Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Nowy Brzask [nz]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna -> "Czynić myśl widzianą" / Proza / Biblioteka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 18:22, 08 Sty 2010    Temat postu:

Rozdział XII
Była to drobna, lecz ponętna dziewczyna o zniewalającym spojrzeniu krwistych oczu. Ubrana w zwiewną, letnią sukienkę, spoglądała na wszystkich zza lekko przymrużonych oczu i wachlarzu rzęs.
- Witaj, Heidi - zaczął Carlisle. - Co cię do nas sprowadza?
Kobieta skinęła i przymknęła na chwilę oczy, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Piękny zapach. A raczej dwa zapachy... - Otworzyła oczy i spojrzała w stronę zakrytego przez wilkołaki Andy'ego, a następnie odwróciła się do mnie. - Przepraszam za moją karygodną postawę, ale nie mogę się oprzeć temu, nawet, jeśli jest zakłócane przez ten psi smród.
Indianie poruszyli się niespokojnie. Na pewno nie byli zbytnio zadowoleni z powodu tej wizyty. Nie chciałam wiedzieć, co myślą. Bałam się, że jeżeli teraz bym użyła daru, wizyta naszego gościa mogłaby się okazać pułapką, a ja bym tylko sprowadziła jakiś atak. Nie znałam Heidi. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogłaby mnie zaatakować. Chociaż miałam pewność, że nie mentalnie. Dziewczyna, która wcześniej zadała mi ból z opowieści Cullenów była znacznie mniejsza i nazywała się Jane.
- W każdym razie, Aro chciałby poznać waszą uroczą przyjaciółkę - powiedziała i zerknęła ponownie na mnie. W jej oczach było coś takiego, że nie można się było oprzeć jej sugestiom i poradom. Odwróciłam się, gdyż wampirzyca cały czas przeszywała mnie wzrokiem na wylot.
- Powiedz swojemu panu, że to niemożliwe.
Edward był wyraźnie rozjuszony. Jego oczy ciskały błyskawice. Kiedyś słyszałam tę opowieść rodzinną, która opowiadała o jednym ze spotkań Volturich i Cullenów. Z tego, co pamiętam, pomimo braku walki, nie zapisała się ona pozytywnie w pamięci wszystkich członków rodziny.
- Och, Edwardzie. Rozczarowujesz wszystkich. Nie przybyłam tutaj, by się z tobą droczyć, tylko by zaprosić tę młodą damę do Volterry.
- Przykro nam, Heidi, lecz obawiam się, że będziemy musieli odmówić - Carlisle rozpoczął spokojnie. - Nie wiem, skąd się dowiedzieliście o umiejętnościach Amandy, ale jest to dla niej zbyt ryzykowne.
Kobieta wydęła usta i głośno cmoknęła.
- Nie rozumiem, w czym problem - ponownie na mnie zerknęła i ze zdwojoną siłą użyła swego wzroku, który miał przekonywać do wszystkiego.
- Przestań - zaprotestowałam, gdy tylko poczułam pewien rodzaj bijącego od niej magnetyzmu.
Wszyscy zgromadzeni, którzy do tej pory przyglądali się tylko Heidi, w jednym momencie przenieśli wzrok na mnie. Zaskoczona wampirzyca nagle spoważniała, a jej twarz zmieniła się w kamień. Nawet nie drgnęła, gdy spojrzałam na nią hardo.
Po krótkiej chwili, jakby odzyskała panowanie nad sobą i otrząsnęła się z otępienia.
- Nie, to nie. Wierzcie mi lub nie. Aro upomni się o to, co jest mu potrzebne - powiedziała i z prędkością błyskawicy wyskoczyła z domu.
Miałam mętlik w głowie. A myślałam, że już gorzej być nie może. Nie dość, że miałam już za sobą spotkanie z jedną ze złych, to zapowiedziała ona przybycia kolejnego.
Spojrzałam na Edwarda. Jego twarz była jakby nieobecna. Widziałam, że walczy z czymś. Czyżby Heidi przekazała mu coś w myślach? A może usłyszał zbliżające sie zagrożenie? A co, jeśli wizyta tej wampirzycy miała odciągnąć uwagę wszystkich od czegoś zupełnie innego? Co jeśli to była tylko przynęta, a my daliśmy złapać się w pułapkę? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na te pytania, gdyż były one zbyt trudne i za mało jednoznaczne.
Gdy tak myślałam, reszta osób zaczęła się rozchodzić. Wilki wraz z Jacobem udały się do ogrodu, a część rodziny poszła na górę. W pokoju pozostałam tylko ja, Andy i Edward.
- Będzie lepiej, jeśli już pójdziesz. Ale pamiętaj, jeśli kiedykolwiek coś wygadasz, nie unikniesz konsekwencji - Edward zwrócił się zimnym tonem w kierunku Andy'ego.
Chłopak wstał i podszedł do mnie, nawet nie obdarzając Cullena spojrzeniem. Wiedziałam, że poczuł się urażony, a jego bunt miał tylko uświadomić wampirowi, że nie jest on ani trochę lepszy od zwykłego śmiertelnika. Po chwili wpatrywania się we mnie, objął mnie w pasie i mocno przytulił.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek, kiedykolwiek zrobił ci krzywdę. Będę walczył o ciebie - wyszeptał mi do ucha.
- Dziękuję. Niestety, obawiam się, że przed niektórymi wypadkami nie będziesz mógł mnie uchronić - odpowiedziałam mu drżącym głosem.
- Zawsze mogę spróbować. - Przytulił mnie jeszcze mocniej. Nie mogłam już dłużej się powstrzymywać i wybuchłam głośnym płaczem. Szlochałam mu w ramię, jednocześnie czując, że jestem przy nim bezpieczna.
Nie wiedziałam, jak te wszystkie wypadki wpłyną na moje przyszłe życie. Jednego jednak byłam pewna. Andy był kimś, na kim mogłam z pewnością polegać i nigdy mnie nie zawiedzie.
Gdyby kiedyś ktoś zapytał mnie, czym jest miłość, zapewne odpowiedziałabym mu, że to stos kłamstw i coś, co nie istnieje w prawdziwym świecie.
Teraz byłam pewna, że wiem doskonale, czym dla mnie jest to uczucie. To poczucie bezpieczeństwa i kochania. W jednej chwili zaświtała mi druga myśl. Nie raz zastanawiałam się, co oznacza moje imię. Szukałam nawet informacji na ten temat, lecz teraz nabrało to nowego wydźwięku. Amanda, to po prostu "kochana". I taka właśnie byłam. Nieważna była ilość tej miłości, lecz jej jakość.
Popatrzyłam Andy'emu w oczy. Ich powierzchnia również była lekko szklista. Nie zważając na Edwarda czekającego w pokoju, zbliżyłam usta do ust chłopaka i lekko go pocałowałam. Poczułam, jak łzy ponownie płyną mi po policzkach.
Przerwało nam głośne chrząknięcie. Spojrzałam na Edwarda spode łba, a ten tylko przewrócił oczami.
- Wiem, że to niezbyt interesujące, ale jego rodzice zaczną się martwić, więc może wypuścić już swojego chłopaka z objęć i pozwolisz mu jechać do domu.
Andy zesztywniał. Wspomnienie jego rodziców tak na niego podziałało.
- O Boże... - jęknęłam, gdy zdałam sobie sprawę, co takiego może teraz chodzić chłopakowi po głowie.
Daj mi go usłyszeć, do cholery! - wrzasnęłam w myślach na tyle mocno, że Edward aż się skrzywił. Złapałam za wcześniej znalezioną dźwignię i pociągnęłam za nią. Co ciekawe, odszukanie jej teraz nie sprawiło mi zbyt wielkiego problemu.
Wampiry.... Krew...Znaki...Rodzice... - myśli Andy'ego były rozproszone jak nikogo innego w całej najbliższej okolicy.
- Boże. Amy. To wy? Wy to zrobiliście? - Wiedziałam doskonale, o co się mnie pytał. Nie znałam jednak odpowiedzi. Nie było mnie tu wcześniej.
- Nie - musiałam go jakoś udobruchać - i zapewniam cię, że nie był to nikt z mojej rodziny.
Odpuściłam. Nie mogłam dłużej słuchać jego myśli. Zarówno tych okropnych, klnących wszystko, co żyje, jak również tych smutnych. Czułam jego ból, uczucie, że zaraz rozpadnie się na milion malutkich kawałeczków i nieokiełznaną złość.
- Dlaczego? - wyszeptał tylko, odwrócił się i wybiegł z domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 18:34, 08 Sty 2010    Temat postu:

O kurde...
I co teraz? Boże mam nadzieję, że niczego nie powie... Nie, a jak go Jane zabije?

Błagam tylko nieeee tooo!

O kuźwa, ale to przeżywam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 19:31, 08 Sty 2010    Temat postu:

Bo widzisz Wiedzma... to jest takie opowiadanie, że go się nie da nie przeżywać.

Wspaniałe i cudowne ;) Nawet nie mam, na co narzekać. Naprawdę nie chciałabyś zrobić jakiegoś błędu? Chociaż podejrzewam, że obecnie ciężko jest mi coś wychwycić, biorąc pod uwagę fakt, jak mocno wciąga mnie to opowiadanie.

Dziękuję Ci za nie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 19:37, 08 Sty 2010    Temat postu:

No sarrry, ale ja normalnie nie lubię opowiadań. Nawet w Złotych Różach miałam problem z głosowaniem, bo nic oprócz drabiny do marzeń nie czytałam. No i zagłosowałam na tamto... A dopiero później zmusiłam sie do przeczytanie czegoś innego - czyli FF Annie.

Tygrysku przypomnij, proszę w nominacjach o tym opowiadaniu! Bo znając moją osobę - zapomnę.
EDIT: Jak ja kuźwa mogę coś takiego zapomnieć?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 16:46, 09 Sty 2010    Temat postu:

ojej.. dziewczyny. zawstydzacie mnie ;>
A teraz uwaga. Tym rozdziałem zamykam tę księgę..
A potem czeka was niespodzianka... Ale muszę ją najpierw napisać.. hahah ^^

Rozdział XIII
part Amandy
Stałam nieruchomo jeszcze przez chwilę. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Mój ukochany prawdopodobnie odkrył swoją rodzinną tajemnicę. W jednej sekundzie skojarzył wszystkie fakty. Bałam się tylko, że omylnie napyta sobie biedy w poszukiwaniu prawdy i dalszych odpowiedzi na nurtujące go pytania.
- Nie zrobi sobie krzywdy. Nie jest głupcem.
- Edward, proszę, zamknij się - wypaliłam. Mój stan nerwowy był bliski załamania.
Wampir tylko spochmurniał. Zapewne nie spodziewał się, że z moim zdrowiem psychicznym w tej chwili nie było najlepiej. Nagle poczułam nowy przypływ sił. Coś, jakby ktoś zdjął ze mnie ochronny klosz.
- Edward, coś się stało! - Do pokoju wpadła Bella. - Nie czuję mojej tarczy. Nie ma jej!
Mężczyzna uniósł brwi.
- Ja też nikogo nie słyszę.
Oboje spojrzeli się na mnie badawczo.
- Nie, to nie ja - oznajmiłam twardo przez zaciśnięte zęby.
- Na dwór! Już! - Emmett zawołał nas z ogrodu.
Wypadliśmy wszyscy przez okno, wprost na miękką i lekko mokrą trawę. Uniosłam głowę i odruchowo się cofnęłam. Od strony lasu przybywały w naszym kierunku wampiry. Obce wampiry. Całe ich wojsko z trzema zakapturzonymi postaciami w czarnych jak węgiel pelerynach. Obok czołowej trójcy kroczyły dwie mniejsze osoby w nieco jaśniejszych, lecz wciąż ciemnych płaszczach. Poczułam się bezbronna. Świadomość, że pozbawiono Cullenów ich darów, była bardzo przytłaczająca i przygnębiająca. Nie mieliśmy żadnej ochrony.
Nagle wampiry sie zatrzymały, tworząc półkole. Czołowa piątka podeszła jednak odrobinę bliżej.
- Witajcie! - przywitał nas głos jednego z przybyłych. - Nie wiedziałem, że spotkamy się tak szybko. Chociaż, jeśli patrzeć przez pryzmat ludzkiego czasu, tak naprawdę minęło całe pokolenie od naszej ostatniej wizyty. Widzę, że również sporo się zmieniło...
Mężczyzna zdjął kaptur i ukazał nam swoje oblicze. Jego twarz wydawało się być pogodna, mimo powagi sytuacji. Nie wykazywał zdenerwowania czy też furii. Był tym bardziej rozbawiony.
Rozejrzałam się lekko. Moja rodzina zajęła pozycje obronne tak, by mnie chronić.
- Wiedziałam, że współpracy z wami nie będzie - głos zabrała mała osóbka o krwistych i bardzo wyraźnych oczach. - Całe szczęście mieć u siebie Lunę.
- O czym ty mówisz, Jane? - Ciekawość Edwarda przewyższyła jego zwykłe milczenie.
- O naszym nowym nabytku, potrafiącym zakłócać wasze nędzne dary. Słyszałam, że macie kogoś podobnego, lecz nie chciało nam się czekać, aż łaskawie nam ją wydacie. To, co nasze, weźmiemy sobie sami. Swoją drogą, ślicznie pachniesz, kochana - zwróciła się do mnie słodkim głosikiem.
Podeszłam bliżej szeregu mojej rodziny. Tym samym szukałam mojej dźwigni. Musiałam ją teraz znaleźć za wszelką cenę. W moim umyśle nagle pojawiła się swoista mapka ukazująca poszczególne talenty pozostałych. Dar Jane i mój świeciły najjaśniej ze wszystkich możliwych.
- Nie chcesz po dobroci, proszę bardzo. - Napięła mięśnie i rozpoczęła swój atak. Jednak ja byłam już na to przygotowana. Ustawiłam przed sobą mentalne lustro i wykonałam kontratak. Wampirzyca zachwiała się przez chwilę, po czym ponownie ściągnęła brwi i próbowała dalej. Nadal spotykała się z barierą i odbiciem.
- Luna! Do cholery, postaraj się! - Do przodu wystąpiła kolejna niepozorna dziewczynka, która zakłócała wszystkie dary.
- Biedna Jane, nie wiesz, kochana, że gdy ona się mocniej stara, ty stajesz się słabsza? - zaszydziłam z niej hardo, a najbliżej stojący z obcych wampirów zaśmiał się lekko.
- Jane, kochanie, nie musisz się nadwyrężać. Od tego mamy innych.
Spojrzałam jeszcze raz na przeciwników. Było ich o wiele razy więcej niż nas. Kilku członków mojej rodziny poruszyło się niespokojnie. Od strony lasu usłyszałam warczenie.
- Jacob, uciekaj - moja mama szepnęła, jednak ten wyszedł pod postacią wilka z osłony drzew i stanął przy jej boku.
- Znowu te przeklęte dzieci księżyca - mruknął jeden z czołowych zakapturzonych mężczyzn. Po tych słowach pozostałe wilki również wyszły z cienia i zajęły miejsca naokoło naszej grupy. Gdyby nie fakt, że naprzeciwko nas wciąż było więcej osób, pomyślałabym, że szanse są wyrównane. Jednak ich przewaga była tak miażdżąca, że chyba już nic nie miało nam pomóc.
- Dacie nam spokój, jeśli oddam się dobrowolnie? - wypaliłam nagle. Była to jedyna rzecz, którą mogłam w takiej sytuacji zrobić. Nie chciałam, by ktokolwiek się narażał bezpotrzebnie, jeśli istniała jakakolwiek alternatywa.
Trójca rozpoczęła naradę w skrzeczącym, niezrozumiałym dla mnie języku. W tym samym czasie mniejsze postacie zaczęły przyglądać mi się. Jak teraz zauważyłam, były to bliźniaki. Chłopak i dziewczyna, oboje o piekielnych, czerwonych oczach, które wbijane były prosto w moje. Myśleli pewnie, że odwrócę wzrok, jednakże ja również się im przyglądałam.
Ciszę przerwał w końcu jeden z dyskutujących mężczyzn.
- Cóż, Amando, to bardzo szlachetne z twojej strony. Czy byłabyś gotowa przyjąć zaproszenie na nasz dwór?
- Amy! Nie! Skończysz, jak ich zabawka - krzyknęła Bella.
- O, Bella. Jane, wiesz, co robić.
W jednej chwili kobieta upadła na ziemię i zaczęła się wić.
- Przestań! - krzyknęłam wystraszona.
- Od dawna chciałam to zrobić. Nasza mała Bella wreszcie otrzymała karę, jaka jej się należała - zaszydziła.
Postanowiłam działać. Nie chciałam, by ktokolwiek cierpiał. Wyszłam przed szereg i mocno się skupiłam. Nie wiem jak, ale przechwyciłam dar Jane i uderzyłam w nią z całej siły. Dziewczyna upadła na ziemię nieprzytomna, a Bella wciągnęła głośno powietrze, gdy z niej zdjęto cierpienie.
- Zapłacisz za to - wycedził przez zęby bliźniak. Ruszył w moim kierunku, a ja byłam zupełnie bezbronna.

part Edwarda
W ciągu tych paru chwil, tak wiele się zdarzyło. Amanda zablokowała, a co najlepsze skontrowała atak Jane na moją żonę. Była w tym niesamowita! Nigdy nie mógłbym przypuszczać, że najmłodsza z naszej rodziny będzie w stanie nas bronić. Niestety nie zdążyłem zapobiec temu, co się stało.
Gdy tylko Jane upadła, na Amandę rzucił się Alec.
Uderzył z nią impetem o ścianę i wszyscy od razu znieruchomieli. Dziewczyna zaczęła krwawić. Słodki zapach rozniósł się po całej polanie, a wampiry powoli wchodziły w trans. Wraz z Emmettem popędziliśmy jej na pomoc i odciągnęliśmy chłopaka w odległe miejsce ogrodu. W tym samym momencie talenty powróciły. Zacząłem słyszeć myśli, a jedną szczególnie. Pulsowała mi w głowie nieodłącznie z próbami wyrwania się Aleca. Krew Amandy wołała go.
- Niemożliwe - szepnąłem.
W tym samym momencie Aro podszedł do mnie i zapytał:
- Mogę?
Wyciągnąłem rękę w celu pokazania mu moich myśli.
- Niesamowite. Alec, daj rękę. - Wampir podszedł do szarpiącego się chłopaka.
Bliźniak niechętnie podał rękę, wbijając tym samym wzrok w Amandę.
Niestety ona sama straciła przytomność i osunęła się całkowicie na wilgotną trawę.
W tym samym czasie rozbrzmiały słowa:
- La tua cantante.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Sob 20:19, 09 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 19:29, 09 Sty 2010    Temat postu:

Yyyy. Trochę nie rozumiem partu Edwarda, ale w następnym rozdziale na pewno skapuje o co chodzi.

To znaczy, że czekam na dalszą księgę. Błagam szybko ją pisz!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coline
brytyjska herbatka



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 569
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 20:07, 09 Sty 2010    Temat postu:

Annie napisał:
O naszym nowym zabytku(...)

Przy tym się uśmiałam. Chyba miał być nabytek, no nie? xD Ogólnie jestem zaintrygowana rozdziałem, szczególnie ostatnim zdaniem. To ciekawe, że ona jest "śpiewaczką" Aleca ;] I spodobało mi się, że Aro zachowuje się... no jak Aro, a nie (jak w większości funficków) jak paranoiczny dzieciak umieszczony w ciele starca, zachwycający się wszystkim, co zobaczy. Ten tekst po włosku był zupełnie w jego stylu ;]
Zaciekawiła mnie też Amanda, ale chyba będę musiała przeczytać od początku to opowiadanie, żeby się dowiedzieć, kim ona jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 22:56, 09 Sty 2010    Temat postu:

Nawet nie wiem, co napisać... Cieszę się, że nie skończyło się jak u Meyer, że sobie pogadali i rozeszli do domów. Coś się wydarzyło i jestem Ci za to bardzo wdzięczna.

Aro mi się bardzo podoba - w sensie to jak się zachowuje. Kto widział "New Moon" mógł poczuć się dziwnie, dlatego tym bardziej Ci za to dziękuje.
Co jeszcze... Amanda bardzo dobrze posługuje się swoimi mocami. Ma wspaniały dar i bardzo pomocny.

Czekam na kolejną księgę!
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Śro 20:51, 20 Sty 2010    Temat postu:

Jest, na razie krótkie, nie wiem, jeszcze czy kontynuować w narracji takiej, jaka zaraz będzie.. Doradzicie? ;]
Miłej lektury

Rozdział XIV
part Andy'ego
Byłem bezsilny. Nie mogłem zrobić nic, co by jej pomogło. Krwawiła, a na polanie roiło się od wampirów. Dziwne, że jeszcze nie wyczuli mojego zapachu. Być może ratowało mnie długie przebywanie w ich towarzystwie. Bałem się, że kiedyś nastąpi ten dzień, w którym połączę wszystkie fakty w całość. Z jednej strony tak bardzo tego pragnąłem. Chciałem dowiedzieć się, jak zginęli moi rodzice. Z drugiej jednak strony, chyba już to wiedziałem od dawna, tylko nie chciałem przyjąć do siebie świadomości, że oprócz nas - ludzi, istnieją jeszcze inne rasy. A Amanda była z nich wszystkich najwspanialsza i jedyna w swoim rodzaju. Jak mogłem ją tak skrzywdzić? Jak mogłem pozwolić, by zadręczała się pytaniami? Nie potrafiłem znieść wspomnienia jej słodkiej buzi i tego wyrazu, który na długo wyrył mi się w pamięci. Wyglądała wtedy jak pobity szczeniaczek. Słodka, mała, bezbronna - taką ją zostawiłem, gdy wybiegłem z jej domu.
A teraz leżała tam, zupełnie nieprzytomna. Trójka wampirów szarpała się w przeciwległym końcu polany. W pewnym momencie jeden z nich wyszeptał coś, a wszyscy jakby zamienili się w posągi. Chciałem już tam podejść, zacząć krzyczeć, by ratowali Amy. Jednak naturalny strach wziął górę nad chęcią pomocy mojej ukochanej. Nie zasługiwałem na jej miłość. Już po raz drugi dzisiejszego dnia ją zawodziłem.
Nie! Tak być nie może! Nie mogę jej tak zostawić.
Zrobiłem pierwszy krok, a krzaki, za którymi się ukrywałem, lekko zaszeleściły. Wiedziałem, że tym mogłem zwrócić na siebie uwagę drapieżców, jednak nic się nie stało. Podszedłem jeszcze bliżej, tym razem czyjeś silne ramiona mnie zatrzymały.
- Człowiek.
- Co on tu robi?
Rozległ się niski i ironiczny śmiech.
- Przyprowadźcie tę przekąskę tu - wykrzyczała mała blondynka w ciemnej pelerynie.
Zabrano mnie siłą przed oblicze dziewczyny.
Poczułem pęd wiatru i stanąłem twarzą w twarz z wampirzycą.
- Co my tu mamy... Aro, pozwolisz na chwilę? - odezwał się jakiś głos obok. Po chwili, po mojej prawej stronie pojawił się wysoki, czerwonooki brunet.
Szarpnął mnie za rękę i poczułem lekki ból.
- Proszę, proszę. Cóż to za okaz?
Straszliwie zdenerwowało mnie traktowanie ludzi jak przedmioty, ale strach sparaliżował wszystkie moje mięśnie. Stałem przestraszony na środku polany i zerkałem nerwowo na boki. Nowy wampir uporczywie trzymał mnie za rękę i mi się przyglądał.
- Puść mnie! - wreszcie krzyknąłem. Mój głos zabrzmiał nieco żałośnie, gdyż byłem lekko zachrypnięty. Spojrzałem w stronę Cullenów. Dwie z kobiet właśnie zajmowały się Amandą. Ułożyły ją w wygodniejszej pozycji i opatrywały ręcznikami, które jedna z nich przyniosła.
- Radzę się stąd nie ruszać! - krzyknął blondyn o szkarłatnych oczach.
W tym samym momencie poczułem ból. Silny ucisk z tyłu głowy powoli rozprzestrzeniał się na całą moją czaszkę. Nogi się pode mną ugięły, a ręce omdlały.
Młoda wampirzyca zaczęła się śmiać. Wiedziałem, że to Jane. Edward o niej wspominał w ten dzień, gdy poznałem ich sekret. Chwila! To było wczoraj! Przez to wszystko zupełnie zgubiłem sie w czasoprzestrzeni. Jednak moje rozmyślania przerwała kolejna fala bólu. Upadłem na kolana. Głowa była taka ciężka!
- Już wiem... - zaczął wampir dotykający mojej ręki. Wołali na niego Aro. - Jessie! Thomas!
Z ogromnego szeregu wyszły dwie postaci. Mimowolnie jęknąłem. Te imiona były mi tak bardzo bliskie. Nie mogłem w to uwierzyć, ale podświadomie zdawałem sobie oczywiście sprawę. Kiedyś odkryli sami ten sekret, a teraz stali się tacy sami. Wcale nie zginęli. Jedynie się zmienili. Biłem się z myślami, czy mnie poznają. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu, znaleźli się bardzo szybko blisko nas. Żadne z nich nie zaszczyciło mnie spojrzeniem, choć widziałem na twarzy matki, że odbywa wewnętrzną walkę.
Nastąpiła niezręczna cisza. Była aż tak nieznośna i uciążliwa, że słyszałem bicie własnego serca i swój niespokojny oddech.
- Spójrz na mnie... - wychrypiałem, gdyż nie potrafiłem już dłużej wytrzymać. Ojciec zerknął przelotnie, lecz szybko jego rysy z powrotem stężały.
- Hmm... - Aro głośno westchnął. - To wasz syn. Dziwi mnie, że nie chcecie z nim zamienić ani jednego słowa. Cóż, szkoda chłopaka. Zapowiadało się tak ciekawie... W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni, prawda? Teraz też o nas wie. Ach, kochani moi, po co wam były te badania. Tylko utraciliście swoje człowieczeństwo, a także syna...
Mężczyzna dał znak i po chwili straciłem zupełnie świadomość. Ocknąłem się dopiero po paru minutach. Czyjaś zimna ręka dotykała mego czoła. Otworzyłem oczy i ujrzałem twarz mamy.
- Tak lepiej - mruknął z aprobatą wampir. - Zostały w was jeszcze jakieś człowiecze odruchy. Ciekawe.
- Czego chcesz od nas, panie?
Panie? To mnie zbiło kompletnie z tropu. Poderwałem gwałtownie głowę, jednak to nie był dobry pomysł. Zapewne naderwałem sobie jakiś mięsień, gdyż szybko odczułem ból na barkach. No tak, do ziemi przygwoździły mnie ręce wampira w moim wieku, może nawet młodszego.
- Ach, nic, moja droga Jessie. - Aro pociągnął dłonią po policzku mojej matki. Nie spodobało mi się to. - Chciałem tylko coś wyjaśnić naszemu młodemu przyjacielowi. No i zastanawiałem się waszej reakcji. Ach, młodzi i głupi... Chłopak, zdaje się gustuje w dziwnych stworzeń, zupełnie jak wy. Ciekawe, jaki miałby dar. Jego umysł jest taki otwarty...
Nic nie rozumiałem. Czego ten dziwak chciał? Nie chciałem jednak się odzywać, gdyż bałem się bólu, który już tak dobrze znałem.
- Obiecaliśmy ci posłuszeństwo! Miałeś zostawić go w świętym spokoju!
Czy to chodziło o mnie?
- Ach, tak. Wasz synek miał być bezpieczny. Przecież nic nie wiedział o waszym zamiłowaniu do szpiegowania wampirów! Ale widzisz, kochana, to się nieco zmieniło. Teraz zdaje się wpadł w oko mieszańcowi z rodziny Cullenów, naszych drogich przyjaciół.
W tym momencie kilka osób bardzo spontanicznie zareagowało. Chłopak, który mnie przytrzymywał rzucił rozwścieczone spojrzenie w kierunku mówiącego wampira i warknął:
- Nie mów tak!
Natomiast Bella prychnęła, a Jacob zawył.
- Och, tak. Uraziłem was. Przepraszam - rzucił z ironią Aro.
Zupełnie niespodziewanie zaczął się śmiać. Spojrzałem zdezorientowany na szyk tworzący się wokół polany. Przybysze z pewnością nie chcieli opuścić tego miejsca bez bitwy.
Poderwałem się na równe nogi, odpychając młodego wampira i rzucając się do biegu w kierunku Cullenów. Miałem mgliste pojęcie o sile i prędkości tych stworzeń, ale musiałem spróbować. W tym samym momencie ktoś złapał mnie z tyłu i wbił swoje ostre zęby w szyję.
- Jane! Nie! O mój Boże! - słyszałem krzyki, ale w tej chwili czułem tylko ból i coraz silniejszy ogień. Miałem wrażenie, jakby ktoś podpalił mnie żywcem od środka. Byłem coraz słabszy, obraz mi się zamazywał, więc upadłem na ziemię. Ostatnie, co zobaczyłem to wściekłe spojrzenie bliźniaka wampirzycy i po przeciwległej te oczy. Te piękne, błękitne oczy, które w tym momencie były mocno zszokowane, a w ich kącikach już kryła się determinacja i wściekłość.
- Ty suko! - usłyszałem i odpłynąłem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Śro 23:19, 20 Sty 2010    Temat postu:

Yyy... Nareszcie dodałaś coś nowego i... yyy... Co ja mam Ci powiedzieć? Że to było piękne i cudowne? Ale Ty już to chyba wiesz, a ja nie chce ciągle Cię chwalić.
Coś się dzieje w Twoim opowiadaniu i jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Widać można z tej powieści wycisnąć coś sensownego i emocjonującego. Nie będę ukrywać, że podoba mi się to bardziej od oryginału i już się nie mogę doczekać kolejnych części.
Co do narracji... Hmm... Nie wiem, co dokładnie masz na myśli, czy chodzi Ci o bohatera, czy o sposób. Osobiście pierwszoosobowa narracja jest według mnie odpowiednia, a co do bohatera, to wolałam jak relacjonował ktoś z tego magicznego świata, ale akurat w tej części nikt inny nie pasowałby.

Rozdział bardzo mi się podobał. I nie będę ukrywać, że jestem zszokowana tym, co spotkało jego rodziców. Chodzi mi o to, że biedny myślał, że oni nie żyją, a tutaj taka historia. Rozumiem, że chcieli chronić swojego syna i wcale im się nie dziwię, jednak miło mnie zaskoczyłaś.
I co się wydarzyło na końcu? Ona go przemienia, czy co? Bo ja już sama nie wiem. Bo z opisu właśnie to wywnioskowałam. Może go jeszcze uratują?

Pięknie!
Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wiedzma
łaskawie prosząca o ciastko
łaskawie prosząca o ciastko



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 1499
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 9:58, 21 Sty 2010    Temat postu:

Nareszcie coś nowego! Jak ja się cieszę. Rozdział fajny i narracja też mi się podoba. Zastanwawiam się tak samo jak Kaśka, co sie z nim teraz stanie, czy przemieni się w wampira?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 18:18, 12 Lut 2010    Temat postu:

No to dziewczyny rozwieję wasz wątpliwości ;] Nowy rozdział:

Rozdział XV
Czułem wszędzie krew. Wpadała siłą do moich nozdrzy, rozrywała na kawałeczki narządy. Leżałem na brzuchu na mokrej trawie. Uchyliłem powieki. Jęknąłem z bólu i obrzydzenia. Otaczała mnie czerwona maź wymieszana z zielonymi źdźbłami. Schyliła się do mnie twarz, piękna i niepowtarzalna. Z jej oczu leciały drobne łzy. Starła je wierzchem dłoni i spojrzała gdzieś ponad mnie.
- Nie bój się mnie, Andy - powiedziała miękko, niczym anioł. Uśmiechnęła się i ujęła moje dłonie. Widziałem, że własne ma zabrudzone krwią i ... popiołem.
- Nie zamierzam - odpowiedziałem i pokiwałem głową. Zabolało. Dotknąłem ręką karku. Poczułem pod palcami gorąco, a dziewczyna się lekko skrzywiła. Zrezygnowany opuściłem rękę i przekręciłem się na plecy. Kucała przy mnie i głaskała po dłoniach. Coś sie stało. Wiedziałem. Przecież to zupełnie niemożliwe. Jeszcze kilka dni temu nawet nie wiedziałem, że oni istnieją. Oczywiście, zdawałem sobie powoli sprawę, że otaczający mnie świat wcale nie jest taki, jak powinien być, ale nie potrafiłem jeszcze tego dogłębnie przetworzyć. Dlaczego ja? Wolałem jednak nie myśleć dłużej na ten temat. Wyrzuciłem złe myśli z głowy i poczułem ulgę.
Z głębi polany dobiegł głos:
- Zabierzcie go, jeśli taka potrzeba.
- Dziękuję, Aro - zaświergotała Amy. Nic nie rozumiałem. Przecież to z nim walczyła. Co się wydarzyło?
Zbyt dużo informacji sprawiło, że poczułam ukłucie w sercu. Musiałem odetchnąć, gdyż brakło mi powietrza.
- Edwardzie, zrób coś! - moja ukochana nagle krzyknęła, zupełnie innym głosem, niż wcześniej przemawiała do groźnego wampira. Gwałtownie wstała i rozpłakała się na dobre. Chciałem wstać i ją przytulić, ale co chwila zalewała mnie nowa fala mdłości i bólu.
Wiedziałem, że to krwotok, czasem udawało mi się uważać na lekcjach, a to było na pierwszej pomocy. Tylko nikt nie powiedział mi, jak zatrzymać krwawienie po ataku...wampira. Co się tak właściwie zdarzyło? To chyba Jane mnie zaatakowała. Rozejrzałem się, lecz nigdzie nie widziałem jej złośliwej postaci. W tym samym momencie czyjeś ramiona mnie otoczyły i ostrożnie podniosły obolałe ciało. Nie miałem siły walczyć z coraz silniejszym bólem. Poddałem się mu.

***

Umieram? Nie wiem.
Ciężko mi było to określić. Wisiałem między świadomością, a otchłanią bez dna. Nie mogłem się ruszyć. Miałem wrażenie, jakbym balansował pomiędzy niebem i piekłem.
Czułem, że leżałem w czyichś ramionach. Były one niesamowicie chłodne i w sumie dobrze, gdyż powoli zaczynałem odczuwać, jak coś mnie pali od środka. Krzyknąłem z bólu. Nie miałem jak walczyć z ogniem. Powieki były ciężkie, więc nie mogłem ich unieść.
- Cii, Andy, cii - czyjś aksamitny głos do mnie mówił. Nie był to jednak głos mojej ukochanej...
- Amanda! - wrzasnąłem, ponownie szarpiąc się z bólu. Poczułem, jak ktoś zatyka mi usta.
- Cicho, nie możesz teraz jej przeszkodzić! - Ktoś na mnie warknął. Rozpoznałem, że to głos Edwarda.
Dalej się szamotając, wyobrażałem sobie najgorsze możliwości. Moja Amy zajęta? Musi się skupić? O co tu chodzi?
Kiedy rozmyślałem, poczułem ukłucie w szyi. Miałem wrażenie, jakbym eksplodował na miliony kawałeczków i ponownie jakimś cudem wracał do swojej postaci.
- Bella! To nie jest dobry pomysł! - Kolejne podniesione szepty.
- Masz lepszy? Amy nigdy nam tego nie wybaczy.
- A jeśli się nie uda? - W tym momencie nastąpiła nieznośna cisza. Zupełnie jakby czas się zatrzymał. A może to ja straciłem świadomość? Było strasznie. Nie miałem nawet porównania, w jakiej sytuacji człowiek może się tak czuć.
- Takiej opcji nie ma.
Cisza i znów szarpnięcie z prawej strony głowy. Ogień walczył z czymś z zewnątrz. Czułem, jak ktoś przyparł ustami do mojej tętnicy.
- Nie... - wyszeptałem.
- Wybacz, Andy. Wydaje mi się jednak, że Mandy nie byłaby zadowolona, gdybyś został jednym z nas.
Jej twarz. Piękna, nieskazitelna, okalana złocistymi puklami lśniących włosów. Uśmiechała się do mnie. Wyciągnąłem do niej rękę i pogłaskałem po policzku. Wtedy stało się coś strasznego. Ona...pękła. Niczym bańka mydlana. Rozpaczliwie próbowałem złapać strzępy jej włosów, jej skóry, oczu, ust, wszystko to było dla mnie tak bardzo cenne. Nie mógłbym znieść jej straty. Teraz o tym wiedziałem.
- Amanda... - ponownie wychrypiałem. Przed oczami zrobiło mi się zupełnie ciemno. Nic nie słyszałem, nie widziałem, nie czułem. Rozpaczliwie wymachiwałem rękami, choć miałem wrażenie, że tak naprawdę już dawno opuściłem ciało.
Moja ukochana. Nie! To się nie dzieje! Błagam... Przecież nie mogłem stracić tego wszystkiego. Mogłem być jednym z nich, nawet chciałem, gdyby to tylko pozwoliło mi przy niej zostać.
Proszę... Nie pozwólcie mi umrzeć! Nie pozwólcie jej cierpieć.
Kocham Cię. Potrzebuję. Jesteś moim unikatowym kwiatem, który z dnia na dzień rośnie, rozwija się na moich oczach. Niczego tak bardzo nie pragnę, jak tylko cię dotknąć... Amando! Nie... Nie odchodź, nie pozwól, by mnie tu zostawili!

***

- Andy... Andy... proszę obudź się! - wołał mnie cichutki, załkany glos. Płynąłem w stronę światła. Skutecznie wyrywałem się ostatnim czarnym pnączom otchłani, które ciągle łapały moje dłonie i stopy gorącymi płomykami. Chciałem krzyknąć "Ja żyję! Słyszę cię!", ale nie potrafiłem. Coś ciężkiego zgniatało mi czaszkę i całe ciało.
- Zróbcie coś, błagam... - ktoś wyszeptał. Chciałem zobaczyć, kto przy mnie siedzi i kto chce, bym wrócił. Miałem wrażenie, że w mojej głowie panuje pustka.
Krzycz! Muszą usłyszeć! Zebrałem wszystkie siły i mocno się skupiłem. Użyłem całej silnej woli, by wykrztusić powietrze i kilka słów. Jednak jedyne, do czego byłem zdolny, to jęk bólu.
- Kochanie, jestem przy tobie. Obudź się, proszę. - Dziewczyna, bo to wywnioskowałem z jej głosu, nadal płakała. Nagle do głowy wpadła mi nowa myśl. Niczym świetlik wpadający do ciemnego pomieszczenia. Powoli otwierałem na nowo oczy na mój umysł. Otwierałem drzwiczki ze skrywanymi tajemnicami mojego życia. Wertowałem każdy zakątek, by niczego nie pominąć. Rodzice... Teraz już pamiętałem. Łąka i oni. A potem atak, ciemność i walka. To się tak nie skończy. Mam dla kogo żyć i z tego nie zrezygnuję. Na nowo poczułem każdy mięsień. Ze zdwojoną siłą rozpocząłem bój o zakomunikowanie światu, że jestem tu i wracam.
- Carlisle! - ktoś wrzasnął. Zadzwoniło mi w uszach, gdyż byłem słaby. Poruszyłem palcami, sprawdzając, gdzie są. W mojej dłoni coś tkwiło. Czyjeś delikatne rączki. Szybko poczułem zimną dłoń na czole, która przyniosła ulgę rozpalonej głowie.
Uchyliłem powieki. Miałem przed sobą twarz anioła. Nie, chwileczkę. Znałem tą twarz. Carlisle Cullen, lekarz ze szpitala w Forks. Więc to jednak prawda... Ona tu gdzieś jest.
- Amy... - wychrypiałem i zacząłem błądzić wzrokiem po suficie. Obok twarzy doktora pokazała się druga. Drobniutka i niepozorna, ale tak śliczna i kochana, że od razu poczułem ciepło w sercu. I nie było to wcześniejsze uczucie palenia żywcem, tylko takie... przyjemne.
Dziewczyna pochyliła się i mocno objęła. Mimo że wszystko mnie bolało, nie dbałem o to. Ważniejsza była ta bliskość z moją ukochaną. Nieważne ile ma się lat, miłość istnieje zawsze, a ja teraz to sobie uświadomiłem. Trzeba tylko umieć ją odróżnić od pożądania. Oczywiście, pragnąłem Amandy, ale czułem też z nią taką niesamowitą więź duchową, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni. Nigdy nie czułem niczego takiego. Wiedziałem, że to było od zawsze nam pisane, by się spotkać. I tak oto jesteśmy teraz razem. Nigdy nikomu nie pozwolę jej zabrać. Nawet, jeśli bym miał przypłacić to życiem. To mój skarb, powód, dla którego wróciłem z otchłani i ciemności. Najcenniejsze, co mogłem kiedykolwiek okazję zobaczyć, dotknąć, czy nawet posiadać. Ale ja jej nie miałem. To ona była moją panią, królową mojego serca i mogła zrobić ze mną, co tylko chciała. Pozwoliłbym jej na poniżenie, na tortury, na wszystko. Jeszcze bym za to podziękował na kolanach.
Chciałem, by dalej była przy mnie, ale ona się odsunęła lekko, tylko po to, by schylić się do mojego ucha.
- Nie musiałbyś klękać. Nie zniosłabym myśli, że jesteś moim sługą i nigdy bym cię nie skrzywdziła - wyszeptała łamiącym głosem. Zanim zdążyłem pomyśleć, dodała: - Tak, słyszę twoje myśli, dzięki Edwardowi. Kochanie, możesz być pewien, że jesteś królem mojego serca i duszy.
Łzy popłynęły mi z oczu na dźwięk jej słów. Pomogła mi się podnieść i teraz to ja ją przytuliłem.
- Kocham cię - powiedziałem i złożyłem pocałunek na jej pięknych ustach, ignorując Edwarda i Carlisle, którzy stali w pokoju. Doktor tylko się uśmiechnął, natomiast młodszy Cullen przewrócił demonstracyjnie oczami.
- Skończcie już, proszę. Bo zaraz znowu nam tu odjedziesz, Andy.
Posłuchaliśmy tej rady i się od siebie leciutko odsunęliśmy.
To był najpiękniejszy dzień, jaki miałem kiedykolwiek okazję przeżyć. Właśnie, ja żyłem i miałem zamiar teraz uważnie obserwować to, jak to robię, by nie trwać biernie, ale również poczuć pełnię piękna, świata, wszystkiego. To był mój nowy plan.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annie dnia Pią 22:19, 12 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Pią 21:35, 12 Lut 2010    Temat postu:

Świetny rozdział!
Wspaniale opisałaś jego uczucia. Wiele różnych metafor, a ja metafory strasznie uwielbiam! Peryfrazy również ;)
Cóż mogę powiedzieć... o błędach później. Na początek chce powiedzieć, że cieszę się, że nie zamienili go w wampira. Prawdę mówiąc, nie wiadomo tak dokładnie, co się wydarzyło, a bardzo mnie to ciekawi. Ten rozdział był trochę taki... dziwny. Bo niby nic się nie działo, a mimo to wydarzyło się tak dużo. Jeszcze więcej pytań się zrodziło, a prawie na żadne nie uzyskało się odpowiedzi. Ale mimo wszystko ten rozdział był bardzo ciekawy. Przyjemnie się go czytało, licząc, że jednak się czegoś dowiemy, a tu taki psikus. Poza faktem, że chłopak przeżył, nic właściwie się nie dowiedzieliśmy. Ale mam nadzieję, że następny rozdział udzieli nam odpowiedzi na kilka pytań.

W niektórych miejscach pisałaś zbyt dużo zdań pojedynczych. Trochę dziwnie się to czytało, dlatego unikaj w przyszłości zbyt wielkiego nagromadzenia tych zdań w jednym miejscu. Zdania złożone też są potrzebne.
Annie napisał:
" Ja żyję! Słyszę cię! "

Wydaje mi się, że jednak nie muszę pisać. Spacje... Jak wstawiamy cudzysłów, to nie robimy odstępów.
Annie napisał:
- Kochanie, jestem przy tobie. Obudź sie, proszę - dziewczyna, bo to wywnioskowałem z jej głosu, nadal płakała.

Po pierwsze - brak ogonka.
Po drugie - zaczęłaś nowe zdanie, więc powinno zacząć się od wielkiej litery. A przed myślnikiem kropeczka.

I to już chyba wszystko, a przynajmniej tak mi się wydaje. Znowu się zaczytałam ;)
Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Sob 19:41, 27 Lut 2010    Temat postu:

Kolejny rozdzial ;))

Rozdział XVI
Part Amandy
Jeśli ktoś kiedykolwiek by mnie zapytał o najgorsze przeżycie, to z pewnością odpowiedziałabym, że dzisiejszy dzień należał do najstraszniejszych rzeczy w całym wszechświecie. Ciężko mi dojść do siebie po tak traumatycznych przeżyciach. Jednak niczego nie żałuję, żadnej podjętej decyzji, żadnego czynu. Nie obchodzi mnie, czy mam na sumieniu kilkoro wampirów. Jestem ja, moja rodzina i Andy.
Jednak, jeśli miałabym być szczera, to bałam się. Okropnie.
W tamtej chwili, gdy to wszystko się zaczęło.
Ocucona przez Bellę, szybko się podniosłam. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a z mej piersi wydarło się przekleństwo. Ta mała wampirza sadystka zaatakowała Andy'ego. Nie miałam czasu, żeby bawić się w działania dyplomatyczne. Pomimo tego, że obawiałam się okropnie pociągnięcia za właściwe dźwignie w mym umyśle, musiałam zaryzykować. Dla niego, mojego ukochanego, który wrócił do mnie. Gdyby nie to, że pojawiłam się w tym mieście, siedziałby w swoim domu, we własnym pokoju i robiłby coś, co zazwyczaj robi normalny nastolatek. Ale na jego nieszczęście na drodze stanęła mu pewna dziewczyna. Zwykła, niezwykła. Przeciętna, jeśli by ją porównać z jej rodziną, ale niepowtarzalna wobec ogółu.
Nie mogłam sobie wybaczyć, że przeze mnie Andy cierpiał. Gdy tylko osunął się na ziemię, rzuciłam się na blondynkę. Teoretycznie z wampirzycą miałam małe szanse, jednak była ona zbyt zszokowana, by się bronić. Czułam, jak przypływały do mnie nowe siły. Ogarniało mnie uczucie przepełnienia, które musiało znaleźć ujście. Skierowałam więc całą swoją energię na Jane, która nie miała jak się obronić. Dodatkowo pomoc mentalna i tyle darów na około tylko mnie wspomogły. Powaliwszy ją na ziemię, nie zastanawiałam się długo. Sięgnęłam po zapalniczkę, którą wcześniej do kieszeni dyskretnie wsunęła mi Bella. Wiedziała, co się święci. Mogłam śmiało stwierdzić, że była jedną z najmądrzejszych podpór rodziny. Cały spektakl trwał zaledwie parę sekund. Jane zajęła się ogniem, a reszta wampirów, nie była w stanie się ruszyć.
- Giń - powiedziałam beznamiętnie, gdy ta po raz ostatni zerknęła na mnie przerażonymi oczami, ostatkami sił próbując zaatakować mój umysł. Jednak ja byłam silniejsza. Dziewczyna upadła na ziemię i wkrótce w tym miejscu pozostał tylko popiół.
Bałam się tego momentu. Pozbawiłam życia jedną z klanu Volturi. Co mnie za to czekało? Nie wiedziałam i naprawdę nie chciałam wiedzieć. Kątem oka spostrzegłam, jak dwaj strażnicy Ara szczerzą kły i gotują się do skoku. Lecz w tym momencie przede mną wyrósł bliźniak wampirzycy, Alec.
- Nie tkniecie jej - powiedział i zasłonił mnie swoim ciałem. Byłam mu za to wdzięczna, ale jednocześnie poczułam się jeszcze gorzej. Nic nie rozumiałam. Dlaczego ten chłopak mnie chroni? Miałam mętlik w głowie. Potrzebowałam się wyciszyć, ale nie miałam na to ani czasu, ani możliwości, gdyż wysokie natężenie darów zaprzątało mój umysł.
Aro przywołał chłopaka do siebie i wymienili się kilkoma zdaniami. Ewidentnie się kłócili, jednak nie chciałam podsłuchiwać. W pewnym momencie Alec obrócił się i ruszył w kierunku lasu. Minęła sekunda i już wszyscy stracili go z oczu. Tymczasem ja pozostałam sama na środku polany wraz z nieprzytomnym Andy'm. Położyłam mu chłodną dłoń na czole i rozpłakałam się. Nie potrafiłam kryć targających mną emocji. To było stanowczo za dużo dla mojego piętnastoletniego żywota. Kochałam, całym sercem, przez co coraz bardziej pękało w szwach. Nie mogłam sobie pozwolić na myśl, że coś się może stać, że Andy mógłby nie przeżyć. Chłopak się ocknął. Zajęłam się nim i zawołałam moją rodzinę. Natychmiast pojawili się obok. Zabrali osłabionego chłopaka bliżej domu. Jego krew mnie wołała, lecz musiałam się powstrzymać. Patrzyłam, jak Edward go układa na kocu i starannie ogląda krwawiącą tętnicę. Nagle coś we mnie uderzyło. Spojrzałam przed siebie, ale stałam sama na środku łąki. Znów uderzenie. Zrozumiałam, że to ktoś mentalnie mnie atakuje. Przecież Jane już nie...
- Ach, Amando - zaczął Aro. Spojrzałam za siebie, zaalarmowani Cullenowie od razu stanęli w równym szeregu. Tylko Bella i Edward dalej klęczeli przy Andy'm. - Nie masz pojęcia, ile szczęścia byś wniosła do naszego zamku. Teraz, gdy nie mamy już naszej wybitnej młodej kobiety, mogłabyś zająć jej miejsce...
- Nie!
- Cóż, dziwi mnie taka reakcja. Może i mogłaś powstrzymać Jane, ale reszty wojska nie powstrzymasz.
Zesztywniałam. Aro i jego najbliższa ochrona zaczęli kroczyć ku mnie. Z przerażeniem odkryłam, że moja rodzina stała niczym zahipnotyzowana.
- Wiesz, Amando, mamy wiele talentów. Twój jest naprawdę wspaniały i nie działają na ciebie sztuczki Cassidy. Szkoda.
Mając taką informację, szybko zaczęłam wertować moją mapkę darów, którą automatycznie zobaczyłam wewnątrz umysłu. Wystarczyło zdetronizować dwie osoby, by przejąć całkowicie nad nimi kontrolę. Musiałam to zrobić. Dla moich bliskich. Zamknęłam oczy i pociągnęłam za dźwignię. Było to tak realistyczne, że niemal usłyszałam zgrzyt i trzask, jaki wydają stare zardzewiałe zębatki, które się uruchomi po długim okresie nieużywania. Otworzyłam oczy i z satysfakcją dostrzegłam bezradność na twarzy czerwonookich wampirów.
Miałam przewagę. Sama jedna, bez żadnego wsparcia. Tak, jak to powiedział Eleazar, byłam maszyną do zabijania. Niczym bomba odmierzałam czas do wybuchu. Tylko, że ja nie miałam wybuchnąć. Moim zadaniem było zdetronizowanie Volturi. Tak to zrozumiałam i musiałam się tego trzymać. Pobawiłam się jeszcze swym darem i odebrałam wszystkie, jakie posiadali.
- Co ty robisz? - wrzasnął na mnie blondyn o imieniu Kajusz. Już chciał wysłać jednego ze strażników, by mnie złapali, jednak Aro go powstrzymał.
- Czego chcesz w zamian? - zapytał poważnym tonem, który zupełnie do niego nie pasował.
Chcę świętego spokoju. - Tak powinnam odpowiedzieć. Ale nie, ja wolałam być bardziej wspaniałomyślna. Zerknęłam przez ramię w stronę domu. Nie było Edwarda i Belli wśród Cullenów, więc wiedziałam, że Andy już leży w łóżku.
Podeszłam bliżej do wampira, niemal na odległość wyciągniętej ręki. Wiedziałam, że bardzo ryzykuję, ale musiałam spróbować zdobyć jego zaufanie.
- Oddam wam dary, jeśli nigdy więcej tutaj nie wrócicie.
- Nie ma mowy! - przerwał mi Kajusz. - Myślisz, że możesz nas bezkarnie okradać? Aro, zrób coś!
Wampir wnikliwie mnie obserwował. Jego czerwone tęczówki przewiercały mnie na wylot, jednak nie spuściłam wzroku i równie intensywnie się w niego wpatrywałam. W końcu to on zrezygnował i odsapnął.
- No cóż, nasza mała przyjaciółka ma nad nami przewagę. Musimy jej ulec.
- Ty chyba żartujesz! Możemy ją powalić jednym ruchem! - Na dowód tych słów blondyn sam podbiegł do mnie i już się zamachnął, gdy nagle zawył z bólu.
- Przeklęta małpa! - Zaklął jeszcze coś pod nosem i masując obolałą rękę, odszedł do orszaku.
- Nic tu po was. Oddam wam dary. Macie moje słowo... Tylko już stąd idźcie - wyszeptałam. Głowa mi pękała od bólu, jaki wywoływały wszystkie skumulowane dary. Nie miałam siły trzymać dźwigni, ale musiałam, jeśli chciałam chronić bliskich.
Odeszli równie szybko, co się pojawili. Cały okazały orszak znikł za pokrywą lasu. Odetchnęłam, ale wciąż czekałam na bezpieczny moment. Wreszcie zrezygnowana opadłam z sił, osuwając się na ziemię. Leżałam tak chwilę, by uspokoić skołatane nerwy i wyrównać oddech. Wiedziałam, że Volturi mogą nie dotrzymać słowa, ale nie mogłam się tym teraz przejmować. Gdy chwilę odpoczęłam, ruszyłam do domu. Wbiegłam na piętro i z przerażenia pisnęłam. Andy leżał z rozharatanym gardłem na stole w gabinecie Carlisle'a, który właśnie go opatrywał.
Usiadłam obok niego i złapałam chłopaka za rękę. Łzy same pociekły mi z oczu. Bałam się właśnie tego. Cały czas prześladował mnie lęk przed stratą Andy'ego. Ktoś, kto wymyślił, że miłość w tak młodym wieku nie istnieje, powinien się puknąć w czoło. Ja doskonale wiedziałam, że go kocham, a po jego myślach utwierdziłam się w tym, że on mnie również. To było piękne uczucie. Takie pierwsze, świeże, wspaniałe, a przede wszystkim nasze i nikogo więcej. Byliśmy do siebie dopasowani, jak dwie krople wody.
Gdy Andy się ocknął, od razu rzuciliśmy się sobie w ramiona. Nawet nie zauważyłam, kiedy do pokoju wszedł Edward, ale po chwili nam przerwał. Pozwoliłam sobie nawet na zostawienie jego daru w spokoju, więc mógł nas podsłuchiwać do woli.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie i długo wpatrywaliśmy w nicość. Chciałam zatrzymać tę wspaniałą chwilę na dłużej, lecz już wiedziałam, że wszystko się zmieni. I to całkiem niedługo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysek
Naczelny brykacz
Naczelny brykacz



Dołączył: 24 Cze 2009
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stumilowy Las
Płeć: pisarka

PostWysłany: Nie 23:12, 07 Mar 2010    Temat postu:

Hmm... nawet nie wiem, co tutaj napisać. I dlatego za wiele nie napiszę.
Bardzo mi się podobał ten rozdział. Nawet nic sobie do notatnika nie skopiowałam, a to znaczy, że nie mam do czego się przyczepić.
Jej dar jest naprawdę wspaniały! Chociaż trochę wyidealizowana mi się wydaje. Sama poradziła sobie z Volturi. Rozumiem, że ma wspaniały dar, że może blokować ich dary itp, jednak wydaje mi się to zbyt piękne.
Mimo wszystko cieszę się, że dobrze się to skończyło.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Czw 22:20, 18 Mar 2010    Temat postu:

Dziękuję. Proszę kolejny:

Rozdział XVII
Gdy wszystko nie idzie po naszej myśli, wszystko, nad czym pracujemy wali się, możemy powiedzieć jakieś mądre slogany typu "Jutro będzie lepiej" albo "Mogło być gorzej". Ale co, jeśli jutro będzie jeszcze gorzej, a lepiej już nigdy nie będzie? Powiedzmy, że całe twoje życie legnie w gruzach przez jedną decyzję. Pozornie nieistotną, której nikt nie poświęcił należytej uwagi.
Coś mi mówiło, że to nie był dobry pomysł, by zmieniać przyszłość. Ale kto mógł się tego spodziewać? Może było nam przeznaczone umrzeć na polanie? Może to wszystko było moją winą? Gdybym nie była taka przemądrzała i potrafiła się porządnie skoncentrować, to może nic by się nie wydarzyło?
Spojrzałam na Edwarda siedzącego naprzeciwko mnie. Mimo że był nieśmiertelny, jego twarz wyrażała zmęczenie. Wszyscy zgromadziliśmy się w salonie i czekaliśmy, co stanie się dalej. Volturi odeszli, udało nam się odeprzeć ich atak, ale co z tego? Od tego czasu Alice co chwilę znikała. Nie potrafiła wytrzymać dłużej w moim i Reneesme towarzystwie. Bolało mnie to, że sprawiam jej nieświadomie ból. Dodatkowo nawiedzały ją ciągłe wizje. Podpatrywałam je z czystej ciekawości. Jednak po dwóch razach, okropnych obrazach, zaprzestałam tego. Bałam się zamknąć oczy w obecności Alice. Ja mogłam nad tym zapanować, ale wampirzyca nie. Chciałam odjąć jej cierpienia, ale zabroniła mi stanowczym głosem:
- Wierz mi, kochanie, z dwojga złego lepiej bym to ja musiała oglądać to cierpienie. Ty masz czas i musimy cię chronić.
Więcej nie oponowałam. Nie miałam zresztą na to ochoty. Mijały godziny, a Alice zwijała się z bólu w swojej sypialni. Przy jej boku cały czas czuwał Jasper, który koił jej nerwy, jak tylko mógł najskuteczniej.
Każda wizja zaczynała się tak samo. Las, ciemność, chłód przeszywał na wskroś. Do tego czuło się nieodparte wrażenie, że ktoś obserwuje nasz każdy ruch. Gdy po raz pierwszy to zobaczyłam, krzyknęłam. Nagle znalazłam się w nieznanym miejscu i widziałam te oczy - szkarłatne kryształki spoglądające na mnie z pożądaniem. Uciekałam, a przynajmniej próbowałam, ale nie udawało mi się to, gdyż napastnik zawsze był szybszy. Pamiętam, że tego dnia po raz pierwszy ktoś mnie uderzył. Nikt oczywiście nie miał tej osobie za złe, że to uczyniła, ale i tak Jacob z Edwardem nie pozwalali, od tej pory, Rose na zbliżanie się do mnie. Należały jej się podziękowania za wyrwanie z transu, ale z drugiej strony uczucie uderzenia w marmurową ścianę nie jest ani miłe, ani przyjemne. Miałam szczęście, że siniak szybko zniknął.
Westchnęłam. Przeze mnie było tyle problemów.
- Nawet tak nie myśl - mruknął Edward. Znowu był zmuszony mnie słuchać. Nie miałam ochoty używać daru, jeśli tego nie musiałam. Czułam się okropnie, gdy odbierałam komuś jakąś cząstkę bytu. Byłam takim złodziejem z wyrzutami sumienia, który po zastanowieniu i wykorzystaniu ukradniętej rzeczy, oddaje ją z powrotem. Nie miałam też serca, by prosić Bellę o ciągły wysiłek i chowanie moich myśli przed jej mężem.
Edward ponownie na mnie spojrzał.
- Jesteś zbyt altruistyczna - powiedział poważnym tonem.
- Jaka? - odparłam. Może wyszłam w tym momencie na głupią albo niedouczoną, ale nie byłam w stanie myśleć.
Cullen spojrzał na mnie spode łba. Przekrzywiłam głowę, ale nie odwróciłam wzroku. Skoro zwracał mi uwagę, to równie dobrze mógł mnie trochę koedukować.
- No więc? - Czy tylko mi się to wydawało, czy znowu Edward zmienił nastawienie? Nie potrafiłam go rozgryźć. Gdyby ktoś kiedyś ogłosił plebiscyt dla najbardziej nieodgadnionej osoby na świecie, to mój dziadek z pewnością otrzymałby pierwsze miejsce.
- Za bardzo się poświęcasz i chcesz wszystkim pomóc - mruknął, wstał ze swojego miejsca i zniknął za drzwiami salonu.
- Aha... - westchnęłam. Odniosłam dziwne wrażenie, że reszta rodziny się mnie odrobinę obawiała. Trzymali się na dystans, ale mogło mi się to tylko zdawać. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie i oparłam głowę na ramieniu Andy'ego, który wciąż u nas przebywał. Chłopak pogłaskał mnie po policzku i ziewnął.
- Twoja babcia będzie się denerwować - szepnęłam. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o przyziemnych sprawach takich, jak szkoła i to drugie życie.
- Nie będzie.
Najchętniej nie wypuściłabym go z ramion, z domu, ale wiedziałam, że dla starszej pani to może być bardzo niebezpieczne. Na pewno odchodziła od zmysłów, zastanawiając się, gdzie jest jej ukochany wnuczek.
Wstałam, pociągając go za rękę.
- Chodź, odwiozę cię - skierowałam się do szafki z kluczykami. Nikt mnie nie zatrzymał, nikt się nie sprzeciwił. Przecież miałam tylko piętnaście lat, no prawie szesnaście, a moje zdolności w prowadzeniu samochodu pozastawiały wiele do życzenia.
Pomimo to wyszłam na ganek i wsiadłam do lśniącego, sportowego Audi, które należało do Nessie, jednak ona go nie używała.
- Wskakuj! - krzyknęłam i zachęcająco zamachałam ręką w stronę Andy'ego, który był nieco zakłopotany i zdziwiony.
- Masz prawko? - zapytał, niepewnie wsiadając i spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczętami. Rozbawiło mnie to pytanie, gdyż jakiś czas temu sama zadałam mu podobne.
- Kochanie, jakbym nie umiała jeździć, to bym sobie odpuściła, prawda?
Odpaliłam silnik i poczułam znajome drżenie serca. Uwielbiałam szybkość, podróże i ryk sportowych samochodów. To była jedna z tych cech, która łączyła wszystkich Cullenów.
Ruszyliśmy, zostawiając ogromną leśną willę w tyle i mknęliśmy w kierunku Forks. Stosunkowo szybko udało nam się dotrzeć pod dom chłopaka. Wysiedliśmy równocześnie. Chciałam się pożegnać, ale Andy złapał mnie w talii i pociągnął w kierunku drzwi. Walnęłam go żartobliwie pięścią w bok, a on udał ból.
- Czemu to robisz? - zapytałam i puściłam oczko.
- Muszę cię komuś przedstawić. - Otworzył drzwi i zawołał - Babciu!
W tej samej chwili starsza pani wyłoniła się z kuchni i przywitała nas ciepłym uśmiechem.
- Witajcie, kochani. Andy, gdzieś ty się podziewał? - Zachęcającym gestem zaprosiła nas do salonu i usiadła na fotelu. - Jesteście głodni, a może chce wam się pić?
- Nie, dziękujemy babciu - odparł chłopak. - To jest Amanda, ta dziewczyna, o której ci opowiadałem...
- Przepraszam, chyba trochę za długo zajęłam pani wnuczka rozmową - wtrąciłam przepraszającym głosem.
- Ach, skarbie, miło mi ciebie poznać. Andy dużo o tobie mówił. Wreszcie się wyrwał z tego domu. Tak to tylko siedział i patrzył w cztery ściany, czytał książki i kompletnie z nikim się nie spotykał. - Spojrzałam na mojego towarzysza i z trudem powstrzymałam chichot, gdyż chłopak zrobił się cały czerwony ze wstydu.
- Babciu, przesadzasz, naprawdę.
- Och, nie kłóć się już ze mną, kochany - kobieta zaczęła się przekomarzać z wnuczkiem, co według mnie było dowodem niesamowitej miłości, jaką darzyła swoją jedyną rodzinę. Widziałam zresztą, że chłopak traktował ją z wielkim szacunkiem i uwielbieniem. Po stracie rodziców musiała mu zastąpić wszystko i wszystkich, co na pewno nie było rzeczą łatwą.
Poklepałam go po ramieniu i usadowiłam się wygodnie na kanapie. Miałam wielką ochotę zasnąć i spać jak najdłużej. Zanim się obejrzałam, odpłynęłam w krainę snów. Było mi tak cudownie i przyjemnie, że nie miałam zamiaru się budzić, mimo że zasnęłam w obcym domu, w środku rozmowy. Byłam zbyt zmęczona, by myśleć o dobrym wychowaniu.
Nie cieszyłam się jednak za długo odpoczynkiem, gdyż nawiedził mnie koszmar. Wokół mnie było ciemno i czułam zimno. Zrobiłam parę kroków do przodu w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, jednak nie potrafiłam rozgonić ciemności. Upadłam na ziemię i poczułam pod palcami leśną ściółkę. Podniosłam lekko głowę i wtedy je zobaczyłam. Czerwone kryształki spoglądające na mnie z ciekawością i dziwnym zakłopotaniem. Wstałam i zaczęłam uciekać, jak najdalej od źródła światła. Po drodze wszystko się nieznacznie rozjaśniało i w półmroku dostrzegałam blade bezwładne sylwetki ludzi. Stanęłam, jak wryta, gdy spostrzegłam znajome brązowe pukle włosów rozrzucone na zielonym mchu.
- Bella? - wyszeptałam z przerażeniem, odkrywając kolejne ciała.
Zaczęłam uciekać, jednak czyjeś silne ramiona chwyciły mnie i zaczęły potrząsać.
Otworzyłam oczy i znieruchomiałam. Z pewnością nie byłam już w przytulnym salonie i nie siedziałam na wygodnej kanapie.
- Amy? Skarbie, co się stało? - Dopiero po chwili dotarło do mnie, do kogo należy ten głos. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu. Leżałam na ogromnym łóżku, przykryta miękkim kocem. Po prawej stronie stała nocna lampka oraz ogromna szafa. Kontynuując badanie pokoju, natrafiłam jeszcze na duży telewizor naprzeciwko mnie oraz regał z książkami po drugiej stronie. Skończyłam wędrówkę na twarzy mojego ukochanego.
- Gdzie jestem? - zapytałam, choć było to dosyć oczywiste.
- U mnie w pokoju. Zasnęłaś, byłaś bardzo zmęczona. Przeniosłem cię tutaj, bo kanapa nie jest dobrym miejscem do spania - powiedział i mnie przytulił. - Miałaś koszmar, zaczęłaś się kręcić, więc chciałem cię obudzić.
- Dziękuję - wyszeptałam i pocałowałam go. Chciałam zatrzymać chłopaka przy sobie na dłużej, ale nie chciałam, by sobie pomyślał, nie wiadomo co. Po chwili namysłu, postanowiłam o coś spytać. - Hmmm, co twoja babcia na to?
Andy uśmiechnął się i obrócił na plecy, przekręcając mnie w ten sposób, że leżałam na nim. Zachichotał i mocno ścisnął.
- Wierz mi, ona jest bardzo tolerancyjna. I ufa mi. Dodatkowo polubiła cię i to bardzo.
Było mi miło, że jego babcia mnie polubiła. Sama nie miałam, co liczyć na starszą panią czekającą na mnie, gdy wracam ze szkoły. Zamiast tego miałam cały dom pełen siostrzyczek i braciszków zawsze chętnie dających mi wspaniałe rady, których nie potrzebowałam.
Westchnęłam i oparłam się głową o pierś chłopaka.
- Muszę iść - w końcu powiedziałam, przerywając nastrojową ciszę.
- Przecież dopiero, co przyszłaś.
- Będą się denerwować albo znów zaczną mówić, że jestem nieodpowiedzialna.
Zsunęłam się i usiadłam na brzegu łóżka. Przygładziłam włosy i wstałam. Po chwili dołączył do mnie Andy, otwierając szarmancko drzwi i odprowadził mnie do samego samochodu. Tam czekał na mnie ostatni punkt tego wieczoru. Andy położył mnie na masce i mocno pocałował. Chociaż nie jestem pewna, czy nie zahaczało to bardziej o erotyczne doznania i słowo "mocno" nie oddało nawet małej części napięcia między nami. Następnie objął mnie swym ramieniem i posadził na miejscu kierowcy. Zrobiłam smutną minę, gdy odsunął się od samochodu i udał na ganek. Poczekał, aż odpalę silnik i uśmiechnął się, widząc, jak szamotałam się z pasem. Nie przepadałam za nim, ale jeśli to miało gwarantować mi bezpieczeństwo, to czemu nie. Na pożegnanie posłałam mu buziaka i ruszyłam do domu.
Byłam ciekawa, co mnie tam czeka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
różowy wampir
różowy wampir



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 2222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: pisarka

PostWysłany: Wto 11:55, 27 Lip 2010    Temat postu:

hmm, nie wiem, czy ktokolwiek to czyta, ale postanowiłam doprowadzić to opowiadanie do końca ;]]

Rozdział XVIII
Często zastanawiałam się, czy to co jest, ma sens. Czy ktoś kiedyś zapisał jakieś specjalne prawa dla wszystkich ras? Czy pozwolono nam być bezkarnymi? Czy zawsze będziemy umykać prawu i przepisom? Doszłam do wniosku, że możemy. Z małą poprawką, ja nie mogę.
Mój występek skończył się na szczęście jedynie kilkoma słowami upomnienia. Ale jednak była to forma kary.
Wszystko wróciło jakby do normy. Przestałam się nawet bać snu i nocy. Żyłam, jak przedtem i nie chciałam, by to się znów zmieniło.
Chodziliśmy do szkoły, po południu zazwyczaj każda osoba z rodziny zajmowała się sobą. Nie obchodziło mnie, co robią inni, ale czułam się dziwnie, wracając do pustego domu, siedząc przy kuchennym stole i jedząc gotowe dania z mikrofalówki.
Dzisiejszy dzień nie był wcale inny. Po skończonym posiłku, oparłam łokcie o parapet i przyglądałam się okolicy. Dom leżał daleko od szosy, ale mimo to i tak słyszałam furkot silników i pisk opon na wirażach. Przyglądałam się wspaniałej roślinności, która żyła jakby własnym życiem. Postanowiłam wyjść na dwór i nacieszyć się tym spokojem. Udałam się do ogrodu i rozłożyłam wygodnie na trawie. Oglądałam niebo, chmury i zastanawiałam się nad sensem istnienia. Po chwili jednak stwierdziłam, że do niczego mnie to nie doprowadzi. No może do frustracji. Niebo przysłoniły ciemne złowrogie chmury, a kropla deszczu spadła mi na ramię.
- Świetnie, dawno nie padało - mruknęłam zirytowana i ruszyłam w kierunku budynku. Gdy tylko przekroczyłam próg, zorientowałam się, że ktoś jest w domu. Nie wiedziałam, czy bać się, czy uznać to za zupełnie normalne. Nie słyszałam podjeżdżającego samochodu. Rozejrzałam się po pokoju i napotkałam na cień. Zaciekawiona podniosłam wzrok i ujrzałam je. Czerwone szkiełka pięknie osadzone w zachwycającej twarzy. Powiodłam wzrokiem nieco niżej i dostrzegłam delikatnie zarysowaną szczękę młodzieńca. Spoglądał na mnie, jak na coś cennego. Przekręcił głowę i mocno wbił spojrzenie w moje oczy. Czułam się tak, jakby ktoś mnie zahipnotyzował i kazał wpatrywać w szkarłatne tęczówki. Co ciekawe, chłopak nie był ani radosny, ani smutny, ani poirytowany. Tak naprawdę jego twarz wyrażała tylko zainteresowanie. Odchrząknął i wyciągnął dłoń. Nie potrafiłam się ruszyć. Wpatrywał się intensywnie we mnie, a ja nie potrafiłam zrobić nic poza odwzajemnieniem spojrzenia.
Moja ręka mimowolnie przesunęła się do niego. W połowie drogi spotkałam się z jego zimnymi palcami. Przyciągnął mnie do siebie i złapał w pasie. Zaskoczona gwałtownością ruchów cicho jęknęłam. Dalej mnie trzymając, ruszył ku drzwiom.
- Puść mnie! - wrzasnęłam, ale miałam zachrypnięty głos, więc wyszło to mało groźnie.
Zaczęłam okładać go pięściami, jednak było to jak uderzanie o betonowy mur. Zrezygnowana opadłam z sił, gdy mijaliśmy ganek.
Gdzie są wszyscy? - głowiłam się w myślach. Dlaczego jeszcze nie było ich w domu i dlaczego nie miał mi kto pomóc.
- Zostaw mnie - zaczęłam płaczliwym tonem. Z bezsilności zapłakałam i rzucałam się na wszystkie strony. Chłopak trzymał mnie w żelaznym uścisku i ani myślał puścić. Po krótkiej chwili nabrał prędkości i poczułam pęd wiatru. Biegł bardzo szybko, za szybko. Zebrało mi się na wymioty. W ciągu paru minut, a może nawet krócej, dotarliśmy na miejsce, które pamiętałam z jednego ze snów.
- Nie! - wrzeszczałam zrozpaczona. Byłam pewna, że mój koszmar się spełni. Ściemniało się, a to nie oznaczało dobrze. Chłopak puścił mnie, a ja upadłam na mokrą ściółkę. Nie podnosiłam się, nie miałam do tego siły. Coś we mnie pękało. Miałam już nigdy nie zobaczyć mojej rodziny? moich przyjaciół? Andy'ego? Czy tak miał wyglądać mój koniec? Zamordowana w jakimś odludnym miejscu przez szalonego wampira, który pokochał moją krew i jego jedynym pragnieniem było jej skosztowanie? Czy naprawdę musiałam pożegnać się z życiem? Tak bardzo je kochałam. W ciągu ostatnich dni, tygodni, miesięcy, właściwie całego roku, spotykało mnie tyle wspaniałych rzeczy.
Gorzkie łzy płynęły strumieniami po rozpalonych policzkach. Okrutnego krwiopijcę prawdopodobnie to tylko podniecało. Kręcił się wokół mnie niespokojnie i co jakiś czas spoglądał spod przymrużonych oczu. Leżałam na wilgotnej ziemi, a moim ciałem wstrząsały co jakiś czas dreszcze. Było mi niesamowicie zimno. Uniosłam głowę i spojrzałam na chlopaka. Zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Dlaczego drżysz? - zadał najbardziej idiotyczne pytanie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Z trudem powstrzymałam się, żeby rzucić się na niego i uderzyć go w twarz. Górę nad emocjami przejął zakamarek umysłu, odpowiadający za sarkazm. Westchnęłam i spojrzałam się na niego zirytowana spod mokrych rzęs.
- Może dlatego, że po pierwsze jest mi zimno, po drugie ziemia jest niewygodna, po trzecie prawdopodobnie zaraz mnie zabijesz, a wiąże się to z punktem czwartym, czyli tym, że być może nigdy już nie zobaczę swojej rodziny. Tylko idiota by nie drżał.
Prychnęłam i odwróciłam wzrok. Czułam jego palące spojrzenie. Wampir stał nade mną i mogłam odczuć jego wewnętrzną frustrację i złość.
- A dlaczego ty jesteś zły? - Sama zastanawiałam się, jakim cudem wypowiedziałam te słowa z pogardą. Ale brnęłam dalej, chcąc go jeszcze bardziej wkurzyć. - Masz taki smaczny kąsek. Proszę.
Teatralnym gestem wyciągnęłam nadgarstek. Uśmiechnęłam się zjadliwie, hardo patrząc mu w oczy.
- Coś nie tak? A może boisz się zemsty mojej rodziny? Wiesz, to, że czasami mają mnie głęboko gdzieś, nie oznacza, że możesz być bezkarny. Wydaje mi się, że zarówno Edward jak i Jacob wpadną w niezłą furię, gdy dowiedzą się, co uczynił jeden z Volturi. Na twoim miejscu martwiłabym się o swój tyłek, a także twojej rodzinki...
Wampir stał nieruchomo, z rozwartymi ustami. Zastanawiał się, co powiedzieć, nie umiał się maskować, więc czytałam z niego jak z otwartej księgi.
Wstałam. Jeśli miałam umrzeć, to wcześniej muszę spróbować walczyć. Wampir w tym samym momencie podskoczył do mnie i złapał za ramiona. Pochylił się nad moją szyją. Czułam jego oddech na skórze... Chłonął zapach, narkotyzował się tą chwilą.
- Amy! - usłyszałam krzyk za plecami. W oczach chłopaka od razu zobaczyłam wściekłość, głód i zawiść.
- Co tu robisz, śmieciu? - wysyczał, patrząc się na Andy'ego, który wybiegł spomiędzy drzew. Mówiąc to, wykręcił mi ręce i odwrócił w stronę ukochanego.
Zadrżałam i poczułam gorzkie łzy na policzkach.
- Uciekaj - wyszeptałam i w tym momencie wampir wgryzł się w moją szyję. Ból zwalił mnie z nóg, z sekundy na sekundę traciłam coraz więcej krwi. Świat wokół zaczął wirować, tworząc zielono - brązową mozaikę.
- Nie... - szeptałam i próbowałam się wyrwać. Machałam rękoma i nogami, uderzając napastnika, jednak to nie pomagało. Wampir trzymał mnie niczym szmacianą lalkę, a moja świadomość powoli odpływała. Jedyne, co zapamiętałam, to atak Andy'ego na krwiopijcę. Potem była ciemność...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kwiatpoezji.fora.pl Strona Główna -> "Czynić myśl widzianą" / Proza / Biblioteka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin