napastnikiem. Te niesprzyjające okoliczności zmusiły dziewczynę do nocowania w jeszcze bardziej niebezpiecznym lesie. Od wyruszenia z Aruzis nie miała nic w ustach, po drodze nie minęła żadnej oberży. Uśmiech zagościł teraz na jej twarzy, gdy stojąc na polanie, ujrzała nad pokrywą lasu, górujący dzwon jakiegoś kościoła. Przedarła się przez las i ruszyła prosto pod klasztorną bramę. Budynek stał samotnie między dwoma lasami, zdziwiło ją takie położenie, świątynie były zwykle ulokowane przynajmniej w mniejszych miastach. Zapukała do ogromnych drzwi osadzonych pośrodku bielonego muru. Po minucie zaczynała tracić nadzieję, że ktokolwiek jej otworzy, jednak w końcu we wrotach stanęła niska zakonnica w średnim wieku. Spojrzała z politowaniem na potarganą i brudną dziewczynę.
- Szukam noclegu, czy udzieliła by mi siostra azylu w waszej samotni? – spytała grzecznie Regan, bezskutecznie starając się wyprostować obolałe plecy.
- Wejdź, dziecko. Bogowie kochają wszystkich ludzi. – uśmiechnęła się kobieta i gestem zaprosiła elfkę do środka. Klasztor miał rozległy podwórzec, zawalony jednak gruzem, gliną i szlamem niewiadomego pochodzenia. Gdyby to wszystko uprzątnąć i obsiać, mógłby powstać z tego ogród, jak z domostwa możnowładcy. Przed samymi odrzwiami opierał się na łopacie stary, posępny mężczyzna przypominający grabarza. Szybko minęły podwórko i weszły do wnętrza. W środku śmierdziało krwią. „Chorzy.” – pomyślała Regan. Wszystkie ściany były bielone, w niektórych miejscach zalągł się już grzyb. Dziewczyna wkroczyła za zakonnicą do maleńkiej, bardzo słabo oświetlonej salki, podobnej do celi, w której na byle jak zszytych posłaniach leżało ze dwudziestu ludzi. Niektórzy wyglądali na umarłych, inni bełkotali coś w agonii, była tam dwójka małych dzieci wpatrujących się tępo w przeciwległą ścianę.
- Tutaj będziesz spała. Udaję się teraz na modły, nie wychodź stąd. – starsza kobieta beznamiętnie sturlała z posłania trupa i wskazała na koc. Regan wzdrygnęła się, kiedy zakonnica ciągnęła ciało przez salkę i wkroczyła w plamę światła – zwłoki były pozbawione oczu. Siostra wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi, dziewczyna usłyszała chrzęst co najmniej pięciu zamków. Rozejrzała się dookoła, jej oczy szybko przyzwyczaiły się do panującej w komórce ciemności, spojrzała na innych ludzi. Jej uwagę przykuła bogato ubrana dama w rogu salki, stukająca zawzięcie swoim pierścieniem po klepisku uwalanym w gnoju i bełkocząca coś do siebie.
- Pani… - elfka podeszła doń i potrząsnęła jej ramieniem, nie doczekała się jednak żadnej reakcji ze strony kobiety. – Pani… - powtórzyła. Znowu nic. Obeszła prawie wszystkich ludzi w sali, nikt nie odpowiedział ani słowem, nawet leciutkim skinieniem głowy. Na końcu postanowiła zwrócić się do siedzących w całkowitym milczeniu dzieci. Był to chłopiec i dziewczynka, mieli około sześciu lat, obydwoje w łachmanach, jednak rude loczki dziewczynki były nieprzyzwoicie czyste, aż lśniące w półmroku. Regan stanęła im przed oczami zasłaniając widok na ścianę, chłopiec fuknął.
- Co się stało, mały? – dziewczyna przesunęła się w jego stronę, z wymuszonym uśmiechem wyciągnęła ku niemu rękę i niemal natychmiast odskoczyła, wpadając na młodego mężczyznę, nucącego pod nosem jakąś pogrzebową pieśń. Mogłaby założyć się o wszystko, że przed chwilą chłopiec warknął na nią złowieszczo, ukazując przy tym rząd bielutkich, mlecznych ząbków. Teraz spoglądał z powrotem na ścianę z na wpół otwartymi ustami. Regan przygryzła wargę i zdjęta przerażeniem, przesunęła swoje posłanie aż pod samą ścianę. Położyła się na cuchnącym uryną kocu, skuliła się i zamknęła oczy. Sen już powoli ją ogarniał, kiedy nocną ciszę przeszył ogłuszający krzyk dochodzący zewsząd, z każdej ściany, z każdego zakamarka… Regan spojrzała na towarzyszy niedoli, ale, jeśli ktokolwiek spał, to nikogo ten wrzask nie obudził, wszyscy zajmowali się tym, czym wcześniej – nuceniem, stukaniem i tak dalej. Elfka ostatnimi siłami woli zmusiła się do snu, zagłuszywszy wcześniej burczący brzuch i palące gardło, ale ostatecznie udało jej się w końcu zasnąć. Śnił jej się ogień, ale zbudzona w środku nocy już tego nie pamiętała.


ROZDZIAŁ V


Po kilkunastu dobach Regan kompletnie straciła rachubę czasu. Pamiętała, jak kilka dni po jej przybyciu, zakonnice wywlekły z celi mającego atak padaczki staruszka, z dnia na dzień malała ilość towarzyszy niedoli. Co dzień przynoszono im po kubku zamulonej wody i kawałku żylastego mięsa. Pamiętała również, jak całkiem niedawno ktoś wturlał drzwiczkami do pozostawiania jedzenia, małe, robaczywe jabłuszko, następnie pospiesznie się oddalił. Pamiętała, jak rzuciła się po jabłko i jak to samo zrobił wiecznie podśpiewujący mężczyzna… Pamiętała wyraz jego twarzy, gdy udusiła go cienkim i wilgotnym posłaniem. Zjadła jabłko razem z pałętającym się wewnątrz białym robakiem.
Kolejna noc, kolejny dzień. Zakonnice zabrały dzieci. Dzieci nie płakały, na widok wyciągniętej do nich ręki kobiety ich anielskie twarzyczki zajaśniały błogim uśmiechem. Została tylko ona i oklepująca pierścieniem podłogę kobieta.
„Bierz go! Bierz!” – sapała jej do ucha dama, słysząc na korytarzu stuk chodaków. Wetknęła jej w bezwładną rękę obtłuczony sygnet ze złota, z grawerem w nieznanym języku. Już w chwilę potem Regan pozostała w cuchnącym pomieszczeniu sam na sam ze sobą, z własnymi myślami i wyobraźnią płatającą co raz to mniej miłe figle. Świadomość dziewczyny przełączała się powoli w stan spoczynku. Nie pamiętała, ile czasu leżała, wpatrując się w zagrzybiony bielony sufit.

Kiedy zakonnica po nią przyszła, w misce leżała już spora kupa mięsa. Z ledwością prostując nogi, powlokła się korytarzem, trzymając za skraj czarnej sukni zakonnicy. Chłód porannego powietrza, bijącego od otwartych wrót gdzieś w oddali, otrzeźwił ją. Zaczęła dostrzegać co raz wyraźniej kontury, kolory, dosłyszała szum podnieconych głosów niedaleko przed sobą. Dotarły do zalanego światłem pomieszczenia, w którym zgromadziły się wszystkie zakonnice z klasztoru – od nowicjuszek, mających kilkanaście lat, po pełnoprawne siostry w podeszłym wieku.
- Przytomna ona? Sprawdźta no, Mirta, jak tak, zabieramy ją od razu, nie ma co czekać, jak nie, to do grabarza. – odezwała się chrapliwie przeraźliwie chuda kobieta. Regan zachwiała się, podeszła do niej młoda dziewczyna, uderzyła ją po twarzy otwartą dłonią, zajrzała w oczy i z zadowoleniem na twarzy odparła:
- Przytomna, przytomna i względnie zdrowa. Nie zwlekajmy, na dół z nią, na dół!
Chuda zakonnica uderzyła Mirtę.
- Gdzie ci spieszno, rozpustnico?! Masz taką chuć niepohamowaną? – zabełkotała jedna z najstarszych zakonnic w pokoju. – A zresztą… czort tam wie, może i racja? Na dół. – zakomenderowała oblizując spierzchnięte wargi.
- Nie zapomniałaś o czymś? Mirta? – spytała niewidoczna dla Regan kobieta, zaraz potem elfka straciła przytomność po mocnym uderzeniu w głowę.

Gdy się ocknęła była całkiem naga, przywiązana do drewnianego pala pośrodku jakiejś sali, niewątpliwie mieszczącej się gdzieś w podziemiach. Poczuła na szyi ukucia dwóch szpilek podtrzymujących utrefione włosy. W powietrzu czuć było intensywny zapach fiołkowego kadzidła i opium. Zakonnice klęczały na niewielkim podwyższeniu nakrytym czarnym materiałem.
- Miau! – Regan podskoczyła. O jej bok łasił się wielki, czarny kocur. Dziewczyna rozejrzała się dookoła – cały pokój zalany był ciemnoczerwonym światłem z nakrytych ciemną szybką pochodni, w sporej odległości od zakonnic dostrzegła ołtarz, za nim posąg kota i… ludzkie kości, ludzkie kości w drewnianych gablotach na skalnej ścianie. Twarz Regan wykrzywiło obrzydzenie. Spróbowała poruszyć dłońmi, ale po chwili zaprzestała prób. Siostra przełożona powstała z klęczek i z wielkim kagańcem w ręce ruszyła w stronę elfki. Pozostałe kobiety powstały, podniosły ręce w górę i zaczęły kłaniać się, melodyjnie powtarzając niezrozumiałe słowa. Przełożona kucnęła przy Regan, chwyciła ją za włosy, z których wypadła jedna szpilka, boleśnie przysiadła jej kolana, by nie mogła się wyrwać i lekko, ale zdecydowanie przyparła płomień świecy do skóry dziewczyny, tuż pod piersiami. Regan wyła spazmatycznie i bezowocnie próbowała wyszarpnąć się z ucisku sznura. Zakonnica wypaliła na niej trzy długie ślady, niezwykle podobne do śladów drapnięcia kota. Elfka zadygotała, ból odrzucił jej głowę w tył, jednak nie straciła przytomności. Przełożona prędko oddaliła się i poczęła wrzeszczeć wskazując na dziewczynę:
- Oto składamy ci, nasza bogini, krwawą ofiarę, niech w ogniu sczezną bezbożnicy, którzy życia nie zawierzają tobie, nasza Kari! Tak będzie!
- Kari! Kari! Kari! – zaskandowały pozostałe zakonnice. Nastała długa chwila ciszy, przerywana tylko miauczeniem czarnego kota w rogu sali. Kiedy Regan w głębi duszy pomyślała, że to już koniec, przełożona zaśmiała się histerycznie i podskoczyła, to samo zrobiły jej towarzyszki, przez moment odprawiały swój dziwny taniec, aż wszystkie zaczęły się rozbierać. Później zaś nastąpiła orgia, o jakiej Regan chciała od razu zapomnieć, całkowicie wymazała ją z pamięci.
- Niech się stanie! – wrzasnęła jedna z nowicjuszek o figurze nimfy, podbiegając do elfki z długim nożem ceremonialnym, zdjętym z kościanego ołtarza.
- Pani! Och pani! Żołnierze tutaj, zbrojną kupą pod bramą stoją! – do podziemi wpadł zziajany grabarz. Zakonnice zerwały z ziemi ubrania i prędko narzuciły je na siebie, wybiegając z sali bez słowa.
- A z tą co zrobić? – spytał mężczyzna.
- Dobijże ją, jak zwykle. – odkrzyknęła przełożona gdzieś z góry.
Regan czekała na ostateczny cios zadany najpewniej tępym narzędziem, rozkoszowała się ostatnimi chwilami życia, z lubością wdychała duszące powietrze do bolących płuc. Jednak grabarz, zamiast chwycić któryś kamień i uderzyć, rozciął jej więzy i powiedział:
- Idźta w górę, dwa razy na lewo i raziczek na prawo, kochanieńka. Za drzwiami czeka mój synek na wozie z gotowym rynsztunkiem, zawiezie cię daleko stąd, aż do miasta. A tu masz kieckę po mojej żonie nieboszczce, nie lza przecież gonić ci tak na golasa.
- Dziękuję dobry człowieku. – odparła zdziwiona, ubierając na siebie liliową, prostą suknię. – Obyś żył długo.
- Nie będę, złociutka, ale już od dawna chciałem pomieszać szyki tym dziwkom kryjącym swoje ciemne sprawki za miłosierdziem, psia ich mać. Żegnaj, wolę sam się dźgnąć, niż dać się zamęczyć tym gamratkom... – zanim zdążyła pisnąć słowo, grabarz przebił się na wylot ceremonialnym nożem.
Dziewczyna otrząsnęła się i pobiegła według wskazówek wprost na górę. Wypadła przez drzwi na zalany słońcem podwórzec. Faktycznie, przy tylnej furcie czekał na załadowanym wozie syn grabarza, tyle, że „synek” miał około trzydziestu pięciu lat i aparycję zbira z byle podgrodzia. Nie myśląc długo, wdrapała się na resztki siana i nakazała czym prędzej odjeżdżać.
Zatrzymali się po dwóch godzinach jazdy. Syn grabarza milczał, podając jej opatrunki i jedzenie, elfka sama opatrzyła oparzoną skórę, rany ciągnęły nieznośnie. Późnym wieczorem zatrzymali się na nocleg na niewielkiej polanie na skraju lasu. Usiedli razem przy rozpalonym ognisku i wtedy Regan mogła po raz pierwszy usłyszeć głos swojego wybawiciela:
- Nie zimno? Przynieść derkę?
- Nie, nie, w porządku. Zapomniałam spytać, kto zacz?
- Erwin Skard jestem. – odpowiedział mężczyzna dość niegrzecznym tonem. Dziewczyna przyjrzała mu się. Miał kilkunastodniowy zarost, rudy, w kolorze krótkiej szczeciny na głowie. Jego twarz pokrywały liczne, szpecące blizny, świadczące o przebytej ospie. Był raczej wysoki i niezwykle krzepki. Regan nasuwało się niejasne skojarzenie z garbarzem skór ze swojej wioski. Pospiesznie oddaliła od siebie wspomnienia dzieciństwa.
- Regan. - odparła. – Dokąd mnie wieziesz?
- Tatuśko do Werde kazał, a jak tatko kazał, to wzion. Rano pojademy dalej, nocką niebezpiecznie. – powiedział Erwin ze znudzeniem rozgrzebując drewno. Regan nie widziała sensu kontynuowania konwersacji, więc położyła się na zroszonym deszczem mchu, spinając dokładnie włosy i niemal od razu zasnęła. O świcie ruszyli w dalszą drogę, którą elfka w całości przesiedziała na wozie, obserwując lasy, przez które jechali, a później wioski, przez które prowadził trakt kupiecki. Erwin nie odzywał się, tylko co jakiś czas smarkał obleśnie w palce. Do Werde zmierzało sporo ludzi, kupcy na wozach z towarami, prości wieśniacy, arystokraci w dorożkach, posłowie na rączych koniach, mijał ich nawet raz objazdowy dom rozpusty. Pod wieczór dojechali pod bramę kupiecką. Był to duży nadmorski port, słynący ze świetnych rzemieślników, godziwych zarobków i bezpieczeństwa, ze względu na doskonale zorganizowaną strukturę straży, zrównoważony system kar i inteligencję króla urzędującego w tym mieście. Niestety bramy były zamknięte i na wejście trzeba było zaczekać do rana. Zajechali w okolice brzegu i rozpalili ognisko.
- Erwin, tyle dla mnie zrobiłeś, nie wiem, jak ci się odwdzięczyć… - zaczęła Regan patrząc na fale obijające się o brzeg.
- Nic to, tatuśkowi mus podziękować. – odparł beznamiętnie mężczyzna. Elfka uśmiechnęła się pod nosem i przykryła derką obolałe ciało. Do snu ukołysał ją szum fal.
Głośny chrzęst momentalnie wyrwał Regan z pięknego snu, którego nie zapamiętała. Otworzyła oczy, ale nie dała po sobie poznać, że nie śpi. „Pewnikiem zbóje. Cicho będę, to może mnie nie ruszą.” – pomyślała. Prawie natychmiast poczuła, że ktoś się koło niej kładzie, po szyi podrapała ją broda, w nozdrza uderzyła woń klasztornych kadzideł i siana – Erwin.
- Co ty wyprawiasz? Odejdź. – burknęła ostrzegawczo odsuwając się. Mężczyzna zatknął jej usta dłonią i przysunął bliżej.
- Ja żem długo nad tym myślał, taka okazyjka, pannica ładniutka, odwdzięczyć się chce, to ja już wiem, jak ty mi się odwdzięczysz. Zaraz. – wysapał jej do ucha.
- Ochędoż się kmiotku! – wysyczała z trudem Regan zza dłoni Erwina i mocno zamachnęła się bosą stopą mając nadzieję trafić w krocze, nie trafiła.
- Takaś harda? Zaraz miękutka będziesz, zaraz… - szepnął. Dziewczyna usłyszała szelest materiału, poczuła, jak przewraca się na plecy. W momencie zaczęła rozpaczliwie rwać się spod mężczyzny, nie miała jednak szans, był za ciężki i za silny, by mogła się podnieść. Przygwoździł ją do ziemi ciężarem własnego ciała, wysoko podkasał sukienkę własnej matki i siłą rozwarł nogi. Regan zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć, Erwin boleśnie tarmosił jej piersi, rana uwierała i piekła co raz bardziej. Przejęło ją obrzydzenie, całkowicie znieruchomiała i obojętnie czekała na koniec tego nieprzyjemnego zajścia. Syn grabarza jęczał i stawał się co raz bardziej agresywny. Krzyknął, chwycił ją za włosy i targnął silnie, uderzył pięścią, przygniótł żebra, Regan zaczęła się dusić. Nie mogła dłużej być neutralna, zaczęła zawzięcie wyszarpywać się spod Erwina, w końcu zdzieliła go pięścią w skroń i wyrwała się prędko spod oszołomionego gwałciciela.
- Takaś kurwo?! Chodźta tu! Zaraz ci te kudły powyrywam! – Erwin pobiegł za nią wściekle wymachując rękami. Regan nie znała terenu, nie wiedziała, gdzie uciekać, a mężczyzna był co raz bliżej. W przypływie adrenaliny wyciągnęła z włosów długą szpilkę i wybiegła do przodu. Unik, zamach na oślep. Szpilka fartem utkwiła po główkę w samej tętnicy szyjnej. Erwin wił się w agonii, orając ziemię obcasami wieśniaczych chodaków. Krew siknęła na wszystkie strony, zabryzgując liliową suknię nieboszczki. W pierwszym momencie Regan poczuła ulgę, by zaraz potem pochylić się i obficie zwymiotować, by potem płakać do samego rana…
O świcie zatargała z trudem ciało mężczyzny na brzeg i wrzuciła w głęboki morski rów, zaprała plamy na ubraniu i pojechała w stronę bramy, oddychając świeżym powietrzem przepełnionym solą, czując na twarzy powiew morskiej bryzy. Bez przeszkód wjeżdżając do miasta nie przejęła się nawet tym, że pierwszym, co ją powitało, była ogromna kałuża pomyj w dziurawym bruku.


ROZDZIAŁ VI


„Oko za oko, śmierć za śmierć” – fragment z Księgi Prawa miasta Werde.

Czy może być coś piękniejszego niż wieczorny szum fal i słone morskie powietrze na pustym brzegu? Regan leżała rozciągnięta na miękkim piasku, pozwalając się ogrzewać ostatnim promieniom zachodzącego słońca.
- Chciałabym kiedyś wypłynąć w morze, zobaczyć, co jest dalej. A Ty? Chciałabyś? – odezwała się Regan. Jak zwykle, nie doczekała się odpowiedzi, ale coś podpowiadało jej, że tak. Kupcy zwijali nieopodal swoje stragany wyliczając zarobione dziś pieniądze, ostatnie statki przybijały do brzegu, by rano odpłynąć z powrotem do swoich ojczystych portów. Siedząca za elfką dziewczyna odgarnęła sobie z czoła rdzawe kosmyki i zatopiła dłoń w utopionym w wodzie żwirze, ukradkiem nadzorowała, czy ich trzewiki wciąż leżą na swoim miejscu. Regan poznała Mairę już pierwszego dnia pobytu w Werde, rudowłosa dziewczyna była barmanką w jednej z mniejszych karczm w mieście. „Niebieska muszla” cieszyła się dosyć dobrą sławą, noclegi były niemal darmowe, jednak wysokie ceny trunków skutecznie odstraszały potencjalnych klientów. Regan przez jakiś czas wysypiała się w karczmie na kredyt, aż w końcu Maira ulitowała się nad biedną dziewczyną i zabrała ją do siebie. Od tego czasu elfka mieszkała w maleńkim murowanym domku w biednej dzielnicy Werde wraz z nieznajomą dziewczyną, jej rocznym synem i niepełnosprawnym ojcem. Dziewczęta stopniowo zaczęły się poznawać, aż się zaprzyjaźniły. Regan zarabiała na swoje utrzymanie pracując jako pomocnik ogrodnika przy okolicznym lazarecie, wynagrodzenie było niewielkie, ale wystarczało na zakup jedzenia i oddanie dziesiątej części za nocleg. Brzegiem cwałowała młoda dziewczyna na gniadym koniu.
Maira zerwała się z piasku, podskoczyła i krzyknęła machając rękami:
- Konik! Konik!
Regan spojrzała na nią pełna politowania. Jej przyjaciółce szło już na dwudziesty trzeci rok, a mimo to czasem zachowywała się jak dziecko, mówiła mało i mało mądrze. Choć Maira była nierozgarnięta i co tu dużo mówić, głupiutka, z niewiadomych przyczyn Regan darzyła ją wielką sympatią. Elfka wstała, otrzepała z piasku nową sukienkę z barwionego na niebiesko lnu, zabrała buty i ruszyła w stronę placu. Spostrzegła nagle, że przyjaciółka za nią nie idzie, tylko lepi z mokrego piasku wielką kulkę.
- Chodźta kobieto! – zawołała elfka podchodząc bliżej. Z niespodziewaną szybkością Maira wstała i cisnęła kulką w Regan zaśmiewając się do rozpuku. Na sukni została wielka plama, Regan wygięła usta w podkówkę i spuściła głowę, kucnęła.
- A masz! – wrzasnęła rzucając kulką w odwróconą Mairę, mokry piasek oblepił jej całe włosy. Dziewczęta piszczały ścigając się boso po plaży i obrzucając piachem. W pewnym momencie chwyciły się ukośnie za ręce i wykonały kilkanaście dzikich obrotów wprost do wody. Z placu obserwowała ich z uciechą grupa miejscowych chłopców, nie żałując przy tym sprośnych komentarzy. Właśnie o takich dniach marzyła Regan, a w kalendarzu jej życia mogła naliczyć ich co raz więcej. Mieszkała w Werde już od niemal pół roku a nadal nie zdążyła poznać połowy miasta. Kochała zapach świeżych ryb na targu, żywicy przyszpitalnych drzew, nawet brudne rynsztoki były w Werde piękniejsze niż gdziekolwiek indziej. Codziennie rano, jeszcze przed rozpoczęciem pracy Regan chodziła na targ, by obejrzeć przywiezione towary i kupić jedzenie. Uwielbiała oglądać broń i biżuterię, mogła godzinami przymierzać naszyjniki i wypróbowywać łuki, co spotykało się zawsze z dezaprobatą kupców. Jednak nigdy nie było ją stać nawet na najmniejszą rzecz, były to przyjemności zarezerwowane dla bogaczy, dlatego też raz czy dwa ukradła jakiś z pomniejszych towarów. Kiedy rynek robił się tłoczny, było to dlań znakiem, że pora iść do pracy. Regan zatrudniła jedna z pielęgniarek, gdy zobaczyła, jak dziewczyna zatrzymuje się przy niewielkiej jodle i delikatnie głaszcze jej igiełki, jak daje rady ogrodnikowi, jak opiekować się drzewkiem. Opieka nad roślinami szła jej bardzo dobrze, i jej i zielonym przyjaciołom wychodziło to na plus. Jedyną osobą, która ucierpiała na tej transakcji był ponury ogrodnik, któremu podlegała Regan, ponieważ chcąc wypłacić odpowiednią pensję elfce, pielęgniarka musiała obciąć zarobki komuś innemu. Był to wysoki, przygarbiony i łysiejący staruszek z mocno zapadniętymi oczami, dziewczynie zawsze kojarzył się ze zbitym psem. Na początku był w stosunku do niej mocno nieprzyjemny, widać męska duma ucierpiała z powodu przekazania części jego zarobku jakiejś małolacie. Kiedyś Regan zaniosła mu garniec zupy i kilka monet, co widać uznał za akt pojednania i od tej pory stał się całkiem sympatyczny, zdarzało się nawet, że pomagał jej w pracy. Tak od rana do późnego popołudnia z krótką przerwą na posiłek Regan opiekowała się roślinami. Wieczorami, gdy słońce już zachodziło szła do Mairy, potem razem udawały się na plażę by delektować się morzem, które kochały. Ciemną nocą wracały do małego domku, gdzie słabym piwem i chlebem witał je z uśmiechem siwy ojciec Mairy podpierając się jedną ręką na grubym badylu i jednej nodze. Z uśmiechem zjadały kolację i kładły się spać na cieniutkich siennikach. Tak wyglądał każdy dzień Regan w Werde, aż do dziewiątego dnia lipca, kiedy to elfka, obudziwszy się zlana potem w środku nocy postanowiła wybrać się na przechadzkę po uśpionym mieście. Delektując się nocą minęła największe źródło hałasu – pijacką oberżę „Złota ciżemka”, kilka starych kamienic, cichy zamtuz, na który starała się nigdy nie patrzeć, lazaret, rząd pojedynczych domów, rynek… i tak znalazła się na cichym brzegu. Od morza wiał delikatny wiatr niosąc ze sobą zapach soli i ryb, zabijając smród bijący z rynsztoków. W porcie były zacumowane cztery statki, falujące delikatnie na wodzie. Na najprostszej ścieżce na plażę leżało dwóch pijanych mężczyzn, Regan przezornie postanowiła ich ominąć i wybrała dziewiczą drogę przez krótki rząd względnie niskich krzaków. Podkasała suknię i utonęła pod krzewami ponad połową ciała. Nie było to jednak tak łatwe, jak jej się zdawało, w połowie drogi przerzuciła się na klęczki i podążała dalej. Kawałek przed samą plażą natknęła się na cichuteńką parę In flagranti, którą grzecznie przeprosiła z ogromnym rumieńcem na twarzy. Nie była nawet pewna, czy ją usłyszeli. Wreszcie wydostała się z krzaków i opadła z rezygnacją na miękki piasek. Oddychała głęboko spoglądając na miliardy gwiazd zawieszone nad jej głową, na jasnego księcia niebios – księżyc, podziwiała zawiłe konstelacje i zastanawiała się, jak można było stworzyć coś tak pięknego, nieskalanego absolutnie niczym, tajemniczego, nieznanego. Powiał mocniejszy wiatr, ogromna fala uderzyła głośno w gładki brzeg. Regan podniosła się i podeszła do wody, pozwoliła falom obmywać stopy i topić je w zapadlistym mule. Nagle wpadł jej do głowy szalony pomysł, obejrzała się dokładnie we wszystkie strony, czy plaża jest pusta i szybkim ruchem zrzuciła z siebie błękitną suknię. Pospiesznie weszła do wody po ramiona i delektowała się jej rozpustnie przyjemnym chłodem, zanurkowała na dłuższą chwilę, czuła jak włosy plączą się jej obok twarzy. Wynurzyła się, niezdarnie przepłynęła mały odcinek, zanurkowała znowu, kilka razy wystraszyła się jakiejś większej ryby. Kilkakrotnie powtórzyła te czynności, aż zrobiło jej się zimno i postanowiła wyjść. Jak najszybciej wybiegła z wody, rozejrzała się. „Całe szczęście, jest sukienka.” – pomyślała i podeszła kilka kroków do ubrania. „Dziwne, miałam wrażenie, że zostawiłam ją gdzie indziej.” – przeszło jej przez głowę, pochyliła się, prawie zacisnęła palce na materiale… hop! Sukienka znalazła się kilka metrów dalej, Regan podeszła, znów to samo, zdenerwowana łapała ją jeszcze kilka razy, za piątym razem rzuciła się na suknię, przygniatając ją do ziemi, z lewej strony usłyszała głośny wybuch śmiechu. Na schodkach prowadzących z jednego ze statków na podest siedziało kilku ubranych na marynarską modę mężczyzn, bez względu na wiek każdy z nich śmiał się tak samo głośno, jeden z nich miał wokół ręki owiniętą białą linkę.
- Paniusiu, może dołączysz do naszej wesołej kompanii? Nie pogardzamy nigdy towarzystwem tak zacnych pań. – wybąkał ochoczo jeden z najbardziej pijanych marynarzy chwiejąc się na stopniu i wymachując chlupoczącym gąsiorkiem zawierającym najpewniej mocny alkohol. (Ciąg dalszy w kolejnym poście)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Parabola dnia Sob 18:49, 20 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 18:50, 20 Mar 2010    Temat postu:

(ciąg dalszy) Regan nie odpowiedziała, tylko nie zwracając na nich uwagi wyprostowała się, odwróciła tyłem, odwiązała linkę trzymającą sukienkę i szybko narzuciła ją na odrobinę zmarznięte ciało. Odwróciła się napięcie i chciała odejść, gdy ktoś zawołał całkowicie trzeźwym głosem:
- Może jednak? – odwróciła się. Chciało jej się pić, zrobić coś szalonego. Kiedy ostrożnie do nich podeszła rozległy się gwizdy.
- Dawaj. – rzuciła, wyciągając rękę do czarnowłosego młodzieniaszka, który z zadowoleniem podał jej gąsiorek. Wychyliła i wychłeptała zeń kilka dużych łyków, w gardło momentalnie uderzyło ją gorąco mocnej wódki i specyficzny smak anyżu. Przełknęła trunek z trudem, odetchnęła głębiej kilka razy i wysapała:
- Cholera, cóż to za diabelstwo?
- Piołunówka. – odpowiedział z zadowoleniem młodzieniec.
- Mocna… ale dobra, dawaj jeszcze! – Regan oblizała się, zabrała wódkę komuś obok wychłeptała cały gąsior ku ogólnemu zdziwieniu marynarzy. Usiadła ciężko na samej górze schodów i raczyła się bez popitki mocnym smakiem alkoholu.
- Ach, jak chłop pije! Baba na schwał! – mężczyźni unieśli gąsiorki i butelki w geście uznania, gdy Regan z błogim uśmiechem na twarzy pochłonęła kolejny gąsiorek. Jej ostatnim wspomnieniem tamtej nocy były niebezpiecznie oddalające się gwiazdy.

Regan obudziła się na plaży z pustą butelką w dłoni, wydawało jej się, że czaszka jest o wiele za mała, by pomieścić tam mózg i niebawem jej wnętrze udekoruje piaszczyste wybrzeże – głowa po prostu jej pękała. Do tego nieznośnie bolały ją nogi, jakby całą noc przetańczyła, ale z suknią wszystko było w porządku, co dawało niemal stuprocentową pewność, że nie doszło do żadnych czynów, których by sobie nie życzyła. Świtało. Regan wstała z trudem i starając się doprowadzić swoje włosy do porządku rozejrzała się. Nigdzie w zasięgu wzroku nie było statku, na którym bawiła się poprzedniej nocy, widocznie, wyładowawszy towary odpłynęli. Była wdzięczna nowym kompanom, że zostawili ją na brzegu, a nie zabrali Bogu ducha winną dziewczynę gdzieś w nieznane. Postanowiła całkowicie wytrzeźwieć i wrócić z powrotem do normalnego trybu życia. Ten nagły przypływ szaleńczej weny niemal ją przerażał, oderwanie się choć na chwilę od rutyny było już dlań czymś nienormalnym i godnym potępienia. „Uczciwą pracą ludzie się bogacą.” – powtarzała sobie za każdym razem, gdy omijała narzucone sobie zasady. Po chwili refleksji skierowała się w stronę zapełnionego już targu. Na początku podeszła do stoisk z niezwykle drogą, ale równie piękną biżuterią przywożoną najpewniej z jednej z dalekich wysp na morzu pełnym dzikości i nie odkrytych obszarów. Obejrzała dokładnie wysadzane drogimi kamieniami bransolety ze srebra i ogromne pierścienie, przeszła do straganu obok i jej uwagę zwrócił od razu wąski kordelas w zdobionej delikatnymi runami pochwie, z rękojeścią zakończoną kulą z macicy perłowej. Przepchnęła się przez ludzi tłoczących się wokół stoiska i delikatnie wzięła w ręce broń – była dość lekka, idealnie wyważona, piękna, niemal stworzona do kobiecej dłoni, chociaż Regan nie znała się na broni i nigdy nią nie władała, poczuła, że musi to mieć, jakby od tego zależało jej życie.
- Mosterdzieju, ile za to? – zagadnęła śmiało śniadego sprzedawcę o mocno nalanej twarzy. Handlarz zmierzył ją ostrożnym spojrzeniem.
- Trzydzieści osiem denarów i dwanaście srebrnych groszy, młoda panno.
„Żegnaj. Nigdy nie będę miała takiej sumy, w całym żywocie nie widziałam na oczy więcej niż dziesięć denarów… Mam jednak pomysł.” Regan zatrzepotała rzęsami i ukradkiem strąciła ze stołu związane drutem bełty.
- Czy coś nie upadło? – kokieteryjnie skinęła głową, zaczekała, aż sprzedawca schyli się, by podnieść pociski, szybko porwała kordelas nieopatrznie szarpiąc obrus, z którego spadły wszystkie towary i nie zastanawiając się długo uciekła w tłum, popychając dzieci, wytrącając kosze pełne owoców i ryb z rąk wystraszonych kobiet.
- Złodziejka, chędożona złodziejka! Wracaj tu dziewko! Łapać ją, łapać! – wrzeszczał handlarz próbując jednocześnie ratować cenne przedmioty umazane błotem. Biegła właśnie w stronę znajomych kamienic, gdy ktoś złapał ją za rękę, spojrzała – wysoki, młody mężczyzna z okoloną mysimi włosami trójkątną twarzą.
- Tutaj, panie, tutaj! – krzyknął i jedną ręką pomachał do handlarza, który rzucił się w ich stronę.
- Puść mnie. – warknęła Regan szarpiąc dłonią. Miasto było bezpieczne również dzięki surowym karom nawet za mniejsze przewinienia - za kradzież jedna mogła być kara – odrąbanie nadgarstka. Nieznajomy nie rozluźnił uścisku, nawet go wzmocnił.
- Puść mnie… błagam. – wyszeptała szarpiąc go za skraj beżowego kubraka, kupiec zbliżał się co raz bardziej. Mężczyzna odwrócił głowę i Regan po raz pierwszy spojrzała mu w oczy, oczy koloru mocnego piwa. Poczuła, że po policzkach spływają jej łzy.
- Błagam… - wyszeptała cicho. Nieznajomy puścił jej dłoń, spojrzała na niego ponownie, tym razem z bardzo bliska, w rozszerzonych źrenicach ujrzała swoje odbicie.
- No uciekaj już! – warknął mężczyzna i popchnął w stronę kamienic. Regan odbiegła kilka kroków, ostatni raz spojrzała za siebie, handlarz bronią szamotał się już z nieznajomym ku ogólniej uciesze gawiedzi, nie miała czasu znowu się obejrzeć, gdy jakaś kobieta wrzasnęła przeciągle, a przez tłum przebiegł nieprzyjemny szmer. Pobiegła prosto do domu, przywitała ojca Mairy i opadła na cienki siennik ułożony obok małego paleniska. Ogrzała dłonie, otarła z twarzy pot i zorientowała się, że po raz pierwszy nie poszła do pracy. Opuściły ją jednak wszystkie siły, mimo największych starań nie mogła wstać. Przed oczami miała swoje odbicie w oczach wybawiciela, odbicie o wymownym wyrazie, którego nie potrafiła rozszyfrować.

Wybierając się na wieczorną przechadzkę w stronę plaży minęła składaną szubienicę. Tak, jak inne śmiercionośne narzędzia, rzadko pojawiała się ona w mieście. Tym razem jednak jej pętla była zaciśnięta na szyi jakiegoś nieszczęśnika. Regan spojrzała nań i odruchowo ścisnęła się za gardło – wisielec był ubrany w beżowy kubrak, jego głowę otaczały aureolą rozwichrzone mysie włosy. Nie umknął jej uwadze pewien szczegół – biedaka pozbawiono przed śmiercią prawego nadgarstka.


ROZDZIAŁ VII


Była wigilia Beltane. Ostatni dzień aprilisu. Płonęły ogniska. Setki ludzi na leśnych polanach nasączonych lekką morską bryzą, a wśród nich złotowłosa panienka w chabrowej sukience. Wino dobrej daty zaczęło mroczyć mózgi i rozmywać kontury, wianki wpadały w płomienie. Kiedy stała pod pokrzywionym iglakiem z opatulonym sznurem gąsiorkiem w ręku, podszedł do niej ciemnowłosy młodzieniec. Nie przyglądała się nawet jego twarzy, bladej w półmroku. Nie powiedziała ani słowa, gdy bezceremonialnie chwycił ją za rękę. Ani potem, gdy upadła na posłanie z miękkiego mchu i mimowolnie liczyła porastające korę drzewa hubki. Ktoś głośno śpiewał, czyjś krzyk rozdarł nocny żar. Była wigilia Beltane.

Pianie koguta rozbudziło Regan na dobre. Głowa pulsowała jej tępym bólem, świtało, w oddali dogasały ostatnie ogniska, w lasku panowała niemal absolutna cisza. Dziewczyna podniosła się z ziemi i narzuciła na nagie ciało karminową suknię. Na odchodne rzuciła krótkie spojrzenie na towarzysza tejże nocy - na posłaniu z cienkiej trawy spoczywał niski gołowąs z krótkimi włosami w brązowym odcieniu. Regan unikała sytuacji, w których ktoś mógłby „nastawać na jej cnotę”, jednakże w Beltane robiła wyjątek. Było to coroczne święto rozkwitu, okoliczne panny (kawalerowie również, zapewne) cały rok odliczały dni do tej daty, był to bowiem wieczór całkowitego rozluźnienia obyczajów, biedne dziewuchy biegały tam, by znaleźć sobie męża, który wyrwałby je z chłodnych objęć nędzy, a córusie bogatych kupców wymykały się chyłkiem, znużone trzymaniem cały rok w domu i gubiły wianki z kim popadło. Całość była okraszona śpiewem, tańcem wokół wielkich ognisk i dobrym trunkiem. Regan ruszyła wąską ścieżką w stronę wyjścia z lasu, pierwsze pary powolutku wyłaniały się spośród drzew. Po nocnych uciechach większość wracała do swoich zajęć i nie wspominała nikomu o swoich harcach. Wszyscy woleli udawać, że wcale na coś takiego nie czekają.
Drzwi na lichawych zawiasach trzasnęły o framugi, gdy Regan weszła do niewielkiej chatki. Czekał ją kolejny pracowity dzień.

Minęły trzy święta Beltane. Elfka siedziała w karczmie popijając z kufla chłodne piwo i podpierając brodę dłonią. Był gorący wieczór. Regan zanurzyła palec w delikatnej pianie i nakreśliła na brudnym blacie stołu szereg dziwacznych znaków. Przez chwilę podziwiała w milczeniu swoje dzieło i zabrała się do obserwowania gości. W centrum izby, przy największym (i najczystszym) stole ulokował się niewielki pluton żołnierzy z lokalnej strażnicy. Klepali po tyłkach służebne dziewki, które biegały w te i we w te z jadłem i napitkiem, wyśpiewywali sprośne piosenki, od których uszy więdły nawet rybakom, którzy właśnie z owych słynęli i oczywiście zachwalali swe szlachetne czyny (w większości wyssane z palca) i urodę pięknych dam, wraz ze szczegółami, rzecz jasna, wywołując tym kraśne rumieńce na licach rozchichotanych podlotek, tych młodszych, ulokowanych na okolicznych zydlach i tych starszych, wdzięczących się nachalnie w stronę wojaków. Na sali znajdowało się również kilku mieszczan, chłopów, kupców, przekupek, obiboków, giermków, dwóch milczących zakonników, jeden podejrzanie wyglądający człek w kapturze (obowiązkowa nuta tajemnicy; nie zdarzyło się nigdy, by w karczmie nie przesiadywała chociaż jedna osoba kompletnie nie wzbudzająca zaufania), oraz portowa prostytutka bez ręki, głaszcząca burego kota. Wtem do karczmy wkroczył wysoki mężczyzna w asyście dwóch parobków. Gospodarz wyskoczył zza kontuaru jak oparzony i wskazał mu ławę na końcu izby. Pachołkowie dosiedli się do świty okolicznego chłopstwa.
- Największą porcję małży, panie gospodarzu. – rzucił od niechcenia jegomość i wręczył mężczyźnie obficie wypchany mieszek, brzęk monet obijających się o siebie w skórzanym woreczku słychać było w każdym zakątku pomieszczenia. Właściciel skłonił się, wydał polecenie jednej z dziewcząt i powrócił do stolika.
- Mosterdzieju, długoście zabawion w Werde? – zapytał karczmarz, ukradkiem wycierając ze stołu najbardziej widoczne plamy.
- Niedługo. – odparł niezbyt grzecznie obcy. Mówił z nieznanym Regan akcentem. Postanowiła przyjrzeć się nieznajomemu. Widziała go już wcześniej, była tego całkowicie pewna. Nagle ją oświeciło. Był to siostrzeniec grododzierżcy miasta, to tłumaczyłoby zachowanie oberżysty i zainteresowanie gości gospody. Widziała go na jednym z uroczystych festynów, startował w turnieju jazdy konnej. Trzeba było przyznać, że nie miał w tym sobie równych. A wzdychały za nim tutejsze dziewki! Och, jakże wzdychały! Bo i było za czym. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, był wysoki i krzepki, z racji wysokiego urodzenia ubierał się w najlepsze szaty, na głowie nosił niezwykle dworski płaski kapelusz z szerokim rondem i pawim piórem, czarne fale spływały mu niemal do ramion, twarz miał zawsze idealnie ogoloną, głos głęboki i donośny, oczy błyszczące i filuterne, jedynym, co mogło go szpecić były liczne bruzdy powstałe zapewne w czasie częstego wykrzywiania twarzy w nieładne grymasy. Mężczyzna bardzo rzadko się uśmiechał, żeby nie powiedzieć, że nie uśmiechał się wcale, ale gdy już mu się to zdarzyło, mógłby mieć niemal każdą kobietę. Ale przystojny arystokrata nie odczuwał absolutnie żadnego pociągu do kobiet. Było to niejednokrotnie obiektem wyszukanych plotek w całym mieście. Mówiono, że jest ponoć niechutliwy, bądź grzesznie sądzi o osobnikach własnej płci, a trzeba wiedzieć, że jedno i drugie było w owych czasach wielką obelgą. Oberżysta postawił na jego stole wielką misę małży.
- Życzy sobie pan czegoś jeszcze? – spytał przymilnie karczmarz.
- Piwa. Posiadam się w nadziei, że nie chrzcicie owego, panie gospodarzu? – gość spojrzał przenikliwie na dygoczącego ze strachu staruszka. Dolewanie wody do piwa było procederem wielce niestosownym, ale powszechnym, w tym mieście rzadko wykrywanym, choć karanym.
- Ależ nnnie, oczywiście, że nie. – wymamrotał tamten i nerwowo wytarł dłonie o utytłany fartuch. - Halszka, piwa tam! Tego z bukowej beczki z pieczęcią! - Halszka uwinęła się szybko, stawiając kufel przed gościem nie omieszkała uświadczyć go widokiem większości zawartości swojego dekoltu i była niemile zaskoczona, gdy przystojny klient nie uszczypnął jej w pośladki. Regan obserwując tą scenę zaśmiała się i podniosła z ławy. Męczył ją już zapach pieczonej cebuli, mokrych szmat i tytoniu. Ubrała cienki płaszcz z kapturem w kolorze ciemnego granatu i po cichu wyszła na powietrze. Był to jeden z chłodniejszych wieczorów w ciągu ostatnich dni. Było względnie cicho, więc musiało być już późno.
- Maira pewnie już wróciła. – pomyślała Regan naciągając kaptur na głowę, marzyła jej się pajda świeżego chleba z konfiturą i kufel kompotu, który przygotowywał ojciec Mairy. Przemykała szybko, wyuczoną trasą między uliczkami, omijając ciemne zaułki, w których mogłoby ją spotkać coś nieprzyjemnego. Była już niedaleko od domu, mijała właśnie miejsce, w którym codziennie stacjonował kram lokalnego rzeźnika, gdy usłyszała dochodzący z ciemnej alejki dziewczęcy pisk. Najpierw pomyślała, że to jakaś figlująca para zakamuflowała się gdzieś pomiędzy stertami cegieł, ale moment później zza rogu doszedł doń głuchy odgłos uderzenia i kolejny wizg. Ostrożnie zajrzała w uliczkę. Mniej więcej w połowie ślepej alei stały dwie kobiety, na oko zwykłe wieśniaczki, na ziemi leżała w pozycji embrionalnej młodsza dziewczyna, elfka nie widziała jej twarzy. Wieśniaczki okładały ją ciężkim cepem i drewnianą belką, wyrwaną najpewniej z którejś ławy przy placu (wandalizm był bowiem często spotykany w tamtej okolicy, oprócz niszczenia własności publicznej, „złota młodzież” uwielbiała smarować niezwykle trwałymi farbami obelżywe hasła i świńskie malunki na ścianach świątyń, oberży i domostw). Regan nie mieszała się do sporów tego typu. Trzeba było przyznać, że trochę się tego bała. Już miała odejść i udać, że całego zajścia nie widziała, kiedy usłyszała przeciągły jęk:
- Zostawcie mnie, zostawcie… - głos wydał jej się znajomy. Po chwili już wiedziała – Maira. Zbiegi okoliczności już tak długo ją omijały, a dopadły w najmniej odpowiednim momencie, jak to zwykle bywa.
- Gamratko chędożona! Dziwko! Suko! Ja Ci dam mojego chłopa bałamucić! Już Ty mnie popamiętasz czarcia kochanico! – po każdym słowie następowało uderzenie cepa i belki. Regan nie myśląc długo wbiegła w uliczkę i rzuciła się na kobietę z cepem. Przygwoździła ją do ziemi i z całej siły uderzyła głową, zadzwoniło jej w uszach, ale nie straciła przytomności. Przeturlały się kawałek, szamocząc się, najwyraźniej towarzyszka wieśniaczki była zbyt zaskoczona całym zdarzeniem, by zainterweniować lub po prostu zbyt nierozgarnięta. Regan prędko przeturlała się nad kobietę, na oślep uderzyła głową, potem zaciśniętą pięścią. Z daleka było słychać przyspieszone kroki.
- Inga, belą! Belą! – wrzasnęła niewyraźnie wieśniaczka, plując krwią. Inga wzięła potężny zamach i grzmotnęła Regan prosto w potylicę. Elfka padła bez świadomości na ubłocony bruk. Księżyc we wszystkich fazach i stado delfinów, których nigdy w życiu nie widziała, zamigotały jej przed oczami. Ciemność i stado pędzących gwiazd na wierzchowcach komet.

Dziewczyna obudziła się w miejskim lazarecie, poznała budynek po bielonych wnętrzach i znajomym zapachu substancji odkażających. Leżała na grubym sienniku przykryta czystym pledem.
- Słyszysz mnie? – nad jej twarzą nachylała się starsza pielęgniarka z nieładnymi krostami na brodzie. Regan spróbowała potwierdzić kiwnięciem głowy, ale coś tak okropnie szarpnęło ją w okolicy szyi, że aż skrzywiła się z bólu.
- Nie, nie ruszaj się. Ktoś uszkodził ci kręg szyjny, skórę miałaś mocno poharataną... – kobieta zamyśliła się na moment. – Jeden kręg więcej, a byłabyś sparaliżowana po kres swych dni. Miałaś szczęście, dziewczyno. – pielęgniarka dotknęła ramienia Regan, uśmiechnęła się.
- A Maira? – wyszeptała elfka. – Ta dziewczyna ze mną? Żyje?
- Żyje, również los jej sprzyjał. Pozostanie tu trochę więcej czasu niż ty, ale myślę, że nic jej nie będzie. Dobrze, że nie szaleje na razie żadna zaraza, w takim wypadku nie byłoby tu dla was ani miejsca na odpoczynek ani tym bardziej lekarstw. – oparła staruszka. Elfka była ciekawa, kto przytargał je do szpitala. Ale ta kwestia pozostała niestety tajemnicą. Na zawsze.
Regan wyczuła jak ciągną ją za skórę grube szwy z szewskiej dratwy. Piekła ją cała twarz. Szyję miała uwięzioną w niezwykle grubym bandażu tak, że nie była w stanie odwrócić głowy. Tym sposobem, plując sobie w brodę za głupotę i jednocześnie gratulując sobie odwagi, widziała tylko biały sufit.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 22:11, 20 Mar 2010    Temat postu:

Musisz dać mi trochę czasu, bo zanim ja to przeczytam, to ho ho... xd

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 11:35, 21 Mar 2010    Temat postu:

Dobrze, poczekam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yume
Radioaktywna
Radioaktywna



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 1456
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Książkoland
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 15:02, 21 Mar 2010    Temat postu:

Od groma czytania, więc lepiej było wrzucić jeden rozdział, bo jesteśmy forum raczej leniwym. xD

Cytat:

- Ojciec, przecież ja żem wasza. - zaśmiała się dziewczynka.

Zdanie winno wyglądać tak:
-[spacja]Tekst[spacja]-[spacja]tekst[kropka]
lub
-[spacja]Tekst[kropka][spacja]-[spacja]Tekst[kropka]
W Twoim przypadku proponowałabym to drugie, bo namiętnie stawiasz te kropki. ;P
Cytat:

- Zostawiam tatkę, bo tatko zły. - Józefina fuknęła, wyszła na podwórko.

,,Józefina fuknęła i wyszła na podwórko." lub ,,Józefina fuknęła wychodząc na podwórko."
Ten przecinek urywa płynność w czytaniu.

Cytat:
"Ja nie ichnia, ja wezmę Barta konia i ucieknę stąd, do zakonników, do miasta, gdziekolwiek, ale tu już nie będę..."

,,konia Bartka" Chyba tak będzie ładnie wyglądać, jeśli piszesz dawnym językiem, ale tu nie jestem pewna. ^ ^
Cytat:

- Regan. - dziewczyna wystawiła po chłopsku rękę do uściśnięcia.

Patrz pierwszy błąd.

Cytat:
a tamtejszy karczmarz, mimo, że już niemłody to siłę w rękach ma...

Cytat:
Faktycznie, przy tylnej furcie czekał na załadowanym wozie syn grabarza, tyle, że "synek" miał około trzydziestu pięciu lat i aparycję zbira z byle podgrodzia.

Między wyrażeniami ,,mimo że/iż" oraz ,,tyle że" nie stosuje się przecinków.
Cytat:

Opieka nad roślinami szła jej bardzo dobrze, i jej i zielonym przyjaciołom wychodziło to na plus.

,,(...)szła jej bardzo dobrze. I jej, i zielonym przyjaciołom..."
Cytat:


Ze zdziwieniem zauważyła również, ze miała inaczej zasznurowaną bluzkę,

Kropka uciekinierka.

Cytat:
Tak od rana do późnego popołudnia z krótką przerwą na posiłek Regan opiekowała się roślinami.

,,do późnego popołudnia, z krótką przerwą na posiłek, Regan opiekowała się roślinami."
Przecinków w paru miejscach brak, ale nie pozbawię szakali tej przyjemności. xD

Ogólnie tekst jest super. Podoba mi się pomysł, choć nie rozumiem czemu opisujesz wszystko po kolei i nie wiem do czego to zmierza.
Poza tym, jeśli nie wstawiaj tak dużej ilości rozdziałów na raz, bo (po pierwsze) wszystko zaczyna się po jakimś czasie mieszać, a po drugie - Regan przeżyła tyle nieszczęść, że niewiele brakuje jej do tzw. limitu, gdzie już się na nieszczęścia życiowe patrzeć nie chce, a co za tym idzie, tekst przestaje być atrakcyjny dla odbiorcy.
Co do wulgaryzmów i scen erotycznych (mam nadzieję, że nie będę się musiała powtarzać xD), tak na dobrą sprawę to nie brożka administracji, jeśli chodzi o teksty literackie, czy użyje ktoś wulgaryzmów (Bo załóżmy, że mamy tekst o narkomanach i on wypowiada się: ,,Och! Motyla noga! Oddaj mi moje dragi!" - brzmi to co najmniej śmiesznie, a autentyczności w tym brak zupełnie.), czy scen erotycznych. To, że ktoś wstawia coś w swój tekst to podchodzi pod miano (jak to ładnie ktoś określił) ,,odwagi cywilnej autora". Oczywiście my, jako administracja, możemy się wtrącić jeśli cała ta otoczka wychodzi ponad jakąś kulturę, wciskanie gdzie się da wulgaryzmów, czy erotyzmu - bez przesady. :hamster_explain:
Teraz jeszcze trochę posmęcę na temat mojego, skromnego zdania... xD
Osobiście rozwalił mnie ten fragment:
Cytat:
- Ochędoż się skurwielu!

Strasznie podobała mi się akcja w zamtuzie i w ,,klasztorze". ^ ^
Już mniej na końcu, bo jakoś mi się tekst zaczął dłużyć. Te całe nieszczęścia i spieprzone życie. Taaaa...
Ogólnie: czekam na ciąg dalszy! :hamster_evil:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 18:02, 21 Mar 2010    Temat postu:

Dziękuję za ocenę mojej pracy :-) Błędy poprawię w najbliższym czasie. Mam tylko takie pytanie do Ciebie... bo sama nie wiem już, co mam zrobić. Mówisz, że nie wiem do czego zmierzam z tym opowiadaniem. Rzecz w tym, że sama mam kłopot z tym, jak poprowadzić je dalej, ponieważ nie chcę przekroczyć właśnie rzeczonego "limitu", a nie chcę nudzić. Jednych zadowala co prawda szybka akcja, ale są i tacy, którzy wolą te spokojniejsze rozdziały, jak to mówią, wszystkim się nie dogodzi, ale w**rwić można wszystkich (w moim przypadku zanudzić akurat).
Proszę więc o jakieś ewentualne rady, bardzo proszę.

A co do spieprzonego życia głównej bohaterki, to wcale nie twierdzę, że całe takie będzie, nie można popadać w skrajności ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yume
Radioaktywna
Radioaktywna



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 1456
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Książkoland
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 20:27, 21 Mar 2010    Temat postu:

Kochanie, przede wszystkim musisz sobie uświadomić, że nie piszesz dla wszystkich. To, tak samo jak reklama, ma konkretnych odbiorców. Musisz się zastanowić: co chcesz napisać, jaki ma być koniec (tutaj możesz sobie zrobić burze mózgu, z kimś kto przeczytał lub sama, i zapisz sobie w formie mapy myśli, a potem będziesz eliminować zakończenia, ach! i nie przejmuj się jeśli wyjdzie Ci z burzy coś dziwnego np. że bohaterka zostanie ogórkiem xD, to też możesz pod jakimś kontem rozważyć), jak chcesz poprowadzić akcję (w tym opowiadaniu musisz się zastanowić jak ,,upchnąć" jej przeżycia w coś konkretnego) i dla kogo chcesz to napisać, inaczej przedstawisz to dziewczynie (tutaj wypadało by wprowadzić jakiś potencjalny obiekt westchnień, a potem możesz go zabić <3 [tylko jak będziesz pisać dla Yumki to podam Ci jakich facetów lubię i stworzysz mi ładnego bisha ^o^] i ona może się mścić, a dalej możesz ją ukatrupić w świetle chwały xD ach, ten mój optymizm), a inaczej przedstawisz chłopcom (tutaj dokładniejsze opisy dziewcząt i różnorakich broni, oraz oczywiście duuużo akcji [tyle, że bez takich dramatów, bo wyjdzie Ci wyciskacz łez, a panowie tego nie lubią]).
To tak ogólnikowo, jeśli chcesz żebym pomogła Ci wymyślić coś konkretnego to zapraszam na gg. ;p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Śro 0:08, 24 Mar 2010    Temat postu:

Wezmę to pod uwagę. Ktoś jeszcze ma jakieś sugestie?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szakala
Latająca nad ziemią



Dołączył: 30 Gru 2009
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Wrocławia
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 20:53, 28 Mar 2010    Temat postu:

Yumaas, dzięki Ci, że nie pozbawiasz mnie przyjemnośći przecinkowania i kropkowania xD

Hmm... Najpierw sprawdzę to na swoim kompie. Dopiero wtedy wrzucę poprawki ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Śro 19:50, 07 Lip 2010    Temat postu:

Prezentuję szanownym użytkowniczkom i użytkownikom rozdział ósmy.

ROZDZIAŁ VIII

Hamak z konopnych sznurów kołysał się łagodnie w rytmie wybijanym przez fale na ścianach drewnianej łajby. Statek zakolebał się mocniej i kaganek stojący na przegnitej półce upadł na ziemię. Brzęk metalu wyrwał Futurę ze snu o zielono-złotych barwach i zapachu igliwia. Piasek był gorący. Dziewczyna przekręciła się na bok i sięgnęła po świecę, tuż obok chrapał na swoim hamaku stary bosman, a na nim szary kocur za nic sobie mając harcujące dokoła myszy. Futura postawiła kaganek na miejscu i gorączkowo zacisnęła powieki. Wyczekiwała z niecierpliwością, pragnęła powrócić do pięknego snu, w którym wpatrywała się w błękitne niebo, przeliczając zbyt szybko przepływające cumulusy o iście fantastycznych kształtach, wtapiając jedną dłoń w parzący piach pełen igiełek i twardych owoców ostrych krzewów, drugą natomiast zaciskając na delikatnej skórze anonimowego bóstwa o dźwięcznym śmiechu słyszalnym z oddali. Przyszło upragnione zapomnienie. Tym razem jednak wisiała nad przepaścią, trzymając się niewidzialnych lin. Miała ramiona rozpostarte niczym wzlatujący orzeł. Chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle zalewany falami lodowatego powietrza. W oddali dostrzegła iskrzący się rozbłysk wody. Przenikliwy krzyk. W ustach poczuła sól.

Pobyt Regan w szpitalu ciągnął się jej niemiłosiernie. Rany goiły się ładnie i w szybkim tempie, było więc duże prawdopodobieństwo, że rękodzieło wieśniaczek nie pozostawi na jej ciele szpecących śladów, jednak perspektywa kilkutygodniowego chodzenia okutaną bandażami wydawała się dziewczynie niezbyt pociągająca. Stan Mairy również miał się ku dobremu, ogrodnik z którym pracowała Regan regularnie odwiedzał ją i donosił bigos robiony przez jego sympatyczną żonę. Po kilku kolejnych dniach elfka opuściła lazaret i powróciła do małego domu w zaułku. Odpoczęła jeszcze kilka dni i powróciła do swoich stałych zajęć. Ostatnimi czasy brakowało jej tej na dłuższą metę nużącej rutyny, brakowało tych popołudni spędzanych z dłońmi w żyznej ziemi i spokojnych wieczorów na nadmorskiej plaży. Maira powróciła niebawem do domu i obydwie oddały się bez reszty swojej pracy, by zapomnieć o tych przykrych wydarzeniach. Tak minął miesiąc spokojnej egzystencji.
Miasto Werde słynęło z dobrze rozwiniętego handlu, zwłaszcza wodnego. Kramarze oferowali towary niemal z całego kontynentu, a także z okolicznych wysepek niedostępnych dla przeciętnego człowieka. Kunsztownie wykonana broń, biżuteria i sukno kusiły nie tylko bogaczy, ale i potencjalnych złodziei, o czym Regan miała szansę przekonać się na własnej skórze, gdyż sama uległa tej nieszczęsnej pokusie. Z tego właśnie powodu rzadko bywała na targu, wolała nie kusić losu na swoją niekorzyść. Piękny kordelas, który niegdyś ukradła spoczywał spokojnie ukryty pod siennikiem na jej łóżku. „Co się stało to się nie odstanie.” – mówiła sobie, ale ilekroć chciała go stamtąd wyjąć, sumienie kąsało ją tak okropnie, że natychmiast tego zaprzestawała. Co pół roku odbywał się jednak wielki jarmark trwający tydzień, na który dziewczęta zawsze przychodziły, ponieważ prócz kupieckich kramów można było tam zastać również trupy wykwalifikowanych cyrkowców. Była to nie lada gratka, a strudzonej pracą gawiedzi była potrzebna odrobina rozrywki na nieco wyższym poziomie niż alkohol, sprośne śpiewki i obmacywanie wszystkich możliwych kobiet. Tak więc późnym rankiem dziewczęta zapakowały do sakiewek trochę oszczędności i wyruszyły żwawym krokiem na targ, dzierżąc w dłoniach puste wiklinowe kosze i wpadając od razu w tłum zmierzających tam ludzi. Gdy dotarły na miejsce Maira udała się swoim zwyczajem na stoisko z suknem, natomiast Regan zapragnęła obejrzeć najnowszy występ cyrkowców, których ujrzała już z oddali ze względu na drewniane szczudła, na których lubili się poruszać. Z trudem przepchała się przez rozentuzjazmowany tłum i z iskierkami w oczach, niczym małe dziecko przyglądała się niezwykłym akrobacjom. Po zakończonym przedstawieniu hojnie sypnęła groszem do wnętrza chusty, którą z upodobaniem podstawiała wszystkim pod nos skośnooka tancerka o wyraźnie północnym akcencie. Regan uwielbiała patrzeć na ich występy, kiedy była młodsza marzyła nawet o tym, żeby zostać tancerką właśnie w takiej grupie… odziać się w zwiewne szale i kuse sukienki z frędzlami… upiąć włosy grzebieniem z barwionej kości i wyginać się mocno w rytm bębna i tamburyna o dźwięcznych blaszkach. Kiedyś miała to wszystko… oprócz bębna i tamburyna.
Kiedy pokaz się zakończył, a trupa udała się na napitek, Regan zaczęła po kolei przyglądać się zawartości straganów, do czego zachęcała ją brzęcząca przy pasku sakiewka. Na stoisku z najtańszą biżuterią, tą wykonaną z drewna, drobnych muszli lub najgorszej jakości żelaza, zakupiła kilka żelaznych bransolet i dosyć drogie klipsy ze spiralnie skręconych muszli piaskowo-perłowej barwy. Elfce dość rzadko zdarzały się ekscesy polegające na roztrwanianiu pieniędzy na niepotrzebne lub niepraktyczne przedmioty, czasem jednak zapominała o własnej zasadzie i szastała monetami na prawo i lewo, niejednokrotnie z negatywnym skutkiem w postaci soczystego poczucia winy bądź tygodniowego niedożywienia. Następne rzucił jej się w oczy kram z suknem i gotowymi strojami. Było to jedno z największych stoisk na całym targu. Biedne mieszczki i bogate żony kupców biegały od stolika do stolika i w maleńkim zwierciadle (bowiem lustra były niebotycznie drogie) przyglądały się swoim odbiciom w różnokolorowych sukniach, plotkując jednocześnie i sto razy zmieniając ułożenie materiału. Mężów wysyłały wtedy zazwyczaj na napitek, a ci, którym nazywano zostać i tak prędzej czy później czmychali do karczmy, znużeni ciągłymi przymiarkami. Dziewczyna zafundowała sobie dość ekstrawagancką sukienkę – spódnicę i gorsetową górę sięgającą piersi w kolorze wina wraz z białą bluzeczkę z cienkiego lnu, której rękawki opierały się na samych końcach ramion. Całość prezentowała się świetnie, kosztowała jednak dość dużo, więc w skórzanym woreczku pozostało jedynie kilka monet mniejszego nominału. Regan włożyła elfiej pomocnicy do ręki dwie monety jako symboliczną zapłatę za dokonanie odpowiednich poprawek i pomoc w wyborze. Poza tym młodziutka dziewczyna wydała jej się sympatyczna. Kiedy ujrzała leżące na dłoni pieniądze uklękła przed Regan.
- Dziękuję, łaskawa pani, dziękuję! – zaszlochała. Zszokowana Regan zrobiła błyskawiczny krok w tył.
- Wstań, głupia dziewucho! – warknęła. Nic nie denerwowało jej bardziej niż brak godności. Regan czmychnęła szybko ze stoiska by nie dołożyć jej kilku niemiłych słów na dokładkę. Niegdyś elfy były najbardziej szlachetną i uprzywilejowaną nacją. Teraz były na równi, a może nawet niżej niż człowiek, który postanowił po uprzednim zmniejszeniu ich liczebności je „udomowić”. Ludzie nie lubili konkurencji, nawet jeśli im ona nie zagrażała, elfy były bowiem przeciwne wojnom i nigdy ich nie wszczynały. Kiedy jednak ludzie postawili się ponad prawem, rozpoczęli najazdy na ich miasta i pogromy zasymilowanych pobratymców we własnych okolicach, elfy stały się całkowicie bezwzględne i pozbawione litości, aż wytępiono je niemal do nogi, przy życiu pozostali jedynie ci, którzy zgodzili się na poniżanie w roli sługi człowieka, a takich było niewielu. I tak rosły kolejne pokolenia elfów pozbawionych godności, co raz bardziej podatnych wpływom człowieka i jego „łaskawej” jałmużnie.
Pod jednym z namiotów zgromadził się tłum gapiów. Gdyby byli to sami mężczyźni byłoby oczywistością, co się tam odbywa. Jednakże widząc tam również kobiety i dzieci, dziewczyna postanowiła podejść i sprawdzić, co wywołało takie zainteresowanie. Na podwyższeniu stał starszy, szczupły mężczyzna o niemiłej twarzy, dzierżący w dłoni nahaj usłany gdzieniegdzie drobnymi kolcami. Obok niego w kilku krótkich rzędach klęczeli ze skrępowanymi rękami niewolnicy, kobiety osobno, mężczyźni osobno. Specyficzni, o ciemnych włosach, skórze, oczach, zdradzających południowe pochodzenie. Saraceni, tak nazywano tych ludzi, zapewne jeńcy wojenni, bądź ofiary najazdu za kolejnymi bogactwami. Posiadanie i handel niewolnikami były surowo zakazane i karane śmiercią, chociaż wyżsi rangą urzędnicy państwowi, najbogatsi kupcy, cała elita, a nawet sami królowie, posiadali czasem i kilkudziesięciu niewolników. Z powodu grożących kar takie kramy znikały z każdego targu po jednym dniu i podróżowały incognito by trudno było je wytropić, stosowano różne techniki jak wymienianie się „towarem”, pozostawianie w wybranych domach całych gromad i tak dalej. Regan nie znała się na tym jednak i chyba nie chciała się znać. Wprowadzony zakaz był jednak bardzo łatwym sposobem na pozbycie się niechcianych osobistości. Podstawiano wtedy do domu tego ważnego człowieka, niewolnika jako zwykłego wieśniaka, prostego, ale wolnego sługę. Następnie „przez przypadek” odkrywano tożsamość sługi, a właściciela oskarżano o niewolenie nieszczęśnika i tak osobistość legalnie i w świetle prawa znikała z tej ziemi. Był to wyłączny powód ustanowienia tego zakazu. Regan ze smutkiem przyglądała się niewolnikom. Południowe kobiety starały się uśmiechać, wypinały do przodu kształtne piersi i zachęcająco trzepotały długimi rzęsami. Wszystkie wolały bowiem trafić do najgorszego burdelu (co raczej im nie groziło, gdyż Saracenki najczęściej zostawały kurtyzanami z najwyżej możliwej półki) niż żyć w niewoli, w której były bezustannie bite i poniżane, a gwałty były na porządku dziennym. Handlarz zakończył krótki pokaz polegający na wychłostaniu nahajką jednego z niewolników, który zatoczył się i plasnął z podestu prosto w cuchnącą breję. Następnie mężczyzna sprowadził wszystkich z podestu i postawił na ziemi, żeby każdy „mógł dokładnie obejrzeć towar” – jak plugawie zarechotał. Większość gapiów z wyrazem ciekawości na twarzy wlała się do środka. Regan poszła za ich przykładem. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała w stronę zakątka, w którym siedziały małe i większe dzieci o zalęknionych oczach, kiedy tylko jednak zrobiła krok w ich stronę wszystkie uciekły za podest. Skierowała się więc w inną stronę. Nieopodal klęczał rząd dosyć młodych mężczyzn. Jej uwagę zwrócił jeden z nich. Nie myśląc długo, nawet nie zastanawiając się dlaczego to robi, sięgnęła do kosza po jabłko. Wolnym krokiem podeszła i przykucnęła przed Saracenem. Mężczyzna spojrzał na nią oczami pozbawionymi litości, czy żalu. Była w nich tylko złość, a nawet nienawiść. Regan sprawdziła, czy handlarz nie przechodzi niedaleko i nachyliła się w jego stronę.
- Jak masz na imię? – spytała.
- Zafir. – warknął mężczyzna nie spuszczając z niej rozzłoszczonego spojrzenia.
- A więc Zafirze, schowaj je dobrze. – wyszeptała mu do ucha i wcisnęła w skrępowane dłonie niewielki owoc. Złość ustąpiła bezbrzeżnemu zdziwieniu.
- Dzij-kuje. – wymamrotał z wyraźnym trudem. Ten język wyraźnie był mu obcy. Wymówił to słowo tak, jakby sam wydźwięk kaleczył mu wargi. Regan uśmiechnęła się, wstała i prędko wyszła z namiotu, odetchnęła. Wtem przeszedł obok niej właściciel miejscowego burdelu, prowadząc za sznur jak na smyczy, sześć niewolnic, w tym jedną na oko dziesięcioletnią. Nagle z namiotu wypadł mały chłopiec. Krzyknął coś i chwycił za spódnicę jedną z kobiet. Zaczął płakać i na kolanach błagać mężczyznę mieszaniną języków, Regan niewiele zrozumiała poza tym, że kobieta była bez wątpienia jego matką. Wzburzony handlarz wybiegł przed namiot, chwycił chłopca za ramię i przepraszając właściciela burdelu począł szarpać dzieckiem i odciągać je pod baldachim. Ten jednak wierzgnął silnie nogami, ugryzł handlarza w rękę i na powrót uchwycił się matki. Handlarz zamachnął się i smagnął go nahajem po twarzy. Z policzka pociekła krew, chłopiec upadł z płaczem na ziemię, ściskając ranę. Kobieta upadła na kolana, nieludzką wręcz siłą wyrwała dłonie ze sznura i rzuciła się na handlarza. Regan zobaczyła, że ktoś korzystając z zamieszania bierze chłopca na ręce i ucieka. Znajome włosy, znajoma twarz. Była to Maira. Miała ona wrażliwe serce, wrażliwe na krzywdę i uwielbiała dzieci. Z takim podejściem niezbyt nadawała się do realiów świata, w jakim przyszło jej żyć. Elfka nie pomyślała, że aż do tego stopnia. Postanowiła poczekać do końca tej sceny i pobiec za przyjaciółką. Handlarz zrzucił z siebie kobietę i uderzył ją w skroń, nieprzytomną z powrotem związał i nakazał pozostałym ją ponieść. Regan odwróciła się i puściła się biegiem za Mairą. Kierując się przeczuciem skierowała się w stronę szpitala. W środku, tak jak myślała, zastała dziewczynę i chłopca. Pielęgniarka właśnie tamowała krwotok. Poszło dosyć łatwo, skończyło się na założeniu wielu szwów. Decyzja Mairy była z góry wiadoma. To był dzień 17 lipca, to był dzień, w którym zamieszkał w ich domu saraceński chłopiec, to był dzień, w którym Regan ostatecznie zwątpiła w ludzi, ale jej przyjaciółka dała jej nadzieję, to był dzień, w którym elfka widząc ogłoszenie o naborze na statek postanowiła opuścić ukochane miasto Werde, bo coś we wnętrzu mówiło jej, że ten rozdział powinna zamknąć właśnie teraz.

_________________________
Czekam na opinie! :)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Parabola
cudzoziemiec



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzeszcze
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 23:56, 20 Sie 2010    Temat postu:

Kolejny rozdział.

UWAGA! Strona kasuje akapity!

Regan zebrała swoje rzeczy i prędko pożegnała się z Mairą, jej ojcem i małym chłopcem, którego przyjaciółka nazwała Ari mając problemy z wymową prawdziwego imienia. Elfka starała się obyć bez łez i wzruszających słów, bała się bowiem, że złamie swoją wolę i sama siebie odwiedzie od decyzji o wyjeździe. Maira nie mogła zrozumieć tej chęci, ale nie zatrzymywała Regan. Coś mówiło jej w myślach, że komuś takiemu trzeba pozwolić samemu kształtować własny los.
- Weź to, proszę. – barmanka zdjęła z szyi ręcznie zrobiony naszyjnik z barwionych koralików i ze smutnym uśmiechem na twarzy podała elfce. – Chciałabym, żebyś miała po mnie jakąś pamiątkę. Kiedy będziesz gdzieś daleko będziesz mogła wspominać czas, kiedy obsypywałyśmy się piaskiem na naszej ukochanej plaży. Nie zapomnij o nas, proszę. – dziewczyna założyła naszyjnik i kobiety padły sobie w objęcia. Taki drobny gest wiele znaczył dla Regan, sentymentalna natura czasem dawała o sobie znać.
Obydwie wiedziały, że to rozstanie na całe życie, chociaż nie żałowały słów o powtórnym spotkaniu, łatwiej było żyć złudną nadzieją. Rodzina Mairy jeszcze długo patrzyła w ślad za nią sprzed drzwi domostwa. Kiedy Regan przechodziła koło lazaretu, stary ogrodnik pomachał jej na odchodne i zasalutował słomkowym kapeluszem. Dziewczyna żegnała w myślach miasto, w którym spędziła grubo ponad trzy lata swojego życia. Znała na wylot każdą uliczkę, każdą karczmę, każdy rynsztok, każdy zakamarek portu w miejscu, w którym po raz pierwszy zaznała szczęścia. Mogła zostać, mieszkać ze spokojną rodziną w jednej z ciasnych alei, nadal pielęgnować rośliny, może nawet wyszłaby kiedyś za mąż i ustatkowała się, ale życie pchało ją dalej, w nieznane.
Regan skierowała się zgodnie z ogłoszeniem w stronę portu, gdzie czekał zakotwiczony statek. Był dosyć pokaźny w porównaniu do Werdeńskich transportowców. Na oko był o zagon od nich dłuższy i posiadał aż dwa wielkie żagle, podczas gdy zwykle był to jeden niewielki żagielek, cała siła napędowa spoczywała zaś na barkach galerników. Elfka podeszła bliżej. Przy kładce tłoczyli się mężczyźni w różnym wieku, a także kilka kobiet, z których połowa niewątpliwie trudniła się obwoźną prostytucją. Regan postanowiła poobserwować przez chwilę selekcję potencjalnych kandydatów do załogi. Mężczyźni w podeszłym wieku byli natychmiast odsyłani, to samo tyczyło się również dzieciaków oraz prostytutek, choć młoda ogrodniczka zobaczyła, jak tłuściutki marynarz chyłkiem przepuszcza jedną z nich na statek, licząc zapewne na okazaną wdzięczność. Regan zauważyła również, że wyglądający na awanturników osobnicy z najmniejszą choćby bronią od razu dostają się na pokład, przytroczyła więc do paska podróżnych spodni skradziony kord i na szybko umazała powieki najtańszą, smolistą barwiczką, znała siłę spojrzenia, a brała pod uwagę możliwość ratowania się możliwością „na ładne oczy”. W końcu mężczyzna w średnim wieku o skórze pomarszczonej, jak u suszonej figi, przywołał ją gestem do siebie. Otaksował ją uważnym spojrzeniem, zatrzymując na chwilę wzrok na nożu. Widać zaciekawiło go to, że kobieta całkowicie jawnie nosi przy pasie broń, co zdarzało się rzadko, ponieważ płeć piękna nosiła najczęściej niezwykle przemyślnie ukryte niewielkie sztylety, a w wyższych sferach nawet drogie i piekielnie skuteczne oriony.
- Imię? – spytał mężczyzna, kreśląc coś pospiesznie w grubej księdze z cieniutkiego papieru czerpanego, wartej pewnie tyle, co kilka małych wsi. Papier był w cenie, kupcy zarabiali krocie na sprowadzanych ze wschodu ogromnych arkuszach zwiniętych jak sukno. Najbiedniejsi, którzy oczywiście posiedli tę sztukę, pisali na prasowanych pęcherzach, mieszczanie na skórach, a bogacze na pergaminie, tylko najwyżej postawione persony stać było na trzy sążnie papieru, a co dopiero na taką księgę! Był to ponad wszelką wątpliwość przedmiot godny samego króla!
- Regan. – odparła dziewczyna opierając pięść na biodrach i stukając palcami o gładką głowicę kordu.
- Nazwisko? – cisza. Regan wróciła myślami do swojego dzieciństwa w wiosce. Prawdziwego nazwiska nie znała, a na jej przybranego ojca wołali Warikocel. Cała wiejska społeczność śmiała się z jego nadmiernej, nawet jak na te czasy, skłonności do małżeńskiej niewierności. Złośliwcy twierdzili, że pewnie nie umie wygodzić swoim babom, dlatego jedna z drugą tak prędko plunie mu w twarz. Pewien uczony pisarczyk w podróży, który mieszkał jakiś czas z parobkami nadał jej ojcu to „nazwisko”. Twierdził, że przeczytał nazwę w jednej księdze, nie przytoczył dokładnie, o czym tam stało, ale był pewien, że będzie pasować doskonale. Dziewczyna wolała uniknąć nieprzyjemnych ludzkich skojarzeń, więc rzuciła naprędce zasłyszane gdzieś nazwisko:
- Meer. – wydało jej się ono jakoś dziwnie naiwne, ale nie mogła wzbudzać podejrzeń w kwestii tożsamości.
- Wiek? – znowu chwilowa cisza. Zagubiła się gdzieś w korytarzach czasu, jak szybko ucieka nam życie… Szybko ogarnęła jednak sytuację, porachowała ukradkiem na palcach, jak potrafiła najlepiej i prostując plecy odparła:
- Dziewiętnaście.
- A panienka w jakim celu na nasz statek? – marynarz uśmiechnął się pozornie serdecznie, ukazując w pełnej krasie ziejące czernią dziury po usuniętych przednich zębach. Regan zmrużyła gniewnie oczy chcąc zakryć tym zakłopotanie, nie pomyślała o dobrym wytłumaczeniu.
- Chęć podróży, poznania pięknego zjawiska, jakim jest morze – wypaliła. – Poza tym, mogę robić za ochronę niewątpliwie cennego towaru, jaki ze sobą przewozicie. – Tak naprawdę nie wiedziała, czy mają ze sobą cokolwiek, ale musiała trafić w czuły punkt, bo oczy mężczyzny zrobiły się wielkości ogromnych spodków. Najwyraźniej przypadkowo przejrzała ciemne interesy członków załogi. Marynarz nie mógł odprawić jej z kwitkiem, za bardzo bał się kary za ich szemrany, a w dodatku zakazany towar. Taka laleczka nie powinna zaszkodzić niczemu na statku, więc czemu nie? Najwyżej pośle się ją za burtę z cegłą u nogi.
- Właź. – warknął do dziewczyny. – Następny!
Regan wkroczyła na pokład rozmyślając o swojej wymówce. Zaoferowała się jako ochrona, a tak naprawdę nie miała pojęcia o szermierce. Nigdy nawet nie wyjęła z pochwy skradzionego kordu. Stwierdziła więc, że postara się sama nauczyć tym jako-tako posługiwać, żeby przynajmniej umieć skutecznie dźgnąć, o ile nie znajdzie na statku zaufanego człowieka wyszkolonego w tej dziedzinie. Droga na górę dobiegła końca i dziewczyna znalazła się w hałaśliwym tłumie ludzi. Na pokładzie znajdował się co najmniej gros osób! Niektórzy wrzeszczeli i przeklinali, uwijając się przy sznurach, żaglach i dźwigniach, inni z niecierpliwością spoglądali w otwarte morze, obdrapując lakier z drewnianej burty, a jeszcze inni najzwyczajniej w świecie pluli z nudów do wody i prześcigali się w rekordowych odległościach. Zauważyła stojącą kilka metrów od niej grupkę młodych ludzi, więc niby od niechcenia podeszła bliżej. W pewnym momencie spostrzegła, że od dłuższej chwili jedna z dziewcząt ciekawsko się jej przygląda. Przeszedł ją jakiś dziwny dreszcz – miała nieodparte wrażenie, że ta chwila już się kiedyś wydarzyła, a przynajmniej, że kiedyś poznała już tą tętniącą siłą i młodością dziewczynę przed nią. Chociaż nie można było nazwać jej urodziwą, to trójkątna twarz i bystre oczy barwy piwa wzbudzały sympatię. Regan pomyślała, że nieznajoma kojarzy jej się z kimś w rodzaju leśnej boginki, a gdyby tylko wpleść trochę liści w tą nieujarzmioną, zmierzwioną wiatrem czuprynę… Tymczasem dziewczyna jednym wolnym, posuwistym krokiem zbliżyła się doń z wyrazem zdziwienia na twarzy. Przez głowę Regan przeszła idiotyczna myśl, że być może i ona nie może pozbyć się tego niezwykłego odczucia. Nieznajoma zreflektowała się i natychmiast na jej twarzy wykwitł przemiły uśmiech, a oczy zalśniły blaskiem przywodzącym na myśl nie trawiący życie pożar, a gwiazdy. Tylko, że te gwiazdy były wyjątkowe.
- Futura. – przedstawiła się dziewczyna. Regan oszacowała jej wiek na nie więcej niż szesnaście lat. Zaciekawiło ją niepospolite, obco brzmiące imię.
- Regan. – odparła z uśmiechem, ściskając wyciągniętą ku niej dłoń. Futura odgarnęła z boku chmurę włosów barwy krwi, ukazując ostro zakończone ucho. Regan prawie otwarła usta ze zdziwienia – dziewczyna bez wątpienia była przynajmniej półelfką. Było to dość nieprawdopodobne, ponieważ elfów ogólnie spotykało się niewielu, a najczęściej byli to siwi staruszkowie w bardzo podeszłym, nawet jak na tą rasę, wieku. Mówiono, że czas tych istot przeminął bezpowrotnie, pewna era po prostu się skończyła. A kiedy skończy się era ludzi…? Więc oto stało przed nią jedno z nielicznych elfich dzieci.
- Mój brat Cyprian. – czarnowłosy chłopak o niepokojąco demonicznej urodzie podał jej rękę.
Poznała również Tarjego, Peę i Rowana. Postawiła sobie za punkt honoru dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Poczuła, że przenikanie ludzkich głów będzie najmilszym jej zajęciem. Zawsze lubiła słuchać opowieści ludzi o kolejach ich losów, fascynował ją sam mechanizm życia i… przeznaczenia. Wierzyła, że co ma się stać, to się nie odstanie, ale i tak miała tendencję do próby zmiany własnego losu zapisanego ręką demiurga gdzieś w bezkresnej pustce, gdzie w jasnych gwiazdach mieszkały duchy zmarłych...
Regan bezwiednie włączyła się w rozmowę dotyczącą przeróżnych trywialnych rzeczy. Z tymi ludźmi rozmowa ta miała jednak sens. Nawet nie zauważyła, kiedy słońce zdążyło przegalopować przez cały nieboskłon i na ich roześmiane twarze padła czerwona poświata zwiastująca rychły zmierzch. Wczesną nocą odbili od brzegu i Regan pozostawiła za sobą ukochane Werde otwierając tym samym w swoim życiu całkowicie nowy rozdział, malujący się w najjaśniejszych barwach. Kiedy stojąc na dziobie poczuła na twarzy morską bryzę i kiedy uderzyły w nią setki maleńkich kropelek rozpryskiwane przez przeszywający toń statek, chwyciła za naprężony sznur, wychyliła się za burtę niemal całym ciałem i krzyknęła w ciemną noc, wkładając w ten krzyk całą swoją duszę, wolę i energię, bo jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak wolna...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna -> "Czynić myśl widzianą" / Proza / Biblioteka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin